Rozdział 1

216 7 2
                                    

17 kwietnia

Wstając na równe nogi, z zawałem serca podeszłam do biurka i wyłączyłam najgorsze cholerstwo, jakie może istnieć, a mianowicie dzwoniący budzić z najgorszą melodią, przez którą przechodzi mnie za każdym razem dreszcz, gdy tylko ją usłyszę.

Odkąd, gdy za często zdarzało mi się zaspać do szkoły, zaczęłam kłaść tego małego diabła, jak najdalej od siebie. Przynajmniej od paru tygodni ani razu nie zaspałam.

Wchodząc do kuchni, jak zwykle zastałam ją pustą. Cóż, o to życie samotnego nastolatka z ojcem,
który bywa w domu raz na jakiś czas. Przyzwyczajenie.

Otworzyłam szafę, z której wyjęłam zwykłe czarne dżinsy i tego samego koloru top na długi rękaw. Pomalowałam się, umyłam zęby i zeszłam zjeść śniadanie.

Nie przykładałam dużej wagi do mojego ubioru. W szkole już dawno zrozumiałam, iż lepiej przyjść ubranym wygodniej niż z bluzkami, przez które nie da się oddychać. Czasem lubiłam ubrać się ładniej, a czasem na odwal. To zależało także od dnia, jak i mojego humoru.

Spożywając swoje tosty z serem i szynką, myślałam o dzisiejszym, czekającym mnie nudnym i męczącym dniu. Również o klasówce z matematyki, z której i tak dostanę zapewne najniższą ocenę, mimo że uczyłam się trzy godziny.

Wróciłam się powolnym krokiem do łazienki i ponownie umyłam zęby. Wzięłam torbę z pokoju, ubrałam w korytarzy buty, założyłam skórzaną kurtkę, bowiem było nadal chłodno i wybiegłam szybko z domu, by się nie spóźnić.

Nie byłam jakąś dobrą kucharką, a tosty to było jedne z najszybszych śniadań, jakie udałoby mi się zrobić. Kiedyś postanowiłam, że zrobię sobie gofry z przeróżnymi owocami, niczym te idealne dziewczyny z YouTube. Skończyło to się tym, że nie wyszła mi masa, którą wyrzuciłam na podłogę z powodu zdenerwowania powyżej skali. Nie chcę sobie nawet przypominać, ile szorowałam podłogę po powrocie ze szkoły.

Dlatego o to codziennie na śniadanie robiłam sobie zwykłe, nudne tosty.

Włożyłam słuchawki do uszu i puściłam, co zawsze w zwyczaju puszczam. Tym razem padło na So cold Ben Cocks.

Lubiłam słuchać takich piosenek. To nie tak, że byłam nastolatką z depresją, która dołuje się jeszcze bardziej przed pójściem do szkoły. Miałam także inne playlisty z innymi piosenkami, lecz tę playlistę lubiłam szczególnie.

Momentalnie moje myśli zakłócił dźwięk hamowanego samochodu, które zatrąbiło. Podskoczyłam wystraszona. 

— Kurwa, obudź się dziewczyno, prawie cię rozjechałem! — krzyknął starszy mężczyzna, w jakimś Audi. — Ach, ta młodzież, jak zwykle myślą o niebieskich migdałach. — pokręcił głową i odjechał.

Chciałam już mu coś powiedzieć, ale odjechał. Zamyśliłam się, jak zwykle. Muszę uważać, bo w końcu ktoś mnie naprawdę potrąci.

Gdy dotarłam już wystarczająco blisko szkoły odrazu ścisnęło mnie w brzuchu, ale po chwili zignorowałam coś, co przydarzało mi się tak naprawdę codziennie. Przybrałam najbardziej bezuczuciowy, beznamiętny wyraz twarzy, na jaki mogło mnie stać i przeszłam dziedzińcem szkoły, na którym było pełno uczniów. Niektórzy wysiadali dopiero ze swoich samochodów, a jeszcze inni rozmawiali, nie przejmując się, że za lada moment jest dzwonek.

Może to było przykre, lecz po jakimś czasie nawet nie musiałam pamiętać o swojej masce. Był to już mój nawyk. Pojawiała się kiedy chciała, gdy czułam się zagrożona lub po prostu, gdy chciałam pokazać moją wyższość,
której wcale nie miałam. Byłam słaba. Tak bardzo słaba. Lecz ta maska codziennie mówiła mi, że wcale nie jestem. Ale dlaczego mówi mi, że nie jestem skoro gdybym była silna wcale bym jej nie potrzebowała?

Green DreamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz