80🌼

1.5K 216 47
                                    

Tezeusz długo nie potrafił uwierzyć w to, że Żaneta ostatecznie zgodziła się z nim zamieszkać. Czuł, że w ten sposób już całkowicie wypełni to miejsce dobrymi wspomnieniami, a wszelkie kłótnie z Letą wreszcie odejdą w zapomnienie. Nie interesowało go, czy ktoś uzna to za dziwne; nie zamierzał kupować nowego mieszkania tylko dlatego, że kiedyś przyszło mu je dzielić z nieodpowiednią osobą. Dom tworzyły nie tylko ściany, a przede wszystkim zamieszkujący go ludzie.

Żaneta zamierzała upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: oficjalnie zapoznać Tezeusza ze swoimi rodzicami, a jednocześnie ogłosić im swoją wyprowadzkę.

Wszystko miało wydarzyć się w wielkanocny poranek w salonie Majewskich, tymczasowo zamienionej na jadalnię ze stołem uginającym się od jedzenia, jakby spotkanie odbywało się nie na cztery, a czterdzieści osób. Zanim państwo Majewscy mogli zbombardować mężczyznę trudnymi pytaniami, ich córka zaskoczyła ich pierwsza:

- Przy okazji naszego spotkabia tutaj chciałabym wam powiedzieć, że przeprowadzam się do Tezeusza. Dzisiaj.

Pani Majewska upuściła łyżkę prosto do swojej miski z żurkiem, do którego jeszcze przed momentem zachęcała niepewnego nieznanego dania Tezeusza.

- Ale jak to? Tak szybko?

- Szybko? - Żaneta uniosła brwi. - Myślę, że mieszkałam z wami już wystarczająco długo.

- Ale wy się ledwo znacie - wtrącił pan Majewski po polsku, przez co jego córka przewróciła oczami.

- Ale mówmy po angielsku, nie wykluczajcie Tezeusza z rozmowy - odparła stanowczo, wywołując mały uśmiech u ukochanego. - I decyzja już zapadła. Jestem dorosła. Aż za bardzo nawet.

Matka kobiety wciąż nie wyglądała na przekonaną.

- Ale ty się dobrze zastanów, Żańcia. Przecież taka przeprowadzka przed ślubem to...

- Po ślubie magicznie byłaby lepsza? - przerwała jej Żaneta. - Posłuchaj, nic, co powiecie, nie zmieni mojej decyzji. Zabieram dziś wszystkie rzeczy.

- Zapewniam, że będzie w dobrych rękach - wtrącił Tezeusz, chcąc jej jakoś pomóc w tej co najmniej niezręcznej sytuacji, lecz państwo Majewscy zdawali się go ignorować.

- Nie wiem, czy to taki dobry pomysł - ciągnął pan Majewski, mimo wszystko po polsku. - Gdyby jeszcze był Polakiem, to...

- Nie wierzę, że tak mówisz, tato! - krzyknęła Żaneta z oburzeniem, również po polsku, co bardzo zdezorientowało Tezeusza. - Mój polski narzeczony, przypomnę ci, rzucił mnie! I chciał zamknąć mnie w domu do końca świata!

- Ale ty się nie denerwuj, Żańcia, ojciec ci po prostu dobrze radzi - ciągnęła pani Majewska.

- Tak? A kto pierwszy pchał mnie w ramiona każdego mężczyzny, na jakiego napotkałam? Nie, ja nie mogę tego słuchać dłużej. - Żaneta wzięła głęboki wdech i przestawiła się na angielski, by zwrócić się do ukochanego. - Tezeusz, to nie ma sensu, wychodzimy. Daj mi tylko minutę na zebranie moich rzeczy.

- Żaneta! - krzyknęła oburzona pani Majewska, ale jej córka już wstała, a za nią jej zdezorientowany partner.

Żanecie nie drgnęła nawet powieka. Kobieta sięgnęła po swoją różdżkę i machnęła nią w stronę korytarza; wszystkie rzeczy z jej pokoju zaczęły wlatywać do salonu, a potem prosto do małej walizki, którą już wcześniej przygotowała. Robiła to wszystko ze skupieniem, ignorując szok na twarzach wszystkich pozostałych w pomieszczeniu.

- Nie, Żańcia, ty przecież żartujesz chyba teraz - ciągnęła pani Majewska po polsku, łapiąc się za serce. - To jest skrajnie nieodpowiedzialne. A co ludzie powiedzą na to, że mieszkasz z mężczyzną przed ślubem?! I to twoim szefem?!

- W dupie to mam! - odkrzyknęła jej Żaneta, nie będąc już w stanie wytrzymać. - I ludzi, i to, co wy o tym myślicie! To jest moje życie, do cholery jasnej!

- Żaneta, jak ty się wyrażasz?! - krzyknął pan Majewski, czym tylko rozwścieczył ją bardziej.

Tezeusz przez cały ten czas stał tam, przerażony i zdezorientowany jednocześnie przez to, że pół kłótni toczyło się w nieznanym mu języku.

- Przestańcie wreszcie mówić do mnie, jakbym była dzieckiem! - wrzasnęła sfrustrowana, wylewając z siebie żółć, która zbierała się w niej od lat.

Do walizki wleciały ostatnie przedmioty, po czym ta zamknęła się z głośnym kliknięciem. Żaneta schowała różdżkę za pasek i złapała za rączkę od walizki.

- I co, czyli teraz tak po prostu wyjdziesz, tak? - zapytał pan Majewski, ale jego córka była już tak zdeterminowana, że nawet nie wybuchła.

- Wesołych świąt - burknęła tylko, a następnie złapała Tezeusza wolną ręką i, bez ostrzeżenia, deportowała się razem z nim prosto do ich mieszkania.

To tam Żaneta odrzuciła swoją walizkę na podłogę i ukryła twarz w dłoniach, jakby dopiero zdawszy sobie sprawę z tego, co się stało.

- Przepraszam cię za to - wydusiła po chwili, spoglądając na Tezeusza. - Nie tak wyobrażałam sobie to spotkanie, ale... Przepraszam, że musiałeś to widzieć, ja... Poniosły mnie emocje strasznie...

Tezeusz widział, że była kompletnue roztrzęsiona i w żaden sposób nie zamierzał jej winić. Ujął jej twarz w swoje dłonie, próbując pomóc się jej uspokoić.

- Hej, hej, nie martw się. Już, spokojnie - mówił cicho, całując ją w głowę, a następnie rozłożył ręce, by ją utulić. - Chodź tu.

Tezeusz nie miał nawet pojęcia, jak wdzięczna była mu Żaneta za tamten uścisk. Jego ramiona zdawały się mieć uzdrawiającą moc, która uspokajała ją natychmiastowo.

- Co się stało? - zapytał Tezeusz już po dłuższej chwili, na spokojnie, odsuwając się nieco, by spojrzeć jej w oczy.

- Mój drugi bunt młodzieńczy, zdaje się. - Żaneta wypuściła ciężko powietrze. - Może głupia jestem, ale lepiej mi, że wyszliśmy... I że już tu zostanę.

- Ja też się cieszę, ale... Na pewno jest w porządku?

Żaneta zastanawiła się chwilę nad odpowiedzią, aż wreszcie pokiwała głową.

- Wiesz co? Tak. Czasem trzeba wyrzucić kawę na ławę. A ta cała sytuacja utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że podjęłam dobrą decyzję co do twojej propozycji.

Tezeusz uśmiechnął się szeroko.

- Cóż... Cieszę się, że ty się cieszysz, ale... Martwię się, co twoi rodzice pomyślą sobie o mnie... Nie wiedziałem, jak rozwiązać tę syt...

- Nie przejmuj się kompletnie - przerwała mu Żaneta, kręcąc głową. - To w ogóle nie jest twoja wina. Zresztą, tak jak mówiłam, już mnie to nie obchodzi.

- Wiesz, mnie trochę jednak obchodzi, jeśli mają kiedyś być moimi teściami...

Po tych słowach Żaneta poczuła się, jakby przez jej żyły płynął wrzątek. To zupełnie nie była odpowiedź, której się spodziewała, ale nie mogła na nią narzekać. Złość sprzed chwili wyparowała bezpowrotnie, zastąpiona nieopisywalną radością.

- A to pan ma wobec mnie takie poważne zamiary, panie Scamander? - zapytała niby żartobliwie, łapiąc go za ręce.

- Nie, skądże... Pozwoliłem się tu pani wprowadzić tylko dla nadgodzin, ewentualnie robienia mi herbatek jak dobra asystentka - odparł, uśmiechając się szelmowsko i dopasowując się do jej rozbawionego tonu.

- Ale ja już nie jestem pana asystentką - zauważyła, kładąc dłonie na jego torsie. Aż się prosiło, by złapać za tę jego białą koszulę i ją z niego zerwać.

- Czyżby? Możemy o tym - schylił się, by pocałować ją w usta - podyskutować...

Średnio Na Jeża Ta Miłość • Tezeusz ScamanderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz