6 - nie umiem udawać (r)

870 67 35
                                    

Marceline grzebała w swoich już najpewniej zimnych frytkach, a ja spoglądałam na nią, wyczekując czegokolwiek, od dwudziestu minut nie odezwała się do mnie ani jednym słowem.

Nie rozumiałam czemu była na mnie zła.

Po zakupach u Agathy i spotkaniu Eddie'go, zabrałam ją na obiad do pobliskiego baru, ale najwyraźniej nie miała apetytu. Zamówiłam dla niej cheesburgera z dodatkowym ogórkiem i frytki, jej ulubione jedzenie, a teraz prawie go nie tknęła.

— Zrobiłam coś nie tak? — zapytałam w końcu.

Nie lubiłam się kłócić, szczególnie z Marceline, w tym momencie ewidentnie była na mnie zła.

— Co chwilę robisz coś nie tak. — syknęła nawet nie spoglądając na mnie, a mi od razu zakręciły się łzy gdzieś w kącikach oczu.

— Chodzi o to, że powiedziałam komuś, że jesteśmy razem, p-prawda? — w gardle rosła mi dziwna gula, przez którą mój głos bardziej i bardziej drżał.

— Oczywiście, że o to. — agresywnym ruchem rzuciła swoją tacką z jedzeniem — Nie pomyślałaś nawet, że może ja nie czuje się taka pewna i dumna z tego kim jestem? Że ja może nie mam ochoty dzielić się tym z jakimś dziwadłem?

Gdy nazwała Munson'a dziwadłem, zabolało mnie coś w środku, na co jeszcze bardziej się zdziwiłam.

Przecież nie mogłam go polubić.

— Marceline... Chciałam po prostu żeby dał mi spokój, co chwilę rzucał dziwnymi uwagami i aluzjami, a to był najlepszy sposób żeby przestał...

— Oh więc postanowiłaś byś samolubna i nie spytać mnie nawet o zdanie, tak?!

— N-nie, nie... — na jej twarzy wymalowana była taka wściekłość, jakiej nie widziałam nigdy wcześniej, jednak mimo tego postanowiłam wyznać to, co siedziało we mnie od dłuższego czasu — Marceline, jesteśmy razem już dwa miesiące, ja mam dość ciągłego ukrywania się, odsuwania się od ciebie gdy tylko ktoś koło nas przechodzi, tych porannych schadzek... Kocham cię i chce normalnie z tobą być, bez tego wszystkiego.

— Nie rozumiesz, że ja nie jestem pewna tego kim jestem?! Ty akceptujesz siebie, swoją orientacje, a j-ja nie wiem czy lubię obecną siebie...

— Marceline co ty mówisz... Jeśli nie akceptujesz siebie to jak masz pokochać mnie? Czy ty w ogóle mnie kochasz?

Brak odpowiedzi.

— Jesteś dla mnie ważna, Rein, bardzo ważna. Pamiętaj, że społeczeństwo nas nigdy nie przyjmie do siebie jak tych normalnych, nigdy nie pobierzemy się, nie będziemy mieć dzieci...

— K-kiedyś przy alkoholu powiedziałam Agnes, że jestem panseksualna. — przerwałam jej wywód, bo robiło mi się niedobrze gdy jej słuchałam — Na początku nie wiedziała o co chodzi, ale później cieszyła się, że jej to wyznałam i była dumna ze mnie. Ona jest starszą kobietą, a to zrozumiała! Więc nie mów, że całe społeczeństwo nas nienawidzi. — mój głos zupełnie się łamał, byłam tak bliska płaczu.

— Ty nie masz rodziny, tylko przyszywanych rodziców, którzy nawet nimi nie są, bo wszyscy ciągle udajecie, ale przynajmniej cię tolerują. Gdybym ja powiedziała moim o naszym związku, prawdopodobnie następną naszą „schadzką" byłby mój pogrzeb. — Marceline sprawnym ruchem zebrała swoje rzeczy i wybiegła z lokalu, a ja nie miałam nawet siły za nią pójść.

Siedziałam więc na moim miejscu, sącząc colę z rozpuszczonym już lodem.

Patrzyłam na moje drżące ręce, które nie chciały się uspokoić, tak samo jak wszystko we mnie.

lovers rock | eddie munson 'Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz