Rozdział 17

16.6K 2K 1.4K
                                    

Kilkanaście minut po wybudzeniu się Freda minęło na tym, że Callie i George przekrzykiwali się nawzajem przez okrzyki radości, a także wyznania. Choć młodszy z bliźniaków głównie wyśmiewał się z brata przez łzy szczęścia, dziewczyna poszkodowanego wciąż powtarzała, jak bardzo go kochała. Fred zdawał sobie sprawę, że przeżył cudem, dlatego nie był dłużny ukochanej: przez ten krótki moment, gdy myślał, że nigdy już jej nie zobaczy, też żałował, że tylu rzeczy jej nie powiedział.

Walki wznowiły się po jakimś czasie, ale ani Callie, ani George'a nie obchodziło już, co się działo z Harrym czy Voldemortem. Ich priorytetem stała się obrona nadal obolałego i ledwo zipiącego Freda, czym zajmowali się aż do momentu, w którym cała Wielka Sala zamarła.

Voldemort i Harry krążyli wokół siebie niczym wilki gotowe siebie zaatakować w każdej chwili. Callie, choć była przerażona, nie słuchała nawet za bardzo tego, o czym mówili. Co moment odwracała głowę, by popatrzeć na Freda, jakby bojąc się, że gdy tylko straci go z oczu, on zniknie. Obiecała sobie, że nigdy więcej nie doprowadzi do takiej sytuacji, że nigdy więcej się z nim nie rozdzieli.

Lekką ulgę przyniósł Callie widok Aurory i Draco, całych i zdrowych, stojących bezpośrednio naprzeciw niej i trzymających się za ręce. Oni też wyglądali na przerażonych, ale raczej zadowolonych ze swojego towarzystwa.

- No najwyższy czas... - szepnęła Callie sama do siebie.

Dziewczyna nie pamiętała do końca, co działo się potem, bo było jej strasznie słabo, jednak wciąż to ignorowała - wraz z bólem brzucha. Z osowiałego stanu wyrwały ją dopiero niewyobrażalnie głośne okrzyki radości, które wypełniły Wielką Salę po tym, jak stał się kolejny cud tamtej nocy: Harry zabił Voldemorta.

Ludzie skakali, gwizdali, krzyczeli i wiwatowali. Callie z radości chciała przytulić Freda, to samo chciał zrobić też George, ale gdy oboje zdali sobie sprawę, że nie mogli, więc zamiast tego rzucili się na siebie. Po tym już każdy przytulał każdego, znał go czy nie, świętując wielki dzień dla czarodziejów.

Stoły w sali zostały ustawione tak, jak zazwyczaj, według domów, jednak nikt na tę kolejność nie zważał. Wszyscy Weasleyowie poza Ronem, Callie, Flora, Remus, Ether, a także Oliver i Christina siedzieli wciąż przy leżącym Fredzie.

- Hej, pani Wood - wydusił Fred nagle, przykuwając uwagę Krukonki. - Dzięki za wszystko.

Christina uśmiechnęła się znad bandaża, którym opatrywała dłoń Olivera. Spojrzała na Callie, a potem na George'a, którzy siedzieli przy Fredzie i płakali ze szczęścia, ani na moment nie chcąc stamtąd odejść. Popatrzyła też na panią Weasley, która delikatnie głaskała poturbowanego syna po głowie, patrząc na niego z miłości!.

- To nie ja cię uratowałam, Fred. Uwierz mi - powiedziała Christina, zapinając bandaż na dłoni swojego narzeczonego.

- Nie doceniasz się, słońce - powiedział Oliver, całując ją prędko, na co Christina tylko przewróciła oczami, bo jej narzeczony nie zrozumiał jej metafory.

Callie zaczęła się rozglądać - niedaleko za sobą zobaczyła, jak Madame Pomfrey zakrywa specjalną chustą znajomą jej twarz...

- Dziadek... - wydusiła przerażona dziewczyna, patrząc na sztywne ciało swojego przodka i wstając. Łzy stanęły jej w oczach, a ona sama zaakryła usta dłonią.

- Och, Callie... - powiedział George, zauważając to, co ona. - Przykro mi, ja widziałem, jak... Jego... Zabił sam Voldemort, był w furii...

Callie wręcz agresywnie pokręciła głową, odrywając wzrok od tamtej strony.

Węże jednak śmieszkują • Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz