Rozdział 2

2K 165 213
                                    

Następny raz kiedy zobaczyłem Ryana było to już na koniec mojej zmiany. Wychodziłem tylnym wyjściem, poprawiając zapinaną na zamek czarną bluzę na sobie i przeczesując swoje rude kosmyki nierozczesanych włosów. Zmiana na 6 rano sprawia, że trzeba podjąć z rana kilka decyzji. Jedną z nich jest między innymi nie czesanie włosów i odpuszczenie śniadania.

Kiedy wychodziłem z pracy, Ryan również opuszczał swoje miejsce zarobku. Przeglądał coś na telefonie. Przez ramię miał przełożoną wielką, brązową torbę z kilkoma naszywkami i przypinkami, ubrany był w dość ciepłe kolory, poza tym miał chyba ze trzy warstwy grubych ubrań na sobie. Jakim cudem on się nie poci? Ja wiem, że zaczyna się jesień i w ogóle, ale bez przesady.

Uznajmy, że to pozostanie dla mnie cichą tajemnicą.

Ryan wpatrywał się w jasny ekran telefonu, szybko naciskając coś na nim kciukiem, prawdopodobnie do kogoś pisząc. Jego brwi były ściągnięte w zamyśleniu, a jego usta wygięte w nieprzyjemnym grymasie. Może rozmawiał z kimś kogo nie lubi? Albo ktoś go denerwował? Nie zdziwiłbym się, gość wygląda na kogoś kto szybko się denerwuje.

- Zdaję sobie sprawę, że jestem atrakcyjny, ale to nie powód aby się tak na mnie gapić przez ulicę, Nick - powiedział chłopak, kierując wzrok w moją stronę, przy okazji gasząc telefon.

- Chyba byś chciał być atrakcyjny - odparsknąłem w jego stronę -  Nie mogę uwierzyć, że ktoś tak paskudny jeszcze istnieje.

- To miłe, że sam siebie jesteś w stanie obrażać. Zupełnie ułatwiasz mi robotę - odpowiedział dumnie Ryan, chowając telefon do tylnej kieszeni spodni.

- Odważnie z twojej strony uznawać, że mówiłem o sobie.

- A mówiłeś o swojej matce? Miałoby to też sens.

- Aż tak się stoczyłeś, aby rzucać "pociski o twojej starej"? - zapytałem, czując w jak żałosnej pozycji znalazł się żabkownik w tej chwili. Jest tyle różnych pocisków, a on wybrał ten którego nie da się brać na poważnie, a tym bardziej bez wyśmiania. Żałosne. Cudowne, ale też żałosne.

- To ciekawe - powiedział, najwyraźniej ignorując moje pytanie - Mieć tak niskie mniemanie o swojej rodzinie, o sobie. Nic dziwnego, że trafiłeś na taką prac- EJ - krzyknął mężczyzna, który oberwał w ramię kamykiem, który w niego rzuciłem. Przynajmniej przez to skończył swój do niczego nie prowadzący wywód o niczym.

- Słyszysz to?

- Uderzyłeś mnie!

- Csii, słuchaj - poleciłem chłopakowi, przykładając palec do ust i rozglądając się wokoło. Ryan przymknął się i zaczął rozglądać. Otoczyła nas nareszcie cisza.

- Ale czego?

- Ciszy, kiedy w końcu zamykasz pizdę. Miód dla moich uszu - dodałem, ruszając w stronę swojego wynajmowanego mieszkania. Ryan spojrzał na mnie zdezorientowany, jednak to uczucie szybko w nim zgasło. Tak przynajmniej mi się wydawało.

- Jakbyś to ty więcej nie nawijał - parsknął Ryan, idąc w tę samą stronę co ja, jedynie po drugiej stronie ulicy.

- Wybacz co? Nie słyszałem cię, za niska półka na mój zasięg słuchu! - krzyknąłem do mężczyzny, który zaczął szukać czegoś po swojej olbrzymiej torbie z naszywkami, aż w końcu wyjął z niej kajzerkę w siateczce. Zamachnął się i rzucił nią w moją stronę. Kajzerka trafiłaby mnie w głowę, gdybym jej na całe szczęście nie wyminął.

Mógłbym przysiąc, że słyszałem jak bułka łamie chodnik po którym szedłem. Huh. Na granicy życia i śmierci. W tym wypadku na granicy życia i bułki z Żabki.

- Chciałeś mnie zabić? - zapytałem, szukając wzrokiem kajzerki w siatce albo przynajmniej oznaki, że rozpierdoliła właśnie na pół całą planetę Ziemię przez swój ciężar, jednak nie znalazłem ani tego, ani tego. Szkoda. A już miałem nadzieję.

- Tylko o tym marzę, uwierz mi - syknął przez zęby - Szkoda tylko, że jest to nielegalne. Tak to już byś nie żył.

- Oh, z pewnością, zostałbym zabity przez twoje maleńkie dłonie, które pewnie nawet noża utrzymać nie potrafią.

- ....Patrzyłeś się mi na dłonie? - zapytał, stając w miejscu. Na jego twarzy malował się szok i obrzydzenie w jednym. Ryan przyciągnął swoje dłonie do klatki piersiowej, ukrywając je przede mną z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy - Stary, to chore.

- Powiedział pracownik Żabki - zmieniłem szybko temat, chowając dłonie do kieszeni, aby znaleźć zaczęte dzisiaj opakowanie papierosów - Który rzucił we mnie śmiercionośną kajzerką, udowadniając, że nie powinienem kupować chleba w takim sklepie spożywczym jakie można równie dobrze uznać za piekło.

- Oh, już nie przesadzaj, w biedronce za to mięsa świeżego nie da się kupić.

- A więc byłeś w biedronce? To dopiero zdrajca własnej marki - parsknąłem pod nosem, wsadzając do ust papierosa, a następnie zapalając go.

- Dziwię się, że was jeszcze nie zamknęli.

- Uwierz, też się dziwię dlaczego obu sklepów nie zamknęli - parsknąłem, zaciągając się używką - Sen mi to z powiek zmywa.

- Widać, bo wyglądasz jak trup.

- Dziękuję, nikt mi nigdy takich miłych rzeczy jeszcze nie mówił! - powiedziałem, starając się udać wzruszenie i ocierając dłonią niewidzialna łzę z oka - Co następne? Pobijesz mnie workiem na śmieci? Oświadczysz się? A może inaczej mnie jeszcze zaskoczysz?

- Jesteś dziwny - prychnął czarnowłosy, kręcąc głową.

- Dzisiaj jesteś na fali komplementów, prawda najdroższy? Ah, jak moje serce przeżyje tę rozłąkę? Jak przeżyje bez twych magicznych słów ze złotych ust? - dramatyzowałem, przykładając dłonie do klatki piersiowej. Cały czas patrzyłem na drugą stronę ulicy, gdzie żabkownik starał się ukryć za dłonią wybuch nieokrzesanego śmiechu - Co mówiłeś? Chyba nie dosłyszałem, czy to był rechot żaby?

- Zamknij się lepiej - powiedział Ryan, odwracając ode mnie zupełnie twarz. Wywróciłem na to tylko oczami i skręciłem w lewo, kierując się na moje osiedle. Żabkowicz zatrzymał się na chwilę po czym skręcił w drugą stronę. Tego dnia więcej już go nie widziałem.

Nienawidzę Twojego Sklepu (Ale Niekoniecznie Ciebie)~ biedronka x żabkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz