Rozdział 11

1.3K 101 16
                                    

Mam nadzieję, że skończę to opowiadanie do czerwca. Zaplanowałam już dla was typowo wakacyjne drarry...

Kilka kolejnych dni minęło tak szybko, jakby tylko mrugnął okiem. Prawie się nie obejrzał, a był już listopad, a na zewnątrz deszcz padał od rana do wieczora. Ponura atmosfera panowała nie tylko poza murami Hogwartu, ale też w szkole. Szczególnie podczas zajęć eliksirów i obrony przed czarną magią. Ostatni tydzień był dla Harry'ego istną katorgą, i to nie tylko z powodu, że Malfoy nie zjawił się na żadnych zajęciach, kiedy on pilnie uczęszczał na wszystkie lekcje, ale też z natłoku nauki i prac domowych.

Pewnego wieczoru musiał nawet odmówić Ronowi wyjścia na boisko i polatania na miotłach z powodu kolejnego wypracowania z eliksirów, któremu musiał poświęcić jeszcze więcej czasu niż ostatnio, by McMillan ponownie go o nic nie oskarżył. Irytował go brak obecności Malfoya i jego ciętych uwag w jego życiu, ale kiedy nadszedł piątek, odetchnął z ulgą na samą myśl, że zaraz po skończonych zajęciach, cały ich rocznik miał wyruszyć na wycieczkę do Hogsmeade. Pierwszą w tym roku, poprzedzającą Halloween, do którego zostało jakieś dwadzieścia dni.

Z tego co wiedział, McGonagall nie była skóra do powielania tradycji wyjścia do wioski, z poprzednich lat, jednak inni profesorowie nalegali na to równie mocno jak starsi uczniowie. Ron już od tygodnia mówił tylko o piątkowym wieczorze. Hermiona nie wydawała się być aż tak podekscytowana jak chłopak, ale widać było, że też od dłuższego czasu marzyła o chwili relaksu.

Nie było w tym nic dziwnego, skoro od rana do wieczora przesiadywała w książkach, a weekendy spędzała na odrabianiu długoterminowych prac domowych. O dziwo McMillan zgodził się skrócić ich ostatnie zajęcia tego dnia, by mieli czas wrócić do swoich dormitoriów i przygotować się na wyjście do Hogsmeade.

Dlatego, kiedy tylko opuścili klasę od eliksirów, Harry, Hermiona i Ron od razu ruszyli schodami w kierunku Skrzydła Szpitalnego, by jak najszybciej dostać się do swoich kwater.

— Myślicie, że zmieniło się coś w Miodowym Królestwie? — spytał Ron, kiedy wspinali się do góry, przeskakując po dwa stopnie.

— Albo w Dziurawym Kotle? — Hermiona spojrzała na przyjaciela z błyskiem w oku, a Harry jedyne co miał w głowie, to pytanie dręczące go od poranka, czy Malfoy również wybierał się ze wszystkimi do Hogsmeade?

— Nie pamietam, kiedy ostatni raz piłem piwo kremowe — westchnął rozmarzonym głosem Ron. Kiedy tylko znaleźli się na swoim pietrze, on jako pierwszy rzucił się do drzwi swojego pokoju, i zniknął za nimi równie szybko.

— Widzimy się tutaj za pięć minut. — Hermiona zwróciła się do Harry'ego, po czym również szybkim krokiem ruszyła do swojego pokoju. Harry mimo że głowę, miał pełną myśli krążących wokół Malfoya, postanowił za wszelką cenę dobrze bawić się w towarzystwie swoich przyjaciół, i przede wszystkim nie dać po sobie poznać, że coś go trapi. Choć jakby to Ron powiedział, powinien cieszyć się, że przez tyle dni mógł nie oglądać twarzy tego obślizgłego gada. Harry'emu natomiast daleko było do radości, zważywszy na to co stało się po tym, kiedy widzieli się ostatni raz. Bo teraz twarz Malfoya stawała mu przed oczami za każdym razem, kiedy rano budził się z poważnym problemem, rozpalony i pełen energii.

Kiedy podszedł do swoich drzwi i złapał za klamkę, jego nos podrażnił dobrze znany mu zapach. Szybko odwrócił się za siebie, z nadzieją, że Malfoy może dopiero co wyszedł ze swojego pokoju, ale kiedy zobaczył pusty korytarz, poczuł ukłucie zawodu. Był jednak pewien, że nie mógł pomylić tego zapachu z niczym, jak i z nikim innym. Malfoy tak czy siak, musiał tędy przechodzić. Może nawet zapukał do jego drzwi...

Kolońska i szlugi • Drarry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz