ROZDZIAŁ 17.

62 3 7
                                    

Podniosłam się nagle, zlana potem i telepałam się gorzej, niż galareta. Koszmar wyrwał mnie ze snu. Zobaczyłam tylko zaskoczone spojrzenie swojego mężczyzny, który zapalił małą lampkę przy łóżku.
— Ciii... Spokojnie... To tylko zły sen... — powiedział zaspany. Widząc moje przestraszone, rozbiegane spojrzenie, spokojnie przyciągnął mnie do siebie i zamknął w ramionach. Trzymał mnie w nich dopóki się nie uspokoiłam, cierpliwie gładząc moje włosy i plecy. — Chcesz pogadać o tym śnie? Krzyknęłaś, nim się obudziłaś...
— Nie, już okej, to tylko zły sen... Przyniesiesz mi coś do picia? — poprosiłam.
— Jasne. — odpowiedział i w mgnieniu oka skoczył na dół do kuchni. Usiadłam i przeczesałam palcami zlepione od potu włosy. Spojrzałam przez okno, wlepiając wzrok w tysiące światełek, którymi przyozdobiłam ogród. Jason wrócił po chwili z kubkiem wypełnionym sokiem i butelką wody. Postawił je przy łóżku, a sam objął mnie ramieniem, opierając głowę na moim ramieniu. — O czym myślisz? — zapytał cichym tonem.
— O tym, jak bardzo się zmieniłam przez ostatnie miesiące... — szepnęłam, jakby przynajmniej ktoś miał nas podsłuchać. — Niby mówią, że każda zmiana jest dobra, ale czy na pewno? Co, gdyby byłoby nam lepiej, gdyby zdarzenia potoczyły się inaczej...?
— Chyba szampan ci uderzył do głowy... Jest mi najlepiej na świecie... Dobra, może kolacja nie poszła tak, jak sobie wymarzyłaś...
— Szczerze? Było lepiej, niż w moich marzeniach... — zaśmiałam się pod nosem. — Było rodzinnie, była drama, miłość, zwroty akcji... Odhaczyliśmy całą listę pojebanych, stereotypowych i normalnych rzeczy, które robi się w święta... W punkt. — Hawajczyk wybuchnął śmiechem, ale po chwili spoważniał.
— Ty tak serio? — wyczułam nutę niedowierzania w jego tonie.
— Nawet bardzo. Nigdy tego nie miałam. Byłam sama z ojc... — urwałam, zastanawiając się, czy powinnam jeszcze tak mówić na człowieka, z którym spędziłam połowę życia. — ...z ojcem. Była choinka, szybkie danie z mikrofali, po prezencie i koniec. Bez zbędnych uczuć i w ogóle. Kiedy trafiłam pod dach mojego biologicznego ojca... Nie oszukujmy, Karl nienawidzi świąt, więc albo był w klubie, albo zamykał się w gabinecie, krzycząc na całą chatę, że jak jeszcze raz usłyszy „Last Christmas", to to będą moje ostatnie święta i odstrzeli mnie jak kaczkę. — roześmiałam się.
— Szkoda, że nie poznałem cię wcześniej. Zabrałbym cię na przyjęcie z ciotką Beth. Każdy dostawał te paskudne swetry i jeszcze zmuszała nas byśmy je ubrali.... — roześmiałam się i ziewnęłam. — Chyba pora się wyspać, czeka cię długi lot, a ja oszaleję tu bez ciebie... — pogładził moje włosy. Napiłam się soku i wtuliłam w rozgrzane ciało po swojej lewej. Drugie podejście do spania było szybkie. Tym razem koszmar już mnie nie męczył i mogłam spokojnie udać się w objęcia Morfeusza. Obudził mnie krzyk z dołu, zerwałam się, siadając gwałtownie na materacu. Zajęło mi chwilę, by dotarło do mnie, co się dzieje. Zeszłam szybko na dół, nie odpowiadając nawet na pytanie Jasona, którego musiałam obudzić. Biegłam po schodach, jak tylko szybko mogłam.
— Przysięgam, że kiedyś was zabiję ja... — powiedziałam, kiedy ujrzałam Karla w przebraniu Mikołaja. Postarał się na tyle, że nawet swój zarost spryskał białym spray'em. Wybuchnęłam śmiechem i rozumiałam już, dlaczego Sophie wydarła się na całe gardło, był nie do poznania. — Słyszałam, że nie lubisz świąt... — skrzyżowałam ręce na wysokości klatki piersiowej i spoglądałam na niego podejrzliwym wzrokiem.
— Świąt nie lubię, ale kocham swoją przyszłą żonę, więc się poświęcę... — Sophie dalej zwijała się na kanapie ocierając łzy z policzków, a śmiech wręcz ją dusił.
— Dla niej tak, a mi groziłeś śmiercią za puszczanie świątecznych piosenek? Mało sprawiedliwe zachowanie.
— No wiesz, miłość zmienia ludzi... — wzruszył lekko ramionami.
— To się kwalifikuje do zakładki „jaki stary, taki głupi". — skwitowałam.
— Szacunku do ojca, gówniaro. — pogroził mi palcem. Pokręciłam głową na boki. — Na kolano do Santy. — rzucił jak rozkaz w stronę mojej przyjaciółki. — A ty zrób kawkę i daj ciasteczka. Rozdam wam prezenty w nagrodę... Chociaż niektórzy zdecydowanie zasługują na chłostę rózgą... — mruknął, a ja udałam, że wymiotuję. Jednak w duchu cieszyłam się, że oboje byli szczęśliwi. Poszłam zrobić mu kawę i wzięłam ciastka, a w międzyczasie wszyscy zeszli na dół. Chichotałam pod nosem, słysząc kolejne salwy śmiechu, a mojego ulubionego Hawajczyka słyszało chyba całe osiedle. Postawiłam zamówienie ojca przed nim, a on zgarnął mnie na drugie kolano. — Będziecie pomocnicami dzisiaj. — oznajmił, biorąc w ręce pierwsze pudło. Stawiał je na naszych nogach w poszukiwaniu imion na paczkach. Rozdaliśmy wszystko, usiadłam ze swoimi paczkami koło Jasona, który właśnie cieszył się z najmniejszych drobiazgów, które dostał. Od Sophie dostałam kilka przepięknych strojów na rurę, które sama zrobiła, od przyszłej teściowej i babci Jasona przepiękną biżuterię prosto z Hawajów. Han dał mi pudło japońskich słodyczy i napoi, a do tego kilka ciuchów z górnej półki. Zostało ostatnie pudełeczko, które było najmniejsze ze wszystkich. Spojrzałam po wszystkich, ale tylko Karl i Jason byli skupieni na tym, co robię. Podniosłam bilecik, na którym było napisane: „Od twoich dwóch ulubionych facetów".
— Schlebiacie sobie. — rzuciłam do nich, na co zaśmiali się pod nosem. Otworzyłam pudełko i znalazłam w nim kartkę z mapą domu, na której był zaznaczony garaż. Zakryłam usta. — Nie...
— Tak... — powiedzieli chórkiem, a ja zaczęłam rozgrzebywać kolorowe confetti, którymi było wypełnione pudełko, znajdując kluczyk ze znaczkiem dzikiego konia.
— Kurwa... — pisnęłam i zerwałam się biegnąc w stronę garażu, jednak po kilku krokach zawróciłam się i rzuciłam to na jednego to na drugiego. Teraz już nic nie mogło mi stanąć na drodzę. Wbiegłam w korytarz, który był przejściem do sporego pomieszczenia wypełnionego samochodami. Ujrzałam w rogu samochód pod plandeką, a serce zaczęło bić mi szybciej. Tym razem moje nogi zwolniły. Podeszłam i przesunęłam palcami po materiale, zgarniając go w garść i szybkim ruchem ściągnęłam pokrowiec. Pisnęłam, widząc cudownego, starego mustanga. Wsiadłam za kierownicę i odpaliłam go, a ryk silnika wypełnił pomieszczenie. Zerknęłam na chłopaków, którzy stali w wejściu i zbili sobie piątkę. Roześmiałam się w głos, ścierając z policzka łzę, której nie byłam w stanie powstrzymać. Szczęście w najczystszej postaci wypełniało mnie. Zgasiłam silnik i podeszłam do nich przytulając ich mocno do siebie.
— Jesteście nienormalni i kocham was za to. — powiedziałam cicho, a oni się zaśmiali.
— Po prostu pora byś skończyła podkradać mi fury, bo na audi widziałem rysę. — mruknął Karl, a Jason roześmiał się.
— Wesołych świąt. — dodał mój narzeczony, a ja się wpiłam w jego usta.
— To chyba dobra pora, żebym sprawdził, co u Sophie, nim go zabiję, za dotykanie mojej córeczki. — ojciec poczochrał na odchodne moje włosy. Pokiwałam z niedowierzaniem głową. Jednak niewielki pasożyt w moim ciele sprawiał, że moje libido było na kosmicznym poziomie. Nie omieszkaliśmy ochrzcić samochodu w najlepszy, możliwy sposób.

TURN ME ON || Jason Momoa FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz