7 - sądny dzień zmian (w)

888 56 61
                                    

Kiedyś uwielbiałem spotkania z moimi przyjaciółmi u mnie w domu, teraz zaczynałem ich nienawidzić z całego serca. Jeśli by te spotkania odbywały się w małej grupie osób, np. 2 osoby, wtedy były jeszcze znośne i całkiem przyjemne, ale kiedy w moim pokoju zasiadało więcej osób, czułem się zupełnie obco, zwłaszcza że każdy zajęty był rozmową z kimś, a ja właściwie byłem pozostawiony sam sobie, robiłem mrożoną herbatę i podawałem jedzenie.

Mike, Dustin i Lucas siedzieli na moim łóżku, ja na fotelu zaraz obok. Zawzięcie o czymś dyskutowali, natomiast ja przeglądałem strony mojego szkicownika żałując, że Rein miała dzisiaj pierwszą zmianę w kinie, z nią zapewne czułbym się o wiele lepiej, no ale cóż.

— Może zagramy w karty? Co wy na to? — usłyszałem głos Lucasa i już wstałem żeby sięgnąć do szafki po talię, gdy wtem odezwał się Dustin.

— Akurat wziąłem ze sobą. — z plecaka, który trzymał obok siebie wysunął karty, a ja przymrużyłem oczy i policzyłem do ośmiu żeby pozbyć się negatywnych myśli  — Will, zagrasz z nami?

Stanąłem w połowie drogi do mojego wcześniejszego miejsca, nagle wszystko, co powstawało w mojej głowie zniknęło, przez te kilka słów.

— T-tak, pewnie. — myślałem, że zupełnie zapomnieli o moim istnieniu, a tu proszę.

Mike poklepał wolną część łóżka obok niego, a ja sprawnie tam usiadłem. Cieszyłem się, że przynajmniej koło niego.

— To co, poker? — zapytał Dustin ze swoim firmowym uśmiechem rozświetlającym jego twarzy tasując talię.

— A mamy w ogóle o co grać? — odparł Mike, a Lucas wygrzebał ze swojego plecaka serowe chrupki i rzucił je na łóżko — Może być. — wzruszył ramionami.

Gdy czasami z Rein i Agnes graliśmy w karty, a moja przyjaciółka wygrywała, zawsze śmiała się, że kto ma szczęście w kartach, ten nie ma szczęścia w miłości.

Na koniec pierwszej rundy odkrywając moje karty wyłożyłem karetę i okazało się, że wygrałem, bo chłopcy mieli tylko po dwie pary.

Wtedy przypomniałem sobie słowa Rein.

Po kilku rozgrywkach atmosfera nieco się rozluźniła, a ja nawet przestałem czuć się aż tak wyobcowany, jednak spoglądałem na zegar, wyczekując aż wybije godzina 15, ponieważ Rein wtedy kończyła pracę.

Nic nie mogłem na to poradzić, że przy niej czułem się po prostu o wiele bardziej doceniony, zrozumiany, kochany i potrzebny. Ona była już moją siostrą, nieważne że nie łączyły nas więzi krwi.

O 14 Lucas i Dustin zaczęli się zbierać, Mike jeszcze spokojnie jadł dokładkę naleśników z syropem klonowym, które zrobiła nam moja mama. Naleśniki były jednym z jej popisowych dań i musiałem przyznać, gdyby nie fakt, że jadłem je przynajmniej raz w tygodniu, byłbym naprawdę oszołomiony ich perfekcyjnością.

— Zagrasz z nami w DND pojutrze? — zapytał mnie jeszcze Dustin gdy poprawiał swoją ulubioną czapkę przy lustrze obok drzwi wyjściowych.

— Powinienem być, o ile nie będzie jakiejś sytuacji awaryjnej. — tzn. wiedziałem, że będę, bo nic specjalnie ciekawego nie działo się w moim życiu.

Pożegnałem chłopaków i zamknąłem drzwi za Lucas'em i Dustin'em, po czym wróciłem do mojego pokoju, gdzie Mike leżał rozciągnięty na łóżku.

— O Boże. — złapał się za pełny brzuch — Twoja mama gotuje o wiele lepiej niż moja.

— Przekażę jej. — zaśmiałem się i stanąłem przy moim drewnianym biurku zawalonym różnymi drobiazgami, mniej lub bardziej potrzebnymi.

lovers rock | eddie munson 'Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz