Rozdział 26

102 3 3
                                    

— Ty jesteś szalony! — krzyknęłam, a moje ręce jeszcze bardziej zacisnęły się na talii chłopaka pod wpływem zwiększenia prędkości.

— Szalony to mało powiedziane. — odkrzyknął.

Przemierzaliśmy przedmieścia Los Angeles. Patrzyłam z podekscytowaniem na wieczorne miasto. Było piękne. Położyłam głowę na plecach szatyna, na co ten troszkę zwolnił. Było o wiele wygodniej, a mi mimo pierwszej jazdy na motocyklu zaczęło być sennie.

Gdy już byłam praktycznie w fazie snu moje oczy tworzyły się, gdy tylko poczułam, że Alastor się zatrzymał i zgasił silnik. Pomrugałam kilkukrotnie i oderwałam się od pleców chłopaka. Zaczęłam się rozglądać, a moja broda dotknęła ziemii, spoglądając gdzie jesteśmy.

(od tego momentu pasuje mi piosenka you were good to me Jeremy Zucker, Chelsea Cutler)

Byliśmy na wzgórzu, na którym idealnie było widać calutkie Los Angeles. Na moje usta zagościł uśmiech.

— Ładnie co? — wróciłam do rzeczywistości i spojrzałam na chłopaka, który również patrzył na otaczający nas widok.

— Pięknie. — powiedziałam zachwycona, a kącikiem oka widziałam, że uśmiechnął się na moje słowa.

Po chwili usiadłam na ziemii, co zrobił również zielonooki. Usiadł nieco bliżej mnie, przez co moje ciało zadrżało.

Czułam w tym momencie szczęście, które otulało moje ciało. Uwielbiałam takie momenty w swoim życiu. Mimo zła na tym świecie, niektóre rzeczy potrafią być naprawdę piękne. Widoki otulające nas często sprawiają, że zapominamy o problemach.

— Czyli ten motocykl. — zaczęłam spoglądając na niego, a on również na mnie spojrzał. — Twój? — dodałam i uniosłam brew, czekając na odpowiedź.

— Tak. — niemal odrazu odpowiedział.

— Dlaczego więc wyglądało to jak kradzież?

— Został mi odebrany praktycznie przed wyjazdem. — odpowiedział po chwili. — Więc przy okazji postanowiłem go odzyskać.

— Dlaczego ci go zabrano? — zmarszczyłam brwi.

Chłopak wysłał mi zadziorny uśmiech, który szczerze polubiłam.

— Bo nie mam prawka.

Moje oczy wytrzeszczyły się, jednak nie potrafiłam ukryć uśmiechu, który zawitał na moje usta.

Było to dosyć podejrzane i dziwne, lecz uwierzyłam mu. Było to dla mnie szalone. Tak bardzo szalone, a najgorsze było to, że podobało mi się to.

Położyłam się na plecach, spoglądając na setki gwiazd nade mną. Po chwili poczułam obok siebie, że szatyn zrobił to samo.

Spokój był tak przyjemny w tym momencie, a cisza, która nas otaczała była bardzo komfortowa.

— Wierzysz w niebo? — zapytał nagle, a ja wstrzymałam oddech na jego pytanie.

— A ty wierzysz? — spojrzałam na jego profil, a on czując moje spojrzenie, delikatnie uśmiechnął się.

— Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. — odparł poważnie spoglądając na mnie. Mimo powagi, jaką chciał wprowadzić na jego ustach nadal był uśmiech.

Westchnęłam głośno. — Wkurzasz mnie. — wydukałam troszkę już zirytowana.

— Lubisz mnie. — zaśmiał się i pokręcił głową.

— Dlatego mnie wkurzasz. —  wyznałam niemal odrazu. Po sekundzie zrozumiałam co powiedziałam. Chłopak odwrócił głowę na moje słowa, po czym zaczął mi się badawczo przyglądać. Na jego twarzy pojawił się cwaniaczki uśmiech.

Green DreamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz