ROZDZIAŁ 19.

79 4 2
                                    

— Nie wiem, co tutaj robisz, ale chyba już pora na ciebie. — skwitowałam i skrzyżowałam ręce na piersiach. Wszystkie systemy obronne w moim ciele zaczęły pracować na najwyższych obrotach.
— Wiesz, to nie twój dom, więc chyba będę zmuszony odmówić. — ten szyderczy, prześmiewczy uśmieszek pojawił się na jego twarzy, a ja już wiedziałam, że nie będzie łatwo. Na bank wiedział do kogo należy to miejsce. Zaczęło mi przechodzić przez myśl, że Han pozwolił mu tutaj wejść, skoro jego ludzie informowali go o wszystkim. Spoglądałam na Meksykańczyka, który pocierał lekko, kciukiem, dolną wargę. On zdawał się naprawdę cieszyć z tego, że tu był.
— Czego chcesz ode mnie? — zapytałam i zgasiłam niedopałek.
— Zapytać, jak się ma mama i moje dziecko. — poczułam ścisk w żołądku. Skąd, do cholery, miał tyle informacji.
— Nie znam twojej mamy, ani nie chwaliłeś się, że masz dziecko. — patent na blondynkę był najlepszym pomysłem na jaki wpadłam w przeciągu tych kilku długich sekund.
— Wiesz o czym mówię, głupia nie jesteś. — powiedział z szerokim uśmiechem. — Ja umiem liczyć i ty też. — uniósł brew do góry.
— To nie jest twoje dziecko, co ci do cholery przyszło do głowy?! — roześmiałam się nerwowo.
— Twój stary przyszedł napruty do mojego baru, razem z twoim facetem i gadali na tyle głośno, że wszystkie moje ptaszki zaczęły ćwierkać. — nie dochodziło do mnie, to co mówił. Nie wyobrażałam sobie takiego momentu, gdzie Karl i Jason wchodzą do innego baru niż Rainbow Unicorn. Szczególnie, że to ojciec mówił mi, gdzie mam się bawić, a gdzie mam absolutny zakaz wstępu.
— To najgłupsze kłamstwo, jakie słyszałam. Karl nigdy nie byłby tak głupi... On zna wszystkie bary w mieście. — postanowiłam zawalczyć o swoje przekonania. Wymienialiśmy się przez chwilę spojrzeniami, a jego uśmiech poszerzał się z każdą sekundą. Oblizał nieco usta i przeszedł do kontrataku.
— Przykro mi, ale jednak okazuje się, że nie znasz go aż tak dobrze. — czułam nieprzyjemną falę ciepła, rozchodzącą się po moich plecach.
— A ciebie niby znam? Wykorzystałeś chwilę mojej słabości, sprowadziłeś mnie na dno...
— I pokazałem ci na co cię stać. Byłaś tak posłuszna, a jednocześnie tak wkręcona w to, co wyczynialiśmy. Wyciągnij kij z dupy Corni. Mogłem cię spić, podać narkotyki, ale za przyjemność wypisaną na twojej twarzy, jesteś odpowiedzialna ty. Do tego nie byłem w stanie cię zmusić. Zapomniałaś na kilka dni o wszystkich problemach i dałaś się ponieść fali przyjemności. — spuściłam wzrok, a mój mózg momentalnie przypomniał mi kilka obrazów z tamtej nocy.
— Może i było przyjemnie, ale jakim kosztem? Nie chcę takiego życia. Chcę mieć ukochanego obok, żeby moi najbliżsi byli szczęśliwi...
— A ty? Jesteś szczęśliwa? Sto procent spełnienia? Czy tylko dbasz o innych, a siebie zostawiasz w tyle? To też niezbyt optymistyczny scenariusz, bo każdy ma swoje limity... Wytrzymasz tak jakiś czas, a potem wybuchniesz, wylejesz z siebie gorzkie żale i zaczniesz ranić wszystkich wokół, jakbyś strzelała z karabinu. Potem ciśnienie opadnie, a ty zostaniesz z wyrzutami sumienia i wszyscy dookoła. Skoro nosisz moje dziecko, to może zastanów się nad tym, czy nie chciałabyś dla niego jak najlepiej? Żeby miało pełną rodzinę? Wiesz coś o tym, nie? — jego słowa cięły, jak żyletki. Patrzyłam na niego i nie wiedziałam nawet, co mam odpowiedzieć. Oczywiście, że chciałabym jak najlepiej dla swojego dziecka, żeby miało pełną rodzinę, bo dobrze wiedziałam, czym grozi wychowywanie go samej. Zapadła między nami cisza, było słychać tylko szum deszczu i huk piorunów. — Nelson opowiadał mi o niej, ponoć jesteś jak jej kopia... Piękna, mądra, ale za dobra... Naiwna i łatwowierna. Przeszperałaś kiedyś internet, co piszą o twoim idealnym facecie? Sam miał do czynienia z dragami, kiedy sława uderzyła mu do głowy...
— Zamknij się! — krzyknęłam, nie mogąc tego znieść. Trudno było tego wszystkiego słuchać.
— Nie złość się. Walczę tylko o to, co kocham. — czy on właśnie wyznał mi miłość?
— Nie wiem, czy ktoś twojego pokroju, jest zdolny do takich uczuć... — pokręciłam głową na boki. — Jesteś zepsuty... — chciałam dodać jeszcze kilka słów, ale momentalnie mi przerwał.
— Każdy ma swoje demony! Niektórzy z nimi walczą, niektórzy je uciszają, a jeszcze inni zawierają z nimi pakt. Jeśli nie chcesz mnie, to trudno, ale oddasz mi dzieciaka. Nie pozwolę, by wychowywały go tak słabe, niestabilne emocjonalnie osoby. — teraz to ja roześmiałam się w głos.
— Chyba upadłeś na głowę, że oddam ci dziecko. Nawet nie ma dowodu na to, że jest twoje. Utwierdzasz mnie w przekonaniu, że lepiej jest je usunąć...
— Zamknij się! Chcę ciebie i dzieciaka, a ja zawsze dostaję to, co chcę, zapomniałaś? — ciarki przeszły po mojej skórze, na jego słowa. Przypomniałam sobie, kiedy usłyszałam je po raz pierwszy. Nie potraktowałam ich poważnie, a skończyło się naprawdę źle.
— Nie jesteśmy przedmiotami i nie możesz od tak nas dostać... Życie już takie jest, że rzadko kiedy dostajemy to, co chcemy...
— Cała Cornelia, lepiej się poddać, niż przeciwstawić, coś zmienić... — roześmiał się, kiwając głową na boki. — Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że jesteś blondynką z dowcipów...
— Mówisz o miłości, a rozsiewasz nienawiść i obrażasz... Tego chciałbyś nauczyć dziecka? — wyśmiałam go. Cała ta rozmowa schodziła na złe tory. W sumie była bezcelowa, a ja dalej nie wiedziałam, po co tak naprawdę się tutaj zjawił. Przecież nie mógł zabrać mnie siłą, Han by na to nie pozwolił. — Idź już lepiej, bo jak krzyknę to zaroi się tutaj od ochrony, a Han sam cię wypatroszy.
— Grozisz mi człowiekiem, którego ledwo znasz. Może najpierw się doinformuj, nim zaczniesz gadać takie rzeczy? On wisi pewnie na telefonie, załatwiając kolejny biznes, albo zlecając pozbycie się trupa. Kochanie, my wszyscy maczamy palce w mafiach, bawimy się bronią, a czasami bawimy się w bogów... — miałam ochotę strzelić go w twarz, by zgasić mu ten uśmiech. Powiał silny wiatr, rozganiając krople deszczu w moją stronę. Poczułam chłód i potarłam ramiona. Gęsia skórka pojawiła się na moim ciele. Nie byłam jednak w stanie się ruszyć, bo nie byłam pewna, czy Teddy nie pójdzie za mną. Zastygłam na chwilę, widząc jak przeskoczył przez płotek i zaczął iść przed siebie, przecinając patio. Starałam się wyglądać na pewną siebie, ale w myślach szukałam drogi ewakuacyjnej. Podszedł do mnie i zaparł dłonie za moją głową, krople deszczu spływały po jego twarzy. Pomimo chłodnej temperatury na zewnątrz, biło od niego ciepło. Przesunął wierzchem dłoni po moim policzku, potem zjechał na bok mojego ciała i sunął w dół. Wsadził dłoń do mojej kieszeni i wyciągnął z niej paczkę papierosów. Wsunął jedną z używek pomiędzy moje wargi, a drugiego pomiędzy swoje i odpalił nam. Zaciągnęłam się i spojrzałam na niego. — Dlaczego taka jesteś? Mogłabyś mieć o wiele więcej...
— Czasami więcej nie znaczy lepiej. — wypuściłam dym prosto w jego twarz. Czułam, że drażniłam się z samym diabłem, a to miało prawo skończyć się źle. Odwrócił na moment twarz, po czym spojrzał na mnie roześmiany.
— Jesteś kobietą, wy nigdy nie wiecie czego chcecie, ale znam twój sekret. Musisz mieć nad sobą kogoś, kto pociągnie cię za włosy, kto sprowadzi cię na ziemię. Miły chłopak z sąsiedztwa to nie twoja liga. Wychowałaś się wśród mrocznych typów i podświadomie będziesz dążyć, by takiego mieć. — zaśmiałam się prosto w jego twarz.
— Masz rację, masz absolutną rację... Tylko, że to dalej nie będziesz ty... — przełknęłam ślinę widząc jego wzrok, który stał się pusty.
— Mi się nie odmawia... — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Odbiorę ci to, co moje i dobrze o tym wiesz, więc czemu dalej się opierasz. Odmawiasz sobie polubownego załatwienia sprawy.
— Teddy, to nie jest biznes, tu chodzi o życie. Idź już stąd. — wyrzuciłam niedopałek i ruszyłam w stronę otwartego okna, jednak złapał mnie za nadgarstek i z impetem pociągnął do siebie. Przycisnął mnie do ściany i wpił w moje usta. Zaczęłam się szarpać, ale chwycił za moje gardło i zmusił do uchylenia warg w poszukiwaniu odrobiny tlenu.
— Radzę ci zabrać od niej mordę, bo zaraz sam siebie nie poznasz w lustrze. — usłyszałam głos ojca, a moje oczy się rozszerzyły. Co on tu robił? Meksykańczyk puścił moje gardło, a ja opadłam na chodnik, kaszląc i nabierając gwałtownie powietrza w płuca. Podniosłam wzrok i ujrzałam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Jason i Karl stali ramię w ramię, pośrodku patio, mokrzy, a w dłoniach dzierżyli katany, które zabrali z jednego ze stojaków.
— Proszę, proszę, a jednak twoje przydupasy się znalazły. Czyli poleje się krew, widzisz jak bardzo narozrabiałaś? A wystarczyło się ulotnić na początku... — wzruszył ramionami i podszedł do okien. Przesunął jedne z nich i chwycił broń z innego stojaka. Przeklinałam w duchu Hana za jego zamiłowanie do broni białej. Przekręcił głową na boki, a jego kark odstrzelił. — Znowu pobijemy się o nią? Ostrzegam, że dzisiaj jestem w znacznie lepszej formie.
— Po prostu się bij, a nie pierdolisz trzy po trzy... — chyba nigdy nie słyszałam tyle nienawiści w głosie narzeczonego. Nie minęła sekunda, jak zaczęli się tłuc w deszczu. Wszystko wyglądało, jak w kinie akcji, tylko tu naprawdę lała się krew. Patrzyłam przerażona na tę scenę. Z każdym błyskiem nieba, było widać ich rozwścieczone twarze. Uderzali mieczami z taką siłą, że brzęk metalu niósł się zapewne echem po okolicy. Musiałam przerwać jakiś to szaleństwo. Nie miałam jednak najmniejszego zamiaru wbiegać między nich i skończyć jako confetti. Ułożyłam dłoń na swoim czole i zamknęłam oczy, zjechałam plecami po ścianie i padłam na chodnik. Leżałam tam dobrą chwilę, nim uchyliłam jedną z powiek, ani jeden nawet nie zareagował, byli jak w transie. Plan na ofiarę nie poskutkował, więc moje szare komórki znów musiały wskoczyć na wyższe obroty. Znalazłam tylko jedno słuszne wyjście. Ruszyłam do domu i biegiem pędziłam przez korytarz, bez pukania, jak huragan wpadłam do sypialni Hana. Japończyk leżał w łóżku, czytał książkę i popijał herbatkę.
— Chyba cię kurwa popierdoliło?! — wydarłam się na całe gardło. — Dlaczego, kurwa, wpuściłeś tu Teddy'ego?!
— Taki był plan...
— A twój plan zakładał to, że złapali za katany i tłuką się na patio jak pojebani?! W kilka sekund zdążyła się polać krew! — aż mną zatelepało.
— Co, kurwa?! Tylko nie moje katany! — zerwał się na równe nogi i ruszył biegiem w stronę wyjścia. Zdążyłam przerzucić oczami, po czym rzuciłam się pędem za gospodarzem. Sam złapał za jeden z mieczy i wybiegł na patio, wybił się od barierki i wyskoczył wysoko, wskakując między chłopaków.
— Wow... — szepnęłam, stając jak wryta. Pierwsza moja myśl: „Zacznę trenować sztuki walki". Jednak szybko mi minęło, kiedy usłyszałam jęk, Karl oberwał w rękę. Jednak adrenalina musiała rozpierać go od ośrodka, bo i tak nie porzucił walki. Tłukli się jeszcze dobrą chwilę, nim jeden z mieczy wylądował metr ode mnie. — Idioci! — krzyknęłam.
— Łap katanę! — krzyknął Han i powalił Karla, ogłuszając go. Zakryłam usta, nie wiedząc już nic, patrzyłam z przerażeniem na kolejny bieg wydarzeń. Nie trzeba było długo, by kolejny miecz poszybował wysoko i wbił się w trawę.
— Jason! — krzyknęłam, gdy osunął się na ziemię. Nie wytrzymałam i rzuciłam się pędem do ukochanego. Walka trwała dalej, więc chyba Han nie był po stronie Teddy'ego. — Jason, cholera, słyszysz mnie? Ocknij się... Błagam... — położyłam jego głową na swoich kolanach i gładziłam twarz Hawajczyka.
— Padnij! — usłyszałam za plecami i odgięłam się do tyłu. Zobaczyłam tylko ostrze nad swoją twarzą, które pozbawiło mnie większego kosmyka włosów.
— Pojebało was?! Przestańcie! — wydarłam się, kiedy znów usiadłam i dziękowałam w duchu, że dzięki pole dance byłam taka giętka. Kolejna katana wyleciała w powietrze i upadła na niewielki chodnik przy murach pałacu. Uniosłam wzrok i spojrzałam na Hana, który był gotów skrócić Teddy'ego o głowę. — Stop! — wydarłam się i wbiegłam między nich. — Wystarczy do cholery... Banda bachorów! Jelenie jebane! — nie kontrolowałam już swojego słownictwa, wyklinając ich jak tylko mogłam.
— Zakończę to raz na zawsze Corni...
— Nie, nie pozwolę ci zniżyć się do poziomu tego ścierwa... — wyszeptałam cicho. Japończyk wyminął mnie i jednym zgrabnym uderzeniem, ogłuszył i trzeciego mężczyznę. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
— On jest im potrzebny, to nie tak miało wyglądać, ale zaraz ci wszystko opowiem. — Han zawołał ochroniarzy, którzy zaczęli wnosić chłopaków do mieszkania. Sam ruszył za nimi, łapiąc mnie za dłoń i prowadził do jadalni. Rozkazał w swoim języku, by przywiązali pana Czarny Charakter do sporego drewnianego słupa, który wspierał strop. Zjawili się też lekarze, którzy opatrzyli chłopaków. — Pójdę po mrożonki, mają guzy. — skinęłam głową i usiadłam między nieprzytomnymi chłopakami, łapiąc ich za dłonie. Byłam gotowa, że komuś, coś się stanie, ale nie spodziewałam się tego, że mój przyjaciel znokautuje wszystkich. Pan tego zamieszania powrócił w odpowiedniej chwili, bo mój ojciec i narzeczony, zaczęli powracać do zdrowia.
— Mój łeb... — jęknął Karl, a jego znajomy podał mu worek z mrożonym groszkiem, który przyłożył sobie do głowy. — Musiałeś, aż tak mocno mi przydzwonić?
— Stary, walczyliście tak zaciekle, że nic do was nie docierało. — prychnął pod nosem Japończyk. Jason jęknął cicho kilka minut później, uchylając powieki.
— Wam już do reszty odwaliło? Co to miało wszystko być? — zapytałam, siedząc na krześle i popijając herbatę.
— Jeszcze pyszczysz, że jak zawsze wyciągamy cię z opresji? Może ty mi powiedz, dlaczego zataiłaś przede mną ciążę? Co bycie razem na dobre i złe, tylko to złe niekoniecznie? Ty się chcesz kiedyś nazywać moją żoną? — poczułam pieczenie w oczach i momentalnie pożałowałam swojej ucieczki z kliniki.
— To nie tak... — szepnęłam, spuszczając głowę, a słone krople spłynęły po moich policzkach.
— Rycz, w końcu masz dobry powód do płaczu... — rzucił oschle, a ja podniosłam się i wyszłam do pokoju. — Jak zawsze! Tylko na uciekanie cię stać! — krzyknął za mną. Nie dosłyszałam, co chłopaki do niego mówili, ale chyba, że przegiął. Minęłam Teddy'ego i poszłam do przydzielonej mi sypialni. Ocierałam łzy i zrzucałam z siebie ubrania, by po chwili znaleźć się pod prysznicem. Usiadłam na ciepłych kamieniach i podkuliłam nogi. Pozwalałam, by kaskady wody rozbijały się na moich plecach. Miał prawo być wściekły, ale nie potrzebowałam więcej cierpienia, bo karma zdążyła już wrócić ze trzy razy. Wodziłam palcem po tafli wody, burząc jej spokój. Chyba się pokłócili, bo nagle coś hukło. Mogłam się tylko domyślać, bo nie miałam najmniejszej ochoty tam wracać. Patrzeć na ich obite, zawiedzione twarze. Kiedy skończyłam prysznic, zarzuciłam na siebie szlafrok i poprosiłam lokaja o jedzenie. W niedługim czasie spełnił moje życzenie i przyniósł mi tacę z ciepłym posiłkiem, a sam od siebie dorzucił owoce i słodycze. Przynajmniej on nie wiedział, jak bardzo byłam zepsuta i znał mnie z tej lepszej strony. Odpaliłam telewizor, zakopałam się w pościeli i wzięłam za posiłek. Nie potrafiłam się nawet skupić na tym, co pokazywał odbiornik, bo mimochodem spoglądałam na drzwi, czekając, aż otworzą się z hukiem i wpadnie do mnie Karl, albo Jason. Czułam się jak dziecko wygonione do swojego pokoju, przed którym był jeszcze godzinny wykład. Czy którykolwiek z nich wiedział w ogóle ile mam lat? Że mam prawo podejmować własne decyzje? Ponosić konsekwencje i uczyć się życia z ludźmi? Przecież ja niespełna od trzech miesięcy dopiero wyszłam do ludzi. Może to tylko brzmi sensownie w mojej głowie? Odstawiłam tacę i wyłączyłam telewizor. Zgasiłam światło i przymknęłam oczy, starając się zasnąć. Ten dzień kosztował mnie dużo emocji, powiedziałabym nawet, że za dużo. Po killkunastu minutach kręcenia się, złapałam za miśka i wtulona w pluszaka usnęłam.

TURN ME ON || Jason Momoa FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz