Rozdział XXII - Koniec części pierwszej

146 9 4
                                    

Wyspy Skellige, Ard Skellig, 1220

List pobożnej łaski, kierowany do Szanownej Aster Vezac
Data napisania: 1200

Witam, nader znaczącą czarodziejkę Aster, która bowiem mocą i potęgą wszystkim imponuje. Ten list, zawdzięczam, bowiem już tobie dorosłej. Po przebyciu traw próby, szkolenia w Aretuzie i innych wyczynów, za które dumny żem jestem. Jeśli czytasz ten list, zatem mój kres dobiegł końca, a ty żeś ostatnią mi bliską osobą została. Łezka w oku się kręci, to też ręka trzęsie podczas pisania. Piszę to w ostatniej chwili. Czuję jak w boku mnie chołopie, a wykrwawiam się powoli. Na przyszłość - nie lekceważ przeciwnika, bądź ostrożna z kim się bratasz.  Pamiętam jak małą dziewczynką byłaś, a ja Cię w Kaer Morhen zostawiłem. Wiedziałem, że sobie poradzisz. Silna do szpiku. Choć o twoich mocach się później dowiedziałem, to nigdy w twoje umiejętności nie wątpiłem. Więc tak, moja droga. Czarodziejko, wiedźminko. Pamiętaj, żeby nie wybierać co cię określa. Jesteś Aster,  a tytuł to drobnostka. A więc tak, dwa miecze, mojego rodu i przez krasnoludy kute, zostawiam Ci w spadku. W jaskini na Hindarsfjall, bowiem tam sobie siedzibę uknułem. Pamiętaj, żeby o mnie nie zapomnieć, a toby kieliszek za mnie wypić.                 

                Trzymaj się, Gard...

Końcówka już zamazana była, choć dobrze wiedziała od kogo list był. Gardis. Jej wybawca, który pośrednio życie jej uratował. Patrzyła się na list przez dobre pół minuty. Głowa ją rozbolała od natłoku myśli. Słona łza pociekła po policzku, ale szybko ją starła. List otrzymała, chociaż się tego nie spodziewała, od Geralta, który na wyspie przebywał. Ona natomiast tego z Tisayą się spotkać miała, a list trafił do niej przypadkowo. Usiadła na ławce w karczmie, po czym szybkim ruchem przechyliła kieliszek z wódką. Wolę zmarłego trzeba upić. Chociażby dwadzieścia lat później. Szmat czasu. O którym nie wiedziała, że mężczyzna nie żyje. W głębi duszy miała nadzieję, że jeszcze go spotka. Na próżno jednak.

— I jak się czujesz? — zapytał siwowłosy.

— Jakby mnie ktoś spoliczkował — odpowiedziała, wzdychając.

— Mogę Ci pomóc te miecze znaleźć. Znam wyspy Skellige. Całkiem dobrze — zaproponował, widząc stan dziewczyny.

— Jeśli piraci ich jeszcze nie znaleźli, to szansa jak ziarno grochu w słomie. Ale spróbujmy jednak. Nic do stracenia nie mamy.

I tak oto dwójka wyruszyła na wyspę. Udało im się złapać drobny stateczek, który akurat tam płynął. Wsiedli na burtę, płacąc po dwadzieścia koron i usiedli na ławie, patrząc się we wzburzone morze, które odbijało się hukiem o skały. Po godzinie udało im się dotrzeć na miejsce. Statek zaciągnął kotwice, a ludzie wyszli po drewnianej kładce na ląd. Geralt wyruszył z dziewczyną na brzeg.

— Mówił w liście o jaką jaskinię chodzi? — zapytał.

Aster zaprzeczyła głową.

— Wieki nam to może zająć  — westchnął.

— Na wyspie jest ponoć dużo czarodzieji. Myślisz, że ktoś z nich może mieć megaskop?  — zastanowiła się na chwilę.

— Warto poszukać.

Poszli więc.  Najpierw zaszli do świątyni, w której  na wyspie kapłanek i druidów nie brakowało, a  czcili Freyę. Weszli bowiem po ciężkich, kamiennych schodach, a ich szelest słychać było  z echem, które rozniosło się po sali. Kilka kapłanek odwróciło się w ich stronę z wyraźną wściekłością w oczach. Poszli po cichu do jednej z nich, która układała na posagu przedmioty.

Powołanie | The Witcher Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz