Rozdział 23

117 12 1
                                    

Grace

Budzi mnie dziwny dźwięk, który dobiega zza drewnianej, zniszczonej ściany tuż obok mojej głowy. Ni to trzaski, ni dudnienie. Początkowo nie mam nawet pojęcia gdzie jestem. Głowę rozsadza mi ból tak potężny, że pewnie gdybym stała, ścięło by mnie z nóg. Odkrywam głowę nadal okryta szczelnie kocem i przymrużam oczy rażone jaskrawym światłem słońca. Obydwie moje dłonie jak na rozkaz chwytają moją głowę jak w imadło, chcąc choć trochę złagodzić potężny dyskomfort. Zbolały jęk wydobywa się z mojego gardła gdy zauważam ślady krwi na rękawach bluzki. Podnoszę się lekko do siadu i zrzucam koc na podłogę.

-Dłonie mam nietknięte więc skąd ta krew?- pytam sama siebie szepcząc by nikt mnie nie usłyszał.

Odruchowo dotykam mojego, jeszcze płaskiego brzucha w nadziei, że to nie to co myślę i błagam w myślach Boga o cud. Gdy oczy wędrują w dół za dłońmi i dostrzegają to czego się obawiałam, z ust wymyka mi się zduszony szloch.

- Nie. Błagam.- oczy zachodzą mi łzami i zaczynam łkać tak przeraźliwie jakby ktoś wyrywał mi trzewia i miażdżył serce. Nie jestem w stanie tego powstrzymać, ani nad tym zapanować.

Karminowa plama na moich spodniach może świadczyć tylko o jednym. Straciliśmy je. Straciliśmy nasze maleństwo.

Potworny, zwierzęcy ryk wyrywa się z mojego gardła wyciskając z moich płuc resztki powietrza. Zsuwam się z posłania na podłogę odretwiała. Zwijam się w kłębek i błagam Boga o szybki ratunek albo szybką śmierć. Zamykam powieki nie mogąc ich utrzymać i czekam na to przyniesie mi przeznaczenie.
Gdy ostatkiem sił powstrzymuję ogarniającą mnie nicość czuję na sobie czyjeś dłonie. Oplatają mnie wokół ramion a potem kolan. Czuję się dziwnie lekko, ale i spokojnie. Nie słyszę żadnych dźwięków. Do moich oczu nie docierają żadne obrazy.
Wiem, że żyję. Czuję to.
Oddycham. Krew krąży w moich żyłach. Słyszę bicie własnego serca. Szybkie, silne i miarowe.
Odprężam się czując ciepłą skórę przytulona do mojego policzka. Jest mi tak dobrze. I wiem, że będzie dobrze. Eric mnie uratuje. Jestem tego pewna.
Z pomiędzy moich warg wypływa tylko jedno niewyraźnie zdanie mówione szeptem.

- Uratujcie nasze dziecko.

Teraz pozwalam sobie odpłynąć w dal po niezmąconym morzu spokoju. Tak mi dobrze. Cicho. Ciepło. Błogo.
Jedynie myśl o tym, że naszego aniołka może już z nami nie być mąci mój spokój.
Dziwnie jest cierpieć praktycznie nie czując straty.
Miękki głos ukochanego przedziera się do mojego umysłu zapewniając, że wszystko będzie dobrze.



Eric

Byłem cholernie sfrustrowany brakiem postępów w negocjacjach z Kimberly. O mało nie rwałem włosów z głowy wiedząc, że kilka metrów ode mnie za rozpadająca się drewniana ścianą jest kobieta, która daje mi szczęście i obdarza mnie uczuciem, oraz która nosi w swoim łonie nasze dziecko. Obiecałem ją chronić do ostatniego tchu i ostatniego uderzenia serca a zawaliłem przy pierwszej, nadarzającej się okazji.

- Kurwa- Syczę nerwowo zwijając dłonie w pięści.

Odwracam głowę i zerkam kątem oka na ludzi ukrytych niedaleko mnie. Arturo i Damian dają mi znać na migi, bym kontynuował rozmowę i przeciągał ją jak najdłużej, by Duncan z Tony'm mogli dostać się do Grace.

Nie jestem w stanie wytrzymać tego napięcia. Kurewsko się boję, że ta zdesperowana kobieta zrobiła jej krzywdę.

- Czy w Twoich oczach naprawdę zasłużyłem na karę?- pytam łamiącym się głosem, zwracając się do brunetki stojącej nadal niedaleko wyjścia na werandę.

Zapomnieć o przeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz