Rozdział 14

1.4K 114 36
                                    

Kochani, przychodzę z dobrymi wieściami. Ostatni 20 rozdział jest już skończony, został mi tylko krótki epilog do napisania.

Pierwszy raz odkąd pamiętał, spędził przed lustrem więcej czasu, niż przez całe swoje życie. W wyborze koszuli nie miał zbyt dużego pola manewru pomiędzy dwiema białymi, które pasowały do wymagań jego szkolnego ubioru, i jedną czarną, którą trzymał w szafie na specjalne okazje, a która raczej nie wliczała się w mundurek. Od ponad pół godziny, chodził po pokoju rozebrany do pasa, mając na sobie jedynie ciemne spodnie i zapięte na szyi, perły. Równie dobrze mógł wyjść spokoju w takim stanie, i pójść od razu do Malfoya, żądając natychmiastowej rozmowy.

Nie pamiętał kiedy ostatni raz się tak stroił, mimo że nie miał zbyt wielkiego wyboru. Jak na jego gust, czarna koszula wyglądała o wiele lepiej, i z pewnością gdyby zobaczył w niej Malfoya, jego wyobraźnia nie dałaby mu spokoju. Nie miał jednak pojęcia, czy perły nie rzucałyby się bardziej w oczy, kontrastując z czarnym materiałem. I tak świadomie narażał się na dziwne spojrzenia i milion pytań, od swoich przyjaciół, choć Hermiona pewnie wyraziłaby więcej dystansu, po ich wczorajszej rozmowie.

Westchnął i spojrzał na zegarek, który wskazywał dziesięć minut do śniadania. I choć wiedział, że nie musiał przyjść do Wielkiej Sali punktualnie, nie miał zamiaru wchodzić tam, kiedy ta będzie już zapełniona uczniami. Była sobota, i nie sądził, by każdemu chciało wstawać się tak wcześnie, szczególnie, że wczoraj było wyjście do Hogsmeade. Liczył na to, że szybko zje śniadanie, i poszuka Malfoya, żeby z nim porozmawiać.

Był zły i niewyspany. W nocy nie mógł zmrużyć oka, przez kłębiące się w głowie myśli, skupione tylko wokół osoby byłego ślizgona.

Zakładając białą koszulę, stał przed lustrem i patrzył się na obraz człowieka, który przejawiał wszystkie objawy szaleństwa na raz. Jego rumiane policzki kontrastowały z bielą, rozczochrane włosy świadczyły o całkowitym bałaganie jaki miał na głowie, jak i w środku niej, a te cholerne perły, wyglądały na jego szyi tak, jakby się w nich urodził. Musiał przyznać, że pasowały do jego śniadej karnacji, i z pewnością rzucały się w oczy, prawie tak samo jak na szyi Malfoya.

Chciał mu się podobać, chciał przykuć jego uwagę i wiedział, że jeżeli Malfoy nie pojawi się na śniadaniu tak wcześnie jak on, znajdzie go gdzie indziej. Miał na to całą sobotę.

Wyszedł z pokoju, wyglądając na korytarz, ale ani z pokoju Hermiony, ani z Rona nie dobiegały żadne odgłosy, które mogłyby świadczyć o tym, że jego przyjaciele już wstali. Z rękami w kieszeniach ruszył powolnym krokiem, w kierunku schodów. Po drodze do Wielkiej Sali natknął się na kilka grupek młodszych uczniów, którzy nie zwrócili na niego szczególnej uwagi. Miał nadzieję, że po dwóch miesiącach w Hogwarcie, reszta zdążyła już przywyknąć do jego obecności w szkole.
Przez moment nawet zapomniał już o perłach, które miał na szyi. Dopiero kiedy ujrzał swoje odbicie w wysokim oknie, tuż przy Wielkiej Sali, zauważył połyskujący naszyjnik, odbijający światło.

Westchnął i otworzył wielkie, dwuskrzydłowe drzwi. W środku było tyle osób, że mógłby je policzyć na palcach obu rąk. Grupy uczniów, które minął na korytarzu, dopiero zbierały się, by razem ruszyć na śniadanie, dlatego miał jeszcze sporo czasu, by w spokoju zjeść posiłek. Usiadł przy stoliku, który miał w zwyczaju zajmować razem z przyjaciółmi, jednak w miejscu, w którym był odwrócony plecami do wejścia.

Gdyby Malfoy jednak postanowił pojawić się na śniadaniu, nie miał zamiaru być zwrócony do niego twarzą, tak jakby tylko czekał na jego przyjście. Podparł się dłonią, a drugą sięgnął po tosta. Widok za oknem był taki sam jak każdego, jesiennego poranka. Chmury zasnuwające niebo, nie dopuszczające ani jednego promienia słońca, i lekki deszcz, który był nieodłącznym elementem listopadowej pogody.

Kolońska i szlugi • Drarry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz