Rozdział 20

103 4 0
                                    

Następnego dnia niechętnie wygramoliłam się z łóżka. Nadal czułam wyrzuty sumienia, dlatego że nie odebrałam telefonu od taty.

Myślałam, że życie przestanie mnie już karać. Myliłam się. Życie bez kary to nie życie. Nie docenialibyśmy wiele rzeczy, gdyby nie spotykałyby nas te złe.

Jak byłam małym dzieckiem wyobrażałam sobie, że życie jest idealne, bez żadnego zła. Z wiekiem uświadomiłam sobie, iż życie nie byłoby życiem, gdyby nie te wszystkie złe czy dobre rzeczy, jakie nas spotykają. Nie docenialibyśmy dobra gdyby nie spotykałoby nas zło. Nie docenialibyśmy zła gdyby nie spotykałoby nas dobro. Ta gra toczy wielkie koło, które już nigdy się nie zatrzyma.

Dlatego życie nie jest idealne. Gdyby było idealne nie docenialibyśmy tego, co mamy. Myślimy sobie, że życie jest do dupy. Co jeśli ono pokazuje nam po prostu prawdziwe wartości? Co jeśli ono nas uczy? Jest lekcją, która uczy nas, jak wytrwać w tym prawdziwym życiu? Co jeśli naprawdę te życie, jakie aktualnie mamy jest tylko lekcją na te prawdziwe życie, które jest dopiero po śmierci?

Postawiłam bose stopy na zimne panele. Skierowałam się do łazienki, w której przepłukałam twarz zimną wodą.

Czułam się źle, dlatego musiałam za wszelką cenę porozmawiać z tatą, gdyż nie dawało mi to spokoju.

Wskoczyłam szybko do wanny, w której wzięłam relaksującą, gorącą kąpiel. Chociaż na chwilę mogłam się zrelaksować.

Po wyjściu i po ubraniu się w domowe rzeczy, poszłam do kuchni, w której zauważyłam siedzącego rodziciela, który pił leniwie swoją poranną kawę.

— Cześć. — szepnęłam, gdy przekroczyłam próg kuchni.

— Cześć. — szepnął, ciszej ode mnie.

No cóż, czego mogłam się spodziewać, że skoczy mi w ramiona?

— Co do wczoraj... — zaczęłam.

— Nic się nie stało. — przerwał mi.

Nie raczył obdarzyć mnie nawet spojrzeniem. Popijał powoli swoją kawę, grzebiąc przy okazji w swojej komórce.

— Nie, tato. — praktycznie tupnęłam nogą zirytowana. — Stało się i to dużo. — warknęłam głośniej, by zwrócić jego uwagę na moją osobę.

Spojrzał na mnie spod byka i pokręcił zrezygnowany głową. — Alora, naprawdę daj spokój, nic się nie stało, jesteś praktycznie dorosła. — westchnął.

Bolało mnie to wszystko. Bolało mnie, że wszystko w moim obecnym życiu było ignorowane. Brakuje mi uczuć. Czuję pustkę i nie wiem co zrobić. Czuję, że coś mnie gryzie i boli, lecz z drugiej strony nie czuję totalnie nic.

— Dlaczego nic nie powiesz? Dlaczego nie nakrzyczysz? Dlaczego nie dostanę żadnego ostrzeżenia, że mam tak więcej nie robić? Dlaczego tego nie robisz, tato? — w moich oczach pojawiły się łzy, którym nie dałam za wszelką cenę wypłynąć. Starłam je szybko ręką i spojrzałam twardo na tatę, który wpatrywał się w jeden punkt przed sobą.

— Nie mogę. — mruknął cicho.

— Co nie możesz? — uniosłam brew. — Tato nie baw się w jakieś pieprzone zagadki tylko powiedz wprost.

— Nie mogę. — pokręcił głową.

Nawet nie warknął na moje słownictwo...

— Tato...

— Idź z psem na spacer. — wtrącił stanowczym tonem. — Powiedziałem, że koniec tematu, nic się nie stało i tyle. Idź proszę z psem na spacer. — przetarł twarz dłonią.

Nie odpowiadając nic ruszyłam szybkim krokiem, tupiąc jak najgłośniej stopami, bo wiedziałam, że tego nienawidził. Zawsze tak robiłam żeby go wkurzyć.

— Fighter! — krzyknęłam, a po chwili u moich stóp pojawił się czworonogi.

***

Szłam dobrze znaną mi ścieżką, aż w końcu dotarłam na skrzypiącą ławeczkę. Puściłam psa ze smyczy i usiadłam na niej, spoglądając na stare, przekrzywione drzewo. Moje oczy zaszły łzami.

— Co się z nim dzieje, mamo? — szepnęłam.

Zachowanie mojego taty było naprawdę nie do odgadnięcia. Nieważne, co zrobiłam on i tak mówił, że wszystko w porządku i koniec tematu. Było to dla mnie dziwne. Bardzo dziwne.

Moje zamyślenie przerwał wibrujący telefon w kieszeni moich dresów.

Od Moe:
Hejka, co tam? Spakowałaś się już na wycieczkę? Ja spakowałam już chyba wszystko tylko zepsuła nam się suszarka w domu, mogłabyś wziąć swoją? Dzięks <333

Wycieczka przypomniałam sobie myślach.

Totalnie o niej zapomniałam, a obiecałam sobie, że zacznę pakować się już parę dni przed żeby niczego nie zapomnieć. No cóż to oczywiście byłam ja, która odkłada wszystko na ostatnią chwilę.

Wstałam z ławki, która wydała nieprzyjemny odgłos dla moich uszu i strzepnęłam z tyłka resztki ławki, która pozostała na moich szarych dresach.

— Fighter! — wydarłam się, jak najgłośniej potrafiłam, bo nigdzie nie mogłam dostrzec szczeniaka.

Ruszyłam z irytowana w poszukiwaniu małego diabła. Wyszłam z zaułku i zaczęłam rozglądać się za puchatym czworonogiem. Ponownie wydarłam się głośno, a moje ciśnienie skoczyło z powodu strachu, bo nigdzie nadal go nie widziałam.

— Ała, moje uszy. — usłyszałam za sobą. — Nie musisz się tak drzeć. — moje ciśnienie jeszcze bardziej wzrosło, ponieważ nie musiałam nawet się obracać, gdyż idealnie znałam ten irytujący i sarkastyczny głos.— Jakbyś chciała wiedzieć, psy słyszą głośniej od ludzi, więc nie musiałaś tak trzępić swojego gardła.

Odwróciłam się. Alastor stał, pocierając swoje prawe ucho, a z kolei w jego drugiej dłoni trzymał swojego szczeniaka na smyczy. Spojrzał na mnie rozbawiony spode łba, a jego uśmiech się poszerzył, gdy tylko zauważył zwisającą smycz w mojej dłoni.

— Powinnaś się nazywać poszukiwaczka szczeniaka. — sarknął.

Zirytowana wyminęłam go i powędrowałam przed siebie. Usłyszałam jego ciężkie kroki za sobą.

— Albo wiem! — przewróciłam oczami na jego rozbawione, sztuczne podniecenie z tego, jak powinnam się nazywać. — Zgubialska! — zawołał.

— Zgu... co? — odwróciłam się. — Nie ma takiego słowa. — warknęłam zirytowana. — Fighter! — zawołałam za psem. Z kolei chłopak akurat zrównał ze mną kroki, a przez mój krzycz zatrzymał się gwałtownie.

— Kurwa, moje uszy. — syknął. — Może idź do jakiegoś mam talent, bo głos to ty masz głośny, jak...

— Fighter! — zawołałam znowu.

— Ale po co...

Odwróciłam się i przerwałam mu: — Mam prośbę. — powiedziałam milutkim głosem, przez co zielonooki zmarszczył brwi. — Zamknij mordę.

— Ojoj, jaka groźna. — zawołał, śmiejąc się. — Idealnie pasowałabyś na granie shreka w przedstawieniu z tym swoim głosem, bo jakbyś rykła...

— A ty na osła. — wtrąciłam.

Nie usłyszałam odpowiedzi, gdyż ruszyłam szybkim biegiem, zauważając w oddali owczarka wąchającego drzewo.

— A tu cię mam. — zaczepiłam psa na smycz i wyprostowałam się dumnie.

— Chciałbym tak się cieszyć z czegoś, jak ty gdy znalazłaś tego psa. — obok mnie w mgnieniu oka pojawił się szatyn, który spojrzał na mnie z grymasem na twarzy.

— Życie. — wzruszyłam ramionami.

Na jego twarzy pojawił się mały uśmieszek, który szybko znikł z mojego pola widzenia, gdyż obrócił się i ruszył przed siebie.

Po chwili obrócił się i zaczął iść tyłem. — Narazie, Isleen. — uśmiechnął się scenicznie. — Do poniedziałku.

Green DreamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz