Bonus 5 cz. 1

3.8K 396 42
                                    

1998

- Freddie... Tak się deneruwję.

Fred patrzył na Callie i krajało mu się serce. Był zimny, listopadowy poranek, a ona bardzo osowiale wkładała płaszcz, tak, jakby chciała jak najdłużej odłożyć wyjście, do którego się przygotowywała. Widział, że gdyby mogła, to przylgnęłaby nogami do podłogi przedpokoju ich mieszkania na Pokątnej, gdyby mogła.

- Callie. - Położył dłonie na jej ramionach i spojrzał w jej oczy, by miec pewność, że go słuchała. - Przecież to mogą być tylko dobre rzeczy.

- Wiem, ale ja nie spałam całą noc. - Westchnęła. - Tak strasznie się boję, że to będzie coś złego. Albo że tata będzie załamany... Nie wiem, może to przez tę wojnę jestem ciągle jeszcze w takiej paranoi.

- Chcesz, żebym poszedł tam z tobą? - zapytał Fred wprost, czym znacznie ją zaskoczył.

- Miałam sobie już radzić sama - powiedziała, chcąc wycofać się spod jego rąk, jednak on natychmiast przysunął ją z powrotem do siebie.

- Callie. - Ponownie spojrzał na nią stanowczo. - Niedługo będziesz moją żoną, mam nadzieję. Już nie musisz sobie radzić sama. Poza tym, co ja mam lepszego do roboty?

Callie zaśmiała się pod nosem, jednak po chwili znowu westchnęła.

- Mam wrażenie, że od początku tej wojny straszna niedojda się ze mnie zrobiła.

- Ledwo przeżyliśmy Voldzia Sroldzia, masz prawo być wstrząśnięta - powiedział, co znowu wywołało u niej śmiech. Nikt inny na świecie nie umiał tak prędko poprawić jej humoru, nawet jeśli niektóre żarty Freda sprawiały, że tylko odpowiedziała mu przewróceniem oczami.

- W takim razie ponawiam pytanie - powiedział po chwili. - Pójść tam z tobą?

- Tak, proszę - przyznała Callie wreszcie, wywołując uśmiech i na jego twarzy.

- No i trzeba było tak od razu.

Fred sam ubrał się błyskawicznie, zmuszając Callie do tego samego, po czym razem deportowali się do Hogsmeade. Stamtąd czekał ich krótki spacer do Hogwartu, po którym już prawie że nie było widać, że kilka miesięcy wcześniej stanowił pole bitwy.

Fred objął narzeczoną ramieniem i oboje ruszyli prosto do gabinetu dyrektora. To tam, dzięki Harry'emu, mieli mieć możliwość skorzystać z Myślodsiewni.

Szli przez rozległe błonia, by dostać się do zamku, a Fred widział, że jego ukochana nadal nie wyglądała na zbyt pocieszoną.

- Callie, naprawdę się nie denerwuj - mówił, delikatnie ściskając jej ramiona. - Pamiętasz ten testament. Napisał, że chce wam pokazać tę część siebie, którą ukryła twoja babcia, tę dobrą... I dziękował ci za to, że go tak dobrze przyjęłaś, że pozwoliłaś mu poznać syna... No wątpię, że po tym wszystkim chciałby przedstawić się ze złej strony, nawet po śmierci. - Fred celowo powtarzał słowa, które Callie już i tak znała, by dać jej do zrozumienia, że jej obawy były bezpodstawne.

- Jak to mówisz, to nie mogę nie przyznać ci racji - odparła od razu. - Ale z drugiej strony... Latami ja i mój tata żyliśmy w niewiedzy, a teraz dowiemy się tylu rzeczy... To chyba strach przed nieznanym.

- Rozumiem. - Pokiwał głową. - Ale po to tu teraz jestem, żebyś się nie bała.

Te słowa znacznie dodały jej otuchy; wiedziała wtedy, że cokolwiek nie zobaczy, to będzie miała oparcie. Wtuliła się w niego od boku nim weszli do zamku, gdzie oboje zaczęli się rozglądać i zastanawiać, czy po odbudowie się coś zmieniło.

Węże jednak śmieszkują • Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz