Aretuza, 1187
Czas na zmiany. O tak, nadszedł czas na wolność. Na swobodę. To dziwne, jak od dwunastu lat żyć w zamknięciu klatki. Przeżywające ciary, gdy tylko się o tym pomyśli. To śmieszne, że mając dwadzieścia dwa lata, Aster jedyne czym żyła to obowiązki. Jej powinność. Zasraną, za przeproszeniem powinnością. Niczym więcej. Jeszcze bardziej śmieszne było to, jak bardzo lubiła mieć wszystko pod kontrolą, chociaż w głębi naprawdę jedyne czego pragnęła, to skrawka własnej przestrzeni i wolności słowa. Wolności czynów.
Tego dnia miała opuścić Aretuzę. Po ciężkich czterech latach, które dłużyły się tak wielokrotnie, jakby minęło co najmniej dziesięć. Sala bankietowa była wystrojona jak nigdy dotąd. Wysokie kolumny popierały kolorowe witraże, którymi ówczesna sala, była wypełniona po brzegi. Barwne kwiaty rozłożone były co nie miara, a złote ozdoby mieniły się od blasku Księżyca. Długa suknia, w kolorze jaśminowym, wspaniałe prezentowała się na czarodziejce. Machała nią na boki, tańcząc na parkiecie wraz z jednym, z całkiem przystojnych książąt. Aster robiła to jednak tylko na polecenie Tissay'i. Wiedziała, że po bankiecie ślad po niej zniknie natychmiastowo, a ona zrobi wszystko, by się stąd wyrwać. Alkierze był wypełniony aż nadto królami, czarodziejami, a także innymi zaproszonymi. Po ukończonym tańcu, Aster chwyciła do ręki szklankę wina, zatapiając w niej swoje bordowe usta. Odwróciła swoją głowę, napotykając się na lustro. Jej wygląd nie uległ żadnej zmianie. Nie chciała, tak jak inne czarodziejki, poprawiać swojej urody. Nie to, że uważała to za coś złego. Aster natomiast nie miała co poprawiać. Może oprócz kilku blizn, które przysięgła, że zachowa pomimo wszystko. To było dla niej poczucie siły. Pamiątka, po ważnych wydarzeniach. Wyrażały więcej niż słowa, którymi mogłaby je opisać.
— Pięknie wyglądasz, o Pani — rzekł dostojny mężczna, ubrany w szafirowy garnitur.
Aster skinęła głowa w podziękowaniu. Oparła się o filar, podczas gdy Tissaya niezauważalnie pociągnęła ją na bok.
— Możesz mi wytłumaczyć, czemu odstajesz od grupy? — szepnęła. — Kiedy w końcu wbijesz sobie do głowy, że to jest dla ciebie ważna okazja? Musisz wziąć życie w swoje ręce, nie licząc na zdanie innych.
— Właśnie to robię — odparła, cofając się kilka kroków.
Odłożyła szklankę wina na bok, wchodząc do pustego pomieszczenia. Za nią poszła jej mentorka, lecz Aster jednym ruchem ręki wyczarowała portal, patrząc na nią przez ramię.
— Przepraszam. Do zobaczenia w przyszłości — odparła, wbiegając w sam środek.
Upadła na kolana. Jeszcze do tej pory nie udało się jej opanować bezproblemowego teleportowania. Bynajmniej, nie miała do tego okazji. Rozjerzała się wokoło, jednak nie było to miejsce, do którego chciała się teleportować. Była to pustynia, więc ponownie wyczarowała portal, który znowuż przeniósł ją w inne miejsce. Nie było to wciąż, co chciała. Spojrzała na swoje ręce, następnie przeniosła się ponownie - z podobnym skutkiem. Krzyknęła głośno, gdy nagle za nią pojawiła się Tissaya.
— Psiajucha! Czy dasz mi spokój?
— Nie wiesz, jak duży błąd popełniasz — zaczęła, ciągnąc swoją perłową suknię po ziemi.
— Tissaya, mój wybór jest prosty. To, że sama taka nie jesteś, nie znaczy, ze musisz komplikować moje życie. Zostaw mnie raz na zawsze! Mam nadzieję, że to nasze ostatnie spotkanie — oburzyła się niespotykanie.
Tissaya spojrzała na nią z żalem w oczach, po czym patrzyła jak dziewczyna przechodzi przez, już ostatni portal. Stanęła na chwilę w bezruchu, starając się poukładać myśli. Było ich mnóstwo. Głównie przesiąknięte nutą zawiedzenia.
Aster za to, według swojego planu znalazła się wśród murów tych samych, co sześć lat temu. Przez chwilę zakręciło jej się w głowie, przez tak szybkie używanie mocy, lecz kilka sekund później stanęła na nogi. Była zima. Zima, jak nigdy dotąd, co oznaczało tylko jedno. Mogła spotkać swoich dawnych przyjaciół. Po latach. Takim czasie, że gdy się nad tym zastanawiała, to wahała się, czy wejść do środka. Otworzyła drewniane wrota. Iskrzące się oczy od rozpalonego ognia, odbijały się w świetle, spoczywając wprost na jej postaci. Jej suknia, długa, rozległa, w kolorze jaśminu, ciągnęła się po brudnej podłodze. Stukot jej obcasów można było usłyszeć w całej sali. Odbijały się echem takim, że bowiem umarły mógłby to usłyszeć. Jej długie włosy okrywały jej plecy. Wyglądała jak z baśni, chociaż jej wygląd niewiele zmienił się przez ten czas. Można by rzec, że wydoroślała. Stała się pełnoprawną kobietą. Jeden z wiedźminow wypluł z wrażenia zawartość kubka. Lambert natomiast siedział przodem do dziewczyny, a Eskel tyłem. Szturchnął go w ramię, na co brunet natychmiastowo odwrócił głowę. Aster podciągnęła delikatnie suknię, następnie usiadła przy jednym ze stołów. Przez chwilę panowała bijąca cisza.
— Nie usłyszę żadnego witaj w domu? — Zmarszczyła brwi.
Kilka wiedźminów szeptało między sobą, komentując jej wygląd, albowiem też różne inne rzeczy, które dziewczyna z chęcią lubiła słyszeć.
Eskel przełknąl w gardle kromkę chleba, po czym spojrzał na nią jeszcze raz.
— To ty? — zapytał jakby nie wierzył.
— A nie widać? — odpowiedziała, nalewajac sobie do kieliszka nalewkę z wiśni.
Wypiła ją na raz, odstawiając na blat. Spojrzała ponownie na resztę, a Eskel jako pierwszy postanowił przytulić dziewczynę. Lambert próbował to przetrawić, jednak szło mu to z trudem. Wreszcie poklepał ją po plecach, wylewając resztę nalewki. Nie mogło się bez niej obejść.
— Dobrze cię znów widzieć — Jego słowa wypełnione były czystą szczerością.
Każdy bowiem myślał, że długo jeszcze nie ujrzą jej twarzy. Byli więc zaskoczeni, dzisiejszym dniem. Widzieli, że przed nimi stoi potężniejsza, już nie jako dziecko, a dorosła kobieta - Aster. Początkowo szacunek wzbudzała sama jej osobistość, jednak z czasem zaczęli ponownie się przyzwyczajać. Zdążyli zamienić ledwo kilka słów, gdy do pomieszczenia wszedł Vesemir. Starszyzna z zaczesanymi do tyłu włosami, wyjrzał zza ściany, a gdy tylko ją zobaczył, na jego twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Wystąpił w jej kierunku, po czym mocno ją przytulił.
— Witam cię znowuż — chrząknął. — Twoja obecność nas cieszy.
Aster uśmiechnęła się pod nosem, rozglądając się ponownie. Po chwili, nie zważając na nikogo, stanęła do pionu. Zaczęła przechadzać się po owianych kurzem korytarzach. Przeciągnęła ręką wzdłuż ściany, idąc cały czas przed siebie, aż wreszcie dotarła do krętych schodów, które zaprowadziły ją wprost do swojego pokoju. Wszystko zostało tak, jak było wcześniej. Czuła, jakby zatrzymała się w czasie. Jakby cofnęła się o kilka lat do tyłu. Tuż za sobą poczuła czyjąś obecnośc, lecz nawet się nie obracała. Otworzyła ciężkie drzwi od balkonu, następnie przez nie wyjrzała. Fala chłodnego wiatru natychmiast w nią uderzyła. A także płatki śniegu.
— Jeśli nie chcesz zamarznąć w nocy na śmierć, to radzę ci je zamknąć. — Eskel oparł się o drewniana ramę. — Nie masz nam nic do powiedzenia?
— To zależy co chciałbys wiedzieć — odparła, siadając na łóżku.
Zamknęła drzwi ruchem ręki, po czym ponownie spojrzała na mężczyznę.
— Wszystko.
— To na to potrzebujemy dużo czasu.
CZYTASZ
Powołanie | The Witcher
FanficZnaki. Miecz. Zaklęcia. Widzisz to wszystko przed sobą i masz to na wyciągnięcie ręki. Największy problem się pojawia, kiedy nie wiesz co masz sięgnąć, Bo przecież masz dwa powołania, a jednego od drugiego nie odejmiesz Uwaga! Świat przedstawiony...