Rozdział XIII

143 12 0
                                    

Godzinę później....

Tajemnicza postać z impetem weszła do sali przez ciemne drzwi. Miała długą, czerwoną suknię, która ciągnęła się za nią oraz ulizane, brązowe włosy. Wąskie wargi były zaciśnięte, a jej oczy wykazywały skupienie. Lambert był już gotowy do ataku, wówczas kobieta podniosła rękę do góry, na znak pokoju.  Przeszła kilka kroków do przodu, a stukot jej obcasów przełamywał ciche westchnięcia. Podeszła bezzwłocznie na przeciwko dziewczyny, chwytając jej brodę. Uniosła ją do góry, następnie w lewo oraz prawo, po czym opuściła rękę.

— Tissaya De Vries — skomentowała krótko, odrywając od niej wzrok.

Vesemir zmarszczył brwi, widocznie zaskoczony jej wizyta. Popatrzył na zebranych wiedźminów,  Kiwając głową, opuścili swoje miecze, chociaż dalej trzymali się na baczności.

— Co cię do nas sprowadza, czarodziejko? — zapytał. — Wybacz nasze rozkojarzenie, natomiast chwilę wcześniej mieliśmy tu niemały zatarg.

Tissaya uśmiechnęła się pod nosem chytrze, poprawiając swoją suknię.

— Ona. — Odwróciła diametralnie głowę w stronę Aster, przeszywajac ją na wylot.

— Nie rozumiem. — wtrąciła się blondynka.  — Do czego jestem Ci potrzebna?

Vesemir już wiedział. Wziął głęboki oddech. Czuł jak jego umysł wytacza milion myśli na sekundę. Próbował sobie tłumaczyć, że to zbieg okoliczności. Nie był. Wszystko miało swój cel.

Szatynka okrążyła dziewczynę dookoła, przystając na chwilę.

— To niewiarygodne, jak wiedźmin. A raczej wiedźminka — poprawiła się. — Mogłaby wygenerować tyle mocy, prawda?

—  Anoż Prawda — rzekł krótko.

Tissaya  położyła rękę na ramieniu blondynki, która w dalszym ciągu nie wiedziała co się  wokół niej rozprawia. Czarodziejka zajrzała w głąb duszy dziewczyny, następnie odsunęła się na bok, z równie cwanym uśmiechem co wcześniej.

— Ćwierćelfka — Wyprostowała się. —  A to ciekawe. Wiedźminka, cwierćelfka... Widzę tu duże pole do popisu.

— Zaraz,  Tissaya — Zatrzymał ją. — Nie możesz tego zrobić. Nakazuję Ci, ją zostawić.

Kobieta podeszła do niego, prostując się.

— Nie ma rzeczy, której mógłbyś mi zabronić. Na mocy loży, moim prawem, jest zabranie jej do Aretuzy.

Aster odsunęła się natychmiastowo, robiąc kilka kroków do tyłu.

— Nigdzie z tobą nie idę — zaprzeczyła.

— To piękne, że próbujesz się stawiać, chociaż nie masz innego wyboru — odparła, czarując jedną ręka portal, a drugą, ciągnąć dziewczynę za ramię.

Zanim zdążyła cokolwiek zrobić - wyrwać się, szarpnąć, jedyne co zobaczyła jako ostatnie, to smutne oczy Vesemira i przenikające oczy Eskela, który zaczął iść w jej kierunku.

Upadła na kolana. Na betonowe kafle, ułożone w geometryczny wzór. Kolana odbiły się od posadzki aż na skórze pojawił się czerwony od siły ślad. Wylądowały w sali, która wypełniona była różnymi roślinami.  Szklane okna, pokryte bluszczami i kwiatami, których pochodzenia nigdy nie znała. Na samym środku stało kilka posadzek, na których leżały różne, magiczne przyrządy. Część z nich kojarzyła. Nigdy nie używała, ale jej wiedza była dosyć obszerna.  Wstała na nogi, rozglądając się wokół siebie. Dopiero po chwili doszła do siebie, wpatrując się w czarodziejkę.

— Chcę wracać — zdecydowała chłodno, a jej klatka unosiła się nadmiar szybko.

—  A masz do kogo wracać? — zapytała z pogardą.

— Mam. Vesemir, Eskel, Geralt...

— Dziecko, jesteś zabawna — Odwróciła się. — Myślisz, iż to twoja rodzina?

Blondynka otworzyła buzię, ale z jej ust nie wyszło żadne słowo.  Dopiero po chwili, wyszło niewyraźne:

— Tttak — zadrżał jej głos.

— Dam Ci twoją pierwszą radę. Nie masz na kogo liczyć w swoim życiu, poza własną sobą. Nie wiem czy jesteś głupia, czy głupia, próbując iść na własną rękę w świat, posiadając magię, którą o broń chaosie, by Cię samą zabiła.

Kobieta poszła za próg, zostawiając dziewczynę samiutką  w pomieszczeniu. Aster czym prędzej podeszła do jednego z okien, próbując dojrzeć widok. Morze. Burzliwe fale. Nic poza tym. Trudem jej było zlokalizować położenie. Czy słyszała o Aretuzie? Owszem. Czy wiedziała gdzie się znajduje? Za nic w świecie.

Zaczęła zastanawiać się nad słowami kobiety. Całe jej życie, to było  podporządkowanie się. I chorobliwie ją to bolało. Kolejna dawka informacji oraz emocji spadła na nią jak głaz, który musiała nosić na plecach i wspinać się pod górę. Kamień spadał. A ona razem z nim. Miała tyle pytań w głowie. O jej rodziców. Jej matka była zwykłym człowiekiem, jakoby więc jej ojciec, którego nigdy nie znała, musiał być krwi połelfa.  Po dziesięciu minutach zaczęła szukać czarodziejki, próbując wyciągnąć od niej jakiekolwiek informacje. Nadomair złego, im więcej Tissaya próbowała jej wytłumaczyć, tym więcej czuła się zgubiona.

— Dosyć — powiedziała. — Idź spać, nie mam czasu na twoje stęki i męki.

Następne popołudnie zaczęło się chaotycznie. Do jej pokoju weszła Tissaya, a na  krześle  leżała szmaragdowa sukienka.

— Zbieraj się. Pora przetestować twoje możliwości.

Blondynka, chociaż z wielką niechęcią, przebrała się, następnie zaczęła iść w stronę sali, do której ówczesnego dnia się przeteleportowały. Przy każdej posadzce stała dziewczyna. Została jedna wolna. Dla niej.  Stanęła przy niej, słuchając, już rozpoczętego przez czarodziejkę wykładu. Na  marmurze leżała zwiędnięta róża.

—  Jak wiecie, wszystko jest jedną wielką materią. Potocznie, taką różę wyrzucamy, ja natomiast chce, żebyście ją uzdrowiły.

— Jak? — zapytała jedną z adeptek.

— Magicznie — Obrzuciła ja lodowatym wzrokiem.

Wszystkie dziewczyny, trzymały w rękach różę, próbując dojść do wniosku, co z nią zrobić.

— Przyda się wam zaklęcie Faer Hvynalsaem Parr — dodała, przystając na środku.

Zanim Aster zdążyła wypowiedzieć słowa, jedna z adeptek  zdążyła to zrobić pierwsza.  Róża natomiast zaczęła płonąć w jej rękach, wywołując na jej skórze dosyć widoczne poparzenia. Krzyknęła, piszcząc z bólu. Czarodziejka po chwili oblała dziewczynie ręce wodą, rzucając drewniana miskę na ziemię. 

— Nie można czegoś uzdrowić, nie dając nic od siebie — wytłumaczyła, patrząc się na każdą z nich.

Wszystkie zaczęły ponownie główkować. Aster spojrzała na różę, następnie na rozlaną wodę na podłodze. Kucnęła na kolanach, stawiając różę na kroplach wody.

—  Faer Hvynalsaem Parr — powiedziała, patrząc jak róża zaczyna wracać do czystej niczym trawa zieleni.

Tissaya popatrzyła na nią, marszcząc czoło. Rozglądneła się ponownie na sali.

— Wracajcie do pokoi.

Wszystkie dziewczyny, razem z adeptką poparzona przez ogień, zaczęły wychodzić. Aster toż zaczęła iść ostatnia, a za nią Tissaya. Kobieta przystanęła na chwilę.

— Dobra robota.

— Przecież kazałaś mi liczyć na siebie. To właśnie zrobiłam.









Powołanie | The Witcher Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz