Rozdział 11: Długi sen (Rozdział sprawcy)

27 1 0
                                    

Kochani, witamy Was w jedenastym rozdziale Peccatorum, który kończy oficjalnie I Epizod tej powieści. Oznacza to przerwę, która potrwa dwanaście dni - kolejny rozdział pojawi się dopiero 11.12 i rozpocznie II Epizod. To czas dla was żeby zebrać myśli, nadrobić ewentualne fragmenty, które chcieliście nadrobić wcześniej. Zostawiamy Wam rozdział z perspektywy mordercy, w którym znajdziecie retrospekcję samego morderstwa oraz krótką rozmowę po procesie i egzekucję! Zapraszam do lektury oraz dyskusji w komentarzach i na Discordzie!

-------------------------------------------------------------

Byłem zmęczony. Potwornie zmęczony. Od kiedy dwa dni temu pojawiły się zakazy, to czułem się jak śmieć. Chociaż zawsze byłem człowiekiem zajętym, z niezwykle napiętym grafikiem, to miałem mimo wszystko ten czas żeby się porządnie wyspać. Tutaj mi tego brakowało. Bransoletka pozwalała mi na trzy godziny snu dziennie, co było skrajnie różną ilością od tego, do czego byłem przyzwyczajony. Miałem potwornego pecha. Dodatkowo musiałem przeprać swój strój, który ze zmęczenia poplamiłem podczas dzisiejszego obiadu. Paskudna plama malowała się na przedniej części koszuli, co doprowadzało mnie do szału. Starałem się jednak nie denerwować. Nie mogłem dać się ponieść, bo mogłem narobić sobie wrogów, a jednak bardzo chciałem stąd uciec. Winda dowiozła mnie na piętro z pralnią. Było już po północy i chociaż miałem czekać z praniem do rana, to nie dawało mi to spokoju na tyle, że zebrałem się i postanowiłem mieć to już z głowy. To nie było tak, że marnowałem cenne godziny snu, w końcu musiałem położyć się o czwartej, żeby wstać na siódmą. Na samą myśl robiłem się czerwony ze złości. Wysiadłem, a drzwi się za mną zamknęły. Na klatce schodowej panowała, grobowa wręcz, cisza. Podobało mi się to. Przypominało trochę wieczory spędzone na lodowisku w domu, kiedy nie jeździłem z trenerami, tylko sam. Chociaż wieczne treningi bywały wykańczające i raczej odrzucały niż zachęcały, to musiałem przyznać, że jazda figurowa była moją pasją. Uwielbiałem to robić, a pokaz, który dałem grupce na tutejszym lodowisku dał mi sporo motywacji do przetrwania. Planowałem powtórzyć to niedługo. Przeszedłem przez blaszane drzwi i znalazłem się w długim korytarzu prowadzącym do pralni. W oczy rzuciła mi się postać siedząca mniej więcej w połowie długości. Nie musiałem długo się przyglądać - to był Dismas. Wczorajszego wieczoru Alice urządziła nieduży bankiet, na który mnie nawet zapraszała, ale postanowiłem nie skorzystać z zaproszenia, bo nie miałem siły do zmęczenia dodawać alkoholu. Siedzący pod ściana, ledwo kontaktujący z rzeczywistością mężczyzna zdecydowanie z tym przesadził. Podszedłem nieco bliżej, tak, że znajdowałem się dwa kroki od niego. Spojrzałem na niego z politowaniem. Był tak pijany, że miał problem ze skupieniem wzroku na mnie.- Dismas, co ty tutaj robisz? - zapytałem kucając obok, ale zarazem uważając żeby ubrania do prania nie dotknęły ziemi. Bandyta zabulgotał coś, po czym wysapał:- Nieee thwójj intheres.- Kto cię tak urządził? –- Al... Alice – wydukał.- Pomóc ci? Zaprowadzić cię do pokoju? - zrobiło mi się go realnie szkoda. Skoro i tak miałem zrobić pranie, to mogłem nawet ubrudzić drugi strój. Z zasady gardziłem takimi osobami, ale Dismas wydawał się być przydatnym sojusznikiem i z pewnością zostawienie go tutaj nie przybliżało mnie do opuszczenia tego miejsca. Alice nieźle go załatwiła.- Daj mi spok-spookój - przeciągnął ostatni wyraz. Zauważyłem, że tuż przy jego ręce stała butelka z alkoholem, jeszcze nie napoczętym, a po prawej coś błyszczącego i długiego. Nożyce. O nie, pomyślałem. Zostawianie takiego narzędzia przy kimś tak wstawionym nie mogło skończyć się dobrze.- Wstawaj cholero - powiedziałem ciągnąc go za rękaw i ukradkiem zabierając do ręki, w której miałem ubrania, nożyczki.- Odpierhhdol się - powiedział.- Jestem zmęczony i naprawdę nie chcę żeby coś ci się stało. Chcesz zginąć? - zapytałem.- W dupie to mam thyyy jebany szaboludzie - zabełkotał.- Ostatnia szansa.- Nie mham już niczhego do sthacenia. To, co się dla mnie liczhyło już dawhnoo... dawhnoo nie żyje - widziałem w jego oczach smutek, ale ja byłem już poważnie zdenerwowany.- Przeklęty idioto - syknąłem - Sam się prosisz o nieszczęście.- Spierdalaj. Wstałem i zagotowało się we mnie. Nie mogłem uwierzyć jak ktoś może być tak bezczelny. Spojrzałem na śmierdzącego i ledwo kontaktującego mężczyznę. Był zwykłym pasożytem. Kipiąc ze złości wstałem i ruszyłem do pralni, zostawiając go za sobą. Nie mogłem uwierzyć jak niesprawiedliwe było to, że on mógł zaraz odpłynąć w pijackim amoku, a ja musiałem męczyć się, coś bardziej wyczerpany przez nieludzki zakaz, który otrzymałem. Wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl. Przez moment z nią walczyłem, ale w końcu wpuściłem ją dalej. Rozejrzałem się po korytarzu, chociaż wiedziałem, że o tej porze poza mną i nim, nikogo tutaj nie znajdę. Postanowiłem działać szybko. Wpadłem do pralni i wrzuciłem pranie do swojego kosza. Tobą zajmę się później, pomyślałem. Zostawiłem jednak nożyczki, które zabrałem Dismasowi. Mogły mi się przydać. W głowie szybko ułożyłem plan. Dismas był pijany, ale mimo to mógł być groźny, więc chciałem go czymś ogłuszyć, a potem załatwić. Tylko czym? Rozejrzałem się i w oczy rzuciło mi się żelazko. Wydawało się być zbyt oczywiste, musiałem użyć czegoś, co nie rzuca się aż tak w oczy. Pobiegłem do suszarni, prosto do schowka. Rozejrzałem się po półkach i w oczy wpadła mi suszarka. Idealna, pomyślałem. Ale nie do uduszenia. Nagle w głowie pojawił mi się genialny w swojej prostocie plan. Jak dowiedzą się o tym, że śmieć nie żyje, będą chcieli znaleźć narzędzie zbrodni. Użyje trzech różnych kabli, uśmiechnąłem się pod nosem. Ręce mi drżały, a myśli szalały, ale to się działo. Robiłem to. Emocje mnie rozrywały od środka. To było lepsze niż wybielacz czy kawa. To naprawdę pobudzało. Myśli były przerażające, ale dlaczego miałem nie skorzystać z okazji? Była północ. Do rana nikt tutaj nie przyjdzie. Miałem masę czasu żeby przygotować miejsce zbrodni i oszukać ich wszystkich. Uspokajałem się wewnętrznie, starając zachować ostrość umysłu. Nie było to jednak takie proste, wciąż czułem zmęczenie. Trzymając się planu podbiegłem do jednego z narożników pralni i wychyliłem się za pralki. Blisko krawędzi zauważyłem gniazdko z czterema wtyczkami. Nie czekając wyciągnąłem jedną z nich, połączoną z najbliższym urządzeniem i po chwili pewnym ruchem wyciąłem spory kawałek, mający trochę ponad metr. Owinąłem go wokół nadgarstka niczym stracharz i obwieszony ruszyłem na korytarz. Otworzyłem powoli drzwi. Przez krótki moment liczyłem, że Dismasa już tam nie będzie, a ja jednak się ogarnę, ale zobaczyłem go. Prawie w tym samym miejscu. W międzyczasie najwyraźniej próbował wstać, bo sterczał teraz na czworaka, kawałek od ściany i próbował się podnieść. Butelka z alkoholem leżała obok, wciąż zamknięta. Usłyszał, że wyszedłem, bo bardzo powoli spojrzał w moją stronę.- Gdzhiee moje noż... nożyck... nożyce?! – wybulgotał. Nie odzywałem się. Postanowiłem pójść na całość. Podszedłem tak, blisko, że mógł bez problemu sięgnąć mnie ręką. Oczywiście tego nie zrobił. Nim podniósł na dobre głowę zamachnąłem się i uderzyłem go z dużą siłą suszarką w głowę. Trzasnęło. Wydawało mi się, że suszarka cała pękła, ale na pierwszy rzut oka była cała. Dismas upadł na ziemię. Nie ruszał się. Przez moment myślałem, że go tym zabiłem, ale zdałem sobie sprawę, że to średnio możliwe. Zamurowało mnie. Upuściłem suszarkę i niezdarnie zacząłem odkręcać kabel, który zawinąłem wokół nadgarstka. Ręce mi drżały tak mocno, że siłowałem się z nim dobrą chwilę, ale w końcu udało mi się go odwiązać. Ukucnąłem, wstałem, po czym znowu ukucnąłem. Wydawało mi się, że nie wiem, co robić, ale prowadził mnie też jakiś wewnętrzny instynkt. Z trudem podniosłem Dismasa i oparłem go o siebie. Zaparłem się nogami i obwiązałem kabel o dłonie tak żeby stworzyć pomiędzy nimi linę. Na początku delikatnie dotknąłem szyi Bandyty, bojąc się nacisnąć mocniej. Słyszałem jak oddychał. Zaraz miałem to zmienić. Zamknąłem oczy i pociągnąłem. Poczułem jak kabel spotyka przełyk i zaciska się. Nagle poczułem ruch. Dismas się ruszył. Zaskoczony chwyciłem jeszcze mocniej, ale moja ofiara się zaczęła wierzgać. Nie sprawiał mi tym zbyt wielkich problemów, bo jednak był pijany i nie mógł walczyć ze zbyt wielką siłą. Byłem tak spanikowany, że zacisnąłem pętle jeszcze bardziej. Wydawało mi się, że im mocniej duszę tym mocniej on się ruszał. W pewnym momencie tak wierzgnął nogą, że wyłamał lampkę będącą w kontakcie. Walczyłem z nim. Słyszałem jak charczy i się krztusi. Wręcz czułem jak łapie kolejny oddech, zbliżając się do tego ostatniego. Zacisnąłem kabel tak mocno, że zdarł mi skórę na dłoniach. Opór ustawał aż w końcu Bandyta zakończył swoją walkę. Ciało przesunęło się, ale ja dalej dusiłem. Bałem się, że to nie wystarczy, nie wiedziałem, kiedy przerwać. Miałem wrażenie, że odrąbię mu głowę. W końcu puściłem. Oddychałem ciężko, odskoczyłem kawałek do tyłu, zostawiając ciało na dywanie. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Serce biło tak szybko, że prawie wyskoczyło z klatki piersiowej. Morderstwo było jednak dopiero początkiem. Szczególnie ledwo kontaktującego ze światem Dismasa. Spojrzałem na ciało i krzyknąłem. Zacząłem żałować i panikować, ale wiedziałem, że nie ma już odwrotu.- Weź się w garść człowieku – powiedziałem do siebie na głos. Przypomniałem sobie sytuację sprzed lat. Byłem młodym chłopcem, kiedy zobaczyłem swojego ojca z świecznikiem nad ciałem swojego wspólnika. Powiedział mi wtedy jedną rzecz, która odbijała się echem po mojej głowie do dziś:- Liczy się cel, a nie droga do niego – powiedział ojciec wycierając dłoń o szmatkę.- Liczy się cel, a nie droga do niego – powtórzyłem niczym mantrę. Wstałem i odetchnąłem. Wciąż drżałem niczym osika. Podszedłem do ciała. Starałem się nie patrzeć, ale oczy Dismasa, w połowie otwarte w przedśmiertnym szoku, zdawały się świdrować przez moją duszę. Zamknąłem je jednym ruchem i złapałem go za ramiona. Zacząłem ciągnąć ofiarę po ziemi, ale szło mi to z trudem. Musiałem jednak schować gdzieś ciało, a moim planem było przygotowanie fałszywego miejsca zbrodni. Narożnik pralni był idealny. Zaciągnąłem tam Dismasa i oparłem o ścianę. Ułożyłem go tak, jakby po prostu siedział. Rozejrzałem się i sięgnąłem po żelazko, które rzuciło mi się w oczy wcześniej. Podniosłem je i ukucnąłem przy ciele żeby okręcić je wokół szyi. Zacisnąłem je ciasno. Dopiero w świetle pralni zauważyłem jak strasznie wyglądała twarz trupa. Była cała sina, a szyja wyglądała jakby rzeczywiście ktoś próbował ją przeciąć. Przełknąłem ślinkę. Żelazko postawiłem obok patrząc na swoje dzieło. Tutaj już nic nie trzeba było zmieniać. Było idealnie. Nożyczki odłożyłem na bok, chcąc później znaleźć dla nich miejsce. Teraz musiałem zająć się korytarzem. Wróciłem tam i podszedłem do miejsca, w którym zabiłem. Informacja ewidentnie jeszcze do mnie nie dotarła, ale nie chciałem się na tym skupiać, bo mogła mnie czekać kolejna fala paraliżu. Podniosłem suszarkę. Po chwili do kolekcji dołączyła butelka Dismasa oraz lampka. Przy samym kontakcie nie zostały żadne odłamki, co ułatwiło mi robotę. Gdy przyjrzałem się miejscu zbrodni zauważyłem, że na dywanie, chociaż jego kolor trochę to maskował, była plama krwi. To nie była dobra informacja. Całe szczęście było tutaj dużo detergentów, co dawało mi nadzieję na uporanie się z tym problemem. Ponownie skierowałem się w stronę schowka, gdzie były butelki z wybielaczem. Używałem ich już parokrotnie, więc nie musiałem długo szukać. Zostały tylko trzy butelki, a ja wziąłem dwie z nich. Dodatkowo zgarnąłem pierwszy lepszy płyn do prania tkanin, żeby dywan wyglądał na nienaruszony. Plama musiała zostać odpowiednio zasłonięta, mogła im pokazać zbyt wiele. Zgarnąłem jedną ze szmat i namoczyłem ją w zlewie. Na korytarzu ukucnąłem przy plamie krwi i zacząłem ją trzeć. Tarłem jak szalony, dolewając, co jakiś czas kolejną porcję detergentu. Musiało to trwać co najmniej pół godziny, ale czerwona plama zamieniła się w wyblakłą biel. Biegałem do zlewu i wyciskałem szmatę. Moje ręce śmierdziały na kilometr, ale liczyło się tylko to, że kolejny dowód zbrodni znikał z powierzchni ziemi. Po wytarciu wybielaczem przyszła pora na płyn do tkanin. Zużyłem prawie cała butelkę, wycierając jak szalony. Wyglądałem jak służący z mojego domu, ale byłem z siebie zadowolony. Spojrzałem na zegarek. Trzecia nad ranem. Miałem jeszcze godzinę do snu, ale nie czułem nawet zmęczenia. Moje ciało pracowało teraz jak maszyna. Mózg operował na najwyższych obrotach. Pozostała kwestia dowodów zbrodni. Kabel i suszarkę schowałem do kieszeni, wolałem pozbyć się ich poza pralnią. W końcu nikt nie zauważy braku jednej suszarki, a zostawienie przedmiotu, którym udusiłem było zbyt dużą poszlaką. Wyłamaną lampkę planowałem wyrzucić jeszcze gdzieś indziej, a butelkę wziąć do pokoju. Zasłużyłem na drinka po tak ciężkiej robocie. Upewniłem się po raz ostatni, że to wszystko po czym wyszedłem. W głowie miałem różne myśli, ale jedyna przeważała ponad resztę – jak znajdą ciało i skończy się proces to będę mógł stąd w końcu wyjść. Tydzień w tym miejscu to było za długo. Mogłem wrócić do rodzinnego domu i opowiedzieć o tym, co się stało. Może zgłoszę gdzieś, to co wiem o tej zarazie, pomyślałem. Słowa Lokaja nie mogły być żartem. Po tym, co zrobiłem zacząłem wszystko brać na poważnie. Wezwałem windę i zagłębiony w myślach wcisnąłem przycisk recepcji. Wysiadłem i rozejrzałem się, ale nikogo nie zauważyłem. Nie byłem specjalnie zaskoczony, ale i tak serce biło mi szybciej na myśl, że kogoś zobaczę. Przy recepcji stał nieduży kosz. Podszedłem i wrzuciłem do niego lampkę, wątpiłem żeby podczas dwugodzinnego śledztwa ktokolwiek miał czas na jej szukanie. Teraz dopiero pomyślałem o tym, żeby wrócić na korytarz i spróbować to wszystko jakoś skleić, ale przecież brakująca lampka nie mogła ich nakierować na to, że coś się tam stało akurat tego wieczoru. Suszarkę postanowiłem zabrać do swojego pokoju i przechować do jutra. Mogłem ją komuś podrzucić, ale musiałem jeszcze przemyśleć, komu. Nie czułem się źle z tym, co zrobiłem. Najbardziej bawił mnie fakt, jak wielkie szczęście się do mnie uśmiechnęło. Nagonka na czystość stroju, decyzja o przyjściu do pralni i Dismas, który spadł w takim stanie niczym gwiazda z nieba. Wszystko układało się po mojej myśli. Adrenalina powoli zaczęła schodzić i poczułem narastające zmęczenie. Otworzyłem drzwi od pokoju i znalazłem się w eleganckim i minimalistycznym pomieszczeniu. Odstawiłem butelkę i położyłem suszarkę na biurku. Powiesiłem marynarkę w szafie i poszedłem umyć się do łazienki. Chociaż lałem wszystkie mydła i płyny, jakie miałem zapach chloru wciąż był wyczuwalny. Moje ręce były czerwone i delikatnie popękane. Miałem nadzieję, że to zniknie do rana. Miałem w razie, czego rękawiczki, których mogłem użyć do zasłonięcia rąk. Spojrzałem w lustro i pomimo zmęczenia widziałem twarz zwycięzcy. Twarz, którą znałem z lodowisk na całym globie...

PeccatorumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz