rozdział dwudziesty pierwszy

3.1K 117 14
                                    

Do domu Nory weszłam na ekstremalnym wdechu. Zdenerwowana wizją spotkania Emmy i Mii, nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca w pustym domu przez cały dzień. Claire i James zajęci byli dopinaniem wszystkiego na ostatni guzik, a Noah... Nie miałam pojęcia, gdzie się podziewał.

Nie miałam wątpliwości co do tego, że mnie unikał i odliczał już dni do wyprowadzki, czego potwierdzeniem były spakowane walizki w korytarzu. Obiecał jednak ojcu, że pojawi się na uroczystości i będzie pełnił honory drużby, tylko przez wzgląd na niego. Nie wiem tego oczywiście od niego, a od matki, która rzuciła mi w twarz tym argumentem, na wczorajszej kolacji.

"Widzisz? James może liczyć na swojego syna, a ty mnie jak zawsze zawodzisz. Jeszcze się nie zdarzyło, byś choć raz zrobiła to, co do ciebie należy. Tyle trudu... Tyle lat poświęconych wychowaniu i taka wdzięczność... Całkowity brak poszanowania dla własnej matki..."
          
Później był już tylko głośny szloch i tachykardia, którą biedny James musiał regulować przynoszeniem mrożonej latte i trzech kawałków sernika. Nie mnie oceniać, jak to miało pomóc...

Do dziewczyn oczywiście nie zadzwoniłam. Tak, byłam cholernym tchórzem. Napisałam krótką wiadomość i z niecierpliwością wpatrywałam się w trzy kropki na ekranie, licząc się z tym, że mogą dobitnie chcieć pokazać, gdzie jest moje miejsce. Co poniekąd się stało, bo obie odpisały po prostu: "ok". Bez buziek, uśmiechów, nawet bez kropki... Po prostu: "ok"...

Zasłużyłam sobie.

Rozejrzałam się po zatłoczonym salonie, w poszukiwaniu Thomas'a, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Po wyjęciu telefonu z torebki, zauważyłam kilka nieodebranych od niego połączeń i dwie wiadomości.

Od: Thomas
CHOLERA, AGNES PRZEPRASZAM CIĘ. NIE MOGĘ DZIŚ WYJŚĆ, MUSZĘ POMÓC MAMIE Z RODZEŃSTWEM. GDYBYŚ CZEGOKOLWIEK POTRZEBOWAŁA, JESTEM POD TELEFONEM.

I druga:

PS. WYJMIJ KIJ Z DUPY I BAW SIĘ DOBRZE
X

W tym momencie przyszła kolejna:

I POGADAJ Z DZIEWCZYNAMI. NIE CHCĘ MÓWIĆ, ŻE POWINNAŚ, ALE... POWINNAŚ.

Szlag.

Wrzuciłam komórkę z powrotem do torby i gdyby nie to cholerne poczucie, że powinnam wreszcie zrobić to, co do mnie należy, wróciłabym do domu. Kątem oka dostrzegłam znajomą postać, na której widok moje oczy w sekundę się zaszkliły, a wzrok całkowicie zamglił. Ona, jakby wyczuwając moje spojrzenie, odwróciła się powoli, zatrzymując drink w połowie drogi do ust.

Wstrzymałam oddech, gdy przeniosła go do drugiej dłoni i ruszyła w moim kierunku, nie rozglądając się na boki. Miała wzrok mordercy z zadatkami na kanibala. Była wściekła, choć nieudolnie siliła się na maskę obojętności. Każdy jej kolejny krok sprawiał, że serce łomotało mi w piersi coraz mocniej, aż wreszcie zamarło, gdy zatrzymała się tuż przede mną.

- Jak się bawisz? - zapytała w końcu, unosząc dumnie podbródek. Chciałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.

Zlustrowała mnie wzrokiem, poświęcając należytą uwagę kolczykom i tatuażowi na obojczyku, który za cholerę nie chciał się zagoić. Upiła solidny łyk alkoholu, wciąż czekając na odpowiedź. Łzy napłynęły mi do oczu i nie zdążyłam ich zatrzymać. Byłam cholernie rozbita.

- Przepraszam, Mia... - wyszeptałam i wzruszyłam ramionami, nie wiedząc, co jeszcze mogłabym powiedzieć. - Przepraszam.

Ignorując wgapiające się w nas twarze, stałyśmy na środku salonu, oddalone fizycznie o kilkanaście centymetrów, ale mentalnie... Przez głowę przeszła mi myśl, że nie uda nam się odbudować tego, co pielęgnowałyśmy od czasów przedszkolnych. Wiedziałyśmy o sobie wszystko, jedna za drugą skoczyłaby w ogień. A dziś...

Nowy Brat - Tom 1.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz