64🌼

1.4K 274 95
                                    

- Gellert, nie rób tego, nie teraz.

To były ostatnie słowa, które Żaneta usłyszała zanim Dumbledore i Grindelwald zaczęli ze sobą walczyć w najpotężniejszym pojedynku, jaki kiedykolwiek widziała. Tego nie dało się opisać słowami; wiązka światła przesuwała się to w tę, to w tamtą stronę, każdy z nich celował doskonale, ale równie doskonale odrzucał każde zaklęcie. To był pojedynek na śmierć i życie, a jednak wyglądał jak wspaniały taniec, jak coś nieopisywalnie pięknego, a jednocześnie siejącego zniszczenie...

Ale największa magia działa się nie pośród tych wirujących zaklęć, a przy spadaniu malutkiej broszki, która rozbiła się w drobny mak. To był ten przedmiot, o którym Tezeusz wspomniał Żanecie, ten, za który nie chciała winić Dumbledore'a...

Pakt krwi, niemożliwy do zakończenia, który został zniszczony.

Wtem Dumbledore począł odchodzić od Grindelwalda jak gdyby nigdy nic, jakby ten już nic nie mógł mu zrobić.

- I kto cię teraz pokocha, Dumbledore?! - wrzasnął Grindelwald.

- Jesteś sam - odparł Dumbledore, nawet się do niego nie odwracając.

Kolejne zaklęcia zostały wystrzelone w niebo, a ludzie zaczęli świętować zwycięstwo Santos. Przez ułamek sekundy wszystkim zdawało się, że to naprawdę był koniec Grindelwalda, przypartego do muru, ośmieszonego na oczach całego czarodziejskiego świata, który oglądał z każdego zakątka ziemi.

Wszyscy z grupy zebranych tam czarodziejów zaczęli się do niego zbliżać, a on wycofywał się powoli, wiedząc, że za moment trafi na przepaść.

Żaneta i Tezeusz jednak nie świętowali, bo tłum najwyraźniej zapomniał o kimś jeszcze, o kimś, kto im oraz innym Aurorom spędzał sen z powiek prze miesiące.

- Sam, Dumbledore?! - Wybrzmiał wrzask, który odbił się echem od wszystkich okolicznych gór. - On, w przeciwieństwie do ciebie, nigdy nie był sam.

- To smutne, że mu wciąż wierzysz, Alexandriya - odparł Dumbledore, również na nią nie patrząc.

To uruchomiło w niej coś, czego nie dało się nawet nazwać - Alexandriya zasłoniła Grindelwalda swoim ciałem, ale nie wyglądała już tak, jak zaledwie kilka chwil wcześniej. Jej oczy zapłonęły na żółto, paznokcie zamieniły się w szpony, a każda żyła w jej ciele uwypukliła się, czyniąc z niej prawdziwie przerażający widok. To była ta wiedźma, którą znała z legend, stała tuż przed nimi, żywa i prawdziwie zabójcza.

- Sprytnie to sobie wymyśliliście - ciągnęła Alexandriya, mówiąc głosem, który mógłby wydobywać się z samych czeluści piekła. - Ale jeśli myślicie, że pokonacie wiedźmę? Że pokonacie Czarną Różdżkę?! Powodzenia - dodała, a jej słowa brzmiały jak najgorsze przekleństwo dla wszystkich zgromadzonych.

Wtedy Żaneta nabrała już odwagi. Wyszła spod ręki Tezeusza, jednak wciąż z nim ruszyła do przodu, po czym ich dwójka oraz dziesiątki innych czarodziejów wycelowało w Alexandriyę i Grindelwalda zaklęciami, jednak na próżno. Jedno tupnięcie kobiety wyczarowało potężną ścianę ognia, przez którą nie przedarł się ani jeden złowrogi czar. Twarz, przerażająca i diabelska, wyłoniła się z ognia, by wydać z siebie przejmujący ryk. Siła głosu była tak potężna, że odrzuciła czarodziejów nieco do tyłu, w tym Żanetę, która wpadła nieco na stojącego przy niej Scamandera.

- Nigdy nie byłem wam wrogiem! - krzyknął Grindelwald, gdy ognista zapora zniknęła. - Ale teraz już jestem.

Zwinnym ruchem złapał kobietę za rękę, a po tym oboje rozpłynęli się w powietrzu.

Średnio Na Jeża Ta Miłość • Tezeusz ScamanderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz