Rozdział 39, w którym poznacie kulisy zbrodni. Dużo się zadziało, była szansa na zbrodnię doskonałą, ale jednak obie panie pokrzyżowały sobie nawzajem plany. Może to jednak była miłość? Ciężko określić. Z oczywistych powodów zaznaczam Wam, że ten rozdział jeszcze NIE KOŃCZY epizodu i dostaniecie jeszcze jeden za cztery dni, gdzie zamkniemy proces. Dowiecie się też wtedy jaka była treść listu Lily, co stanie się z Mycroftem, oraz paru innych rzeczy. Zapraszamy Was do czytania i prosimy o pozostawienie po sobie komentarza oraz rozsyłanie historii dalej, żeby docierała do jeszcze większego grona odbiorców :D
Sandra Evans: Spojrzałam na twarz Alana, który przyglądał mi się zaniepokojony. Nie ufał mi, ale wiedziałam, że go zaciekawiłam.- Nie jestem przekonany Sandra – powiedział – Elizabeth zarządza tym wszystkim. Nie powinienem niczego zmieniać.- Nie bądź taki uległy stary – klepnęłam go w ramię – Zresztą nie pytam cię po to, żeby sobie zażartować. Młoda naprawdę może sobie coś zrobić. Martwię się o nią...Nie umiałam płakać na zawołanie, ale przywołałam na twarz najsmutniejszą maskę, jaką miałam w zanadrzu. Podziałało. Alan westchnął i kiwnął głową.- Zapytam Elizabeth, co o tym sądzi i jak coś, to przypilnuję gabloty – nie wyglądał na zachwyconego. Uśmiechnęłam się i podziękowałam mu – Myślisz, że jest w stanie coś sobie zrobić?- Nie wiem, boję się. Jest delikatna i jakby miała coś kombinować, to pewnie zdecydowałaby się na coś takiego – stwierdziłam.- Masz rację. Dobra. Obiecuję, że się tym zajmę – powiedział.- Dziękuję Alan, nawet nie wiesz jak bardzo ułatwisz mi życie – powiedziałam z uśmiechem. Pożegnałam się i ruszyłam w stronę wyjścia, rzucając okiem na Elizabeth, która stała niedaleko. Spojrzała na mnie podejrzliwie, ale ja się jedynie uśmiechnęłam. Przychodnia dopiero co się otworzyła, ale w mojej głowie pojawił się plan. Nie chciałam się oszukiwać – był on w mojej głowie już od dawna. Romans z Lily był wygodny, bo miałam się do kogo przytulić i przy kim poczuć się pewnie, ale nadszedł czas na wydostanie się z hotelu. Nie cierpiałam tej dziury. Chciałam wrócić do domu, a biedna, mała Lily była moją drabiną do celu. Była tak wystawiona i bezbronna, że nie miała najmniejszych szans na osłonięcie się przed tym, co jej szykowałam.- Nie zapomnij o szczepieniu! – krzyknęła na odchodne Elizabeth.- Dobrze mamo – odkrzyknęłam i wyszłam. Musiałam to wszystko dobrze rozplanować. Postawienie Alana jako tego pilnującego znacznie ułatwiało zadanie. Zastanawiałam się, czy nie pójść na seans filmowy, na który zaprosiła mnie Cecily, ale miałam zbyt dużo do ustalenia. Chciałam uderzyć w najbliższych dniach, ale zachowanie Lily nie pomagało. Była odizolowana. Po egzekucji Audrey kompletnie odcięła się od rzeczywistości i dopiero rozmowa z Alice postawiła ją na nogi. Nie miałam pojęcia, o czym Przyjaciółka z nią gadała, ale byłam pewna, że nie wyjdzie z tego nic dobrego. Alice była zdradziecką żmiją. Nie miała szczerych intencji i dlatego większość osób trzymało ją na odległość. Tylko Rew był na tyle głupi żeby się z nią przyjaźnić, ale jego już tutaj nie było. Ciebie też niedługo nie będzie Sandra, pomyślałam i uśmiechnęłam się szeroko podchodząc do windy. Musiałam przyznać, że słowa Ethana też odegrały swoją rolę i chciałam oszukać przeznaczenie i nie pozwolić na to, żeby spotkało mnie coś złego. Nikt nie spodziewał się ataku w takim momencie, kiedy zginął ktoś taki jak Jacob. Każdy spodziewał się spokoju, a ja miałam ochotę to wszystko zniszczyć... Winda przyjechała i wysiadła z niej Alice. Spojrzała na mnie w bardzo dziwny sposób i uśmiechnęła się:- Hej Sandra – przywitała mnie.- Hej Alice – odpowiedziałam, uśmiechając się nieszczerze.- W sumie dobrze, że cię spotkałam, miałam pogadać z tobą i Alanem. Jakie to szczęście, że spotkałam was na jednym piętrze – powiedziała obejmując mnie ręką – Przechodząc do rzeczy...*Lily Eucliffe: Spojrzałam na twarz Alana, który wyglądał na zmartwionego. Nie obchodziło mnie to zbytnio. Wszyscy byli tacy sami. Nie miałam już siły na bawienie się z nimi w przetrwanie. Robiłam teraz dobrą minę do złej gry, ale w mojej głowie był już plan. W przychodni było wyjątkowo tłoczno, bo nieduża grupa z Mycroftem i Wendy na czele przyprowadziła akurat Carmen, która wyglądała naprawdę blado. Rozmawiali o czymś dwa łóżka dalej, nie zwracając żadnej uwagi na mnie i Alana. Nie miałam już motywacji do życia. Na początku byłam gotowa uciec z tego miejsca razem z resztą, ale zdałam sobie sprawę, z jednej rzeczy, która wykluczała taką opcję – wszyscy tutaj byli mordercami. Audrey zabiła przypadkiem, ale zrobiła to. Każdy z ludzi, którzy mnie otaczali byłby gotowy na to samo. Musiałam zatopić ten statek pełen morderców. Jeszcze dokładnie nie wiedziałam, jak to zrobię, ale wiedziałam, że jestem zdolna się poświęcić. Chciałam użyć leku, który pozwolił mi się zabić. Czułam się źle z wszystkim, co miałam w głowie, ale byłam pewna, że zdołam w jakiś sposób się ukarać. Ukarać siebie i ich wszystkich, za to jacy byli. Mogłam oczyścić to miejsce i zepsuć plan Porywaczy, bo wbrew pozorom, oni nie chcieli nas zabijać, tylko chcieli zrobić coś więcej. To były dwie pieczenie na jednym ogniu.- Jaka to prośba, Lily? – zapytał ostrożnie Alan. Przez to jak głęboko zakopałam się w myślach, na moment zapomniałam o tym, co się działo.- Mógłbyś dać mi trochę tych tabletek na sen? Tych, których dostałam ostatnio? – popatrzyłam na niego. Zobaczyłam w jego oczach coś dziwnego. Patrzył na mnie podejrzliwie.- Nie wiem czy mogę Lily... Przepraszam, po prostu Elizabeth pilnuje wszystkich leków. Jak się dowie to rozdmucha sprawę na cały hotel. Wszystko przychodzi przez nią – wytłumaczył.- Chociaż parę tabletek... - poprosiłam.- Przykro mi – odpowiedział po chwili – Mam związane ręce. Elizabeth na pewno ci pomoże.Elizabeth nie może się o tym dowiedzieć, pomyślałam. Podziękowałam mu za dobre chęci. Musiałam wymyślić coś innego. Alan skończył badanie i pomógł mi wstać. Nie miałam nic do stracenia. Wieczorem i tak planowałam odwiedzić magazyn, więc mogłam równie dobrze spróbować zakraść się do przychodni i wziąć coś lepszego niż zwykłe leki nasenne. Najlepiej coś, co odsunęłoby podejrzenia od mojego samobójstwa. Poczułam ukłucie w głowie. Sama myśl była nienaturalna, kłóciła się wewnętrznie z tym w co wierzyłam. Czy był jednak lepszy sposób na zabicie się i pociągnięcie wszystkich na dno? Miałam plan, co wziąć z magazynu, wszystko wpadło mi do głowy podczas rozmowy z Alice. Naiwna Przyjaciółka nie miała pojęcia, że próbują mnie wyciągnąć z dołu dała mi motywacje do tego, żeby pociągnąć na dno wszystkich. Planowałam nawet rozszerzyć swój plan. To nie miało być zwykłe samobójstwo. Chciałam kogoś zabić żeby morderstwo odwróciło uwagę od tego, że sama się zabiję. Wiedziałam jak grupa myślała i jak mogę ich oszukać. Nikt się nie spodziewał, że stworzyli potwora. Jako ich dzieło, byłam gotowa zniszczyć zarówno ich, jak i pracodawców. Zrobiło mi się trochę smutno na myśl o rodzinie, której już nigdy nie zobaczę, ale mój czyn mógł uratować świat. Podeszliśmy do reszty grupy.- Lily trzyma się nieźle – powiedział Alan podając notatnik, w którym zapisywał Elizabeth związane ze mną rzeczy. Ta spojrzała na linijki tekstu i kiwnęła głową. Nie chciało mi się ich słuchać. Przestałam darzyć ich jakimkolwiek szacunkiem. Kiwałam głową i przytakiwałam, grzecznie odmawiając prób zaszczepienia mnie. Mogłam przyjąć karę za nie podejście do szczepienia, a następnie, odejść w spokoju. Zabicie się po wymierzeniu kary mogło namieszać im w głowach tak bardzo, że nie byłoby już od tego odwrotu. Moja uwaga wróciła do rozmowy, do której dołączyli Julia i Maks. Elizabeth zaczęła opowiadać o działaniu leku, który Sandra miała przynieść z gablot. Dokładnie tego samego, który chciałam dostać od Alana. Elizabeth opowiedziała o jego działaniu i Sandra wyruszyła w stronę zakątka, który był na boku. Udałam oburzenie, kiedy Farmaceutka zachowała się podejrzliwie wobec Sandry. Nie mogłam pokazać, że mam coś w planach .To musiało być całkowicie naturalne. Poprzednie morderstwa były przypadkowe, więc teraz wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Na procesach byłam prawie zawsze cicho. Ludzie nie doceniali tego jak wiele faktów łączę i jak dobrze radzę sobie w sztuce dedukcji. Nikt nie mógł się spodziewać takiego uderzenia. Zanim wróciła Sandra, Elizabeth wytłumaczyła jak działa trucizna, która wyglądem bardzo przypominała lek, ale miała paskudne działanie. Ofiara kończyła w kałuży krwi. Nagle mnie olśniło...*Sandra Evans: Wyszłam z pokoju. Lily miała być ofiarą kary, a ja wciąż nie miałam pomysłu jak mogę ją dorwać. Wiedziałam, że po karze będzie pod stałą opieką medyczną i wtedy nie będę miała tyle czasu, a patrząc na jej stan, nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że ktoś inny wpadł na podobny do mojego plan. Wtedy szczęście uśmiechnęło się do mnie po raz pierwszy. Tuż przed moim drzwiami coś leżało. Poznałam to od razu. Podniosłam zwój kluczy i spojrzałam na niego, podejrzliwie rozglądając się po korytarzu. Czy był to jakiś test? Schowałam go do kieszeni, czując, że to jest ten moment. Dzisiejszy dzień był furtką i szansą. Elizabeth mówiła, że wieczorem przenosi prace do laboratorium. Nie mogłam sobie wyobrazić bardziej doskonałej okazji do tego, żeby zdobyć truciznę. Z jednej strony żałowałam, że wyznaczyłam Alana do pilnowania gablot, ale z drugiej tylko on był w stanie zgubić klucz. Świat mówił mi, że dam rade, więc musiałam tylko przygotować wszystko i w jakiś sposób zbliżyć się do Lily. Od procesu trzymała mnie na odległość, ale miałam nadzieję, że będę w stanie to naprawić. Jeżeli nie zdążyłabym to wolałabym póki co nie próbować. Przynajmniej aż do czasu, gdy nadejdzie dobry moment. Wróciłam do swojego pokoju. Dzisiaj w jadalni Lily zachowywała się dziwnie. Przez moment myślałam, że coś wyczuła, ale było to niemożliwe. Nie naciskałam. Wolałam spróbować potem, po drodze musiałam tylko odegrać odpowiednią scenkę. Ludzie muszą widzieć jak bardzo mi na niej zależy. Spojrzałam w lustro wiszące w moim pokoju. Nie czułam się źle, z tym co planowałam. Chciałam stąd wyjść i zasługiwałam na to jak mało kto. Byłam grzeczna. Mój zakaz, który nie pozwalał mi flirtować z chłopakami sprawiał, że nie mogłam się nawet oddać uwodzeniu. Musiałam po prostu żyć, znosić Wendy i znaleźć sobie przytulankę. Zaśmiałam się w duchu, poprawiając opaskę na głowię. Musiałam poczekać do wieczora. Gdy nastał wieczór poczekałam na korytarzu aż usłyszę nadchodzące kroki. Zaczynałam się niecierpliwić, ale liczyłam, że ktoś zacznie w końcu wracać z wieczoru filmowego. Po raz pierwszy ucieszyłam się z głosów Wendy i Mycrofta, które usłyszałam na korytarzu. Zaczęłam swoje przedstawienie. Przez najbliższe piętnaście minut trwała kłótnia, która zakończyła się interwencją Cecily i Ethana. Ciśnienie podskoczyło mi na widok tego drugiego, jednak udało mi się namieszać i to bardziej niż się spodziewałam. Martwiło mnie tylko to, że Lily ostatecznie nie otworzyła mi. Wykorzystując zamieszanie wymknęłam się korytarzem w stronę recepcji. Dotarłam do windy i wybrałam piętro przychodni. Co powinnam zrobić, to pytanie odbijało się echem po mojej głowie. Musiałam w jakiś sposób pozbyć się Alana. To była ostatnia przeszkoda, która stała mi na drodze i w ostateczności mogła mnie połączyć ze sprawą. Sam fakt, jakby mnie zobaczył, mógłby mnie pogrążyć. Stanęłam przed blaszanymi drzwiami z sercem bijącym jak oszalałe...*Lily Eucliffe: Widziałam całą kłótnie i nie wiedziałam czemu Sandra tak naciskała. Czy naprawdę się tak o mnie martwiła? Westchnęłam. Parę dni temu zatrzymałoby mnie to. Parę dni temu nawet bym nie pomyślała o tym, co przeżywałam teraz, ale to było parę dni temu. Teraz wiele się zmieniło. Sytuacja się uspokoiła, Sandra gdzieś poszła, Wendy i Mycroft wrócili do swojego pokoju, a Ethan i Cecily poszli w swoim kierunku. Wycieczkę planowałam zacząć do magazynu, a po tym, od razu pójść do przychodni. Robiło się coraz później, więc okazja na pomyślne zrealizowanie planu rosła. Pukanie wybiło mnie z myśli. Zdezorientowana spojrzałam w stronę drzwi i podeszłam do nich. Mycroft. Czego chciał? Otworzyłam.- Hej Lily, wpuścisz mnie na moment? – zapytał.- Nie mam czasu Mycroft – stwierdziłam twardo.- Zajmę ci chwilę – odpowiedział i zanim się obejrzałam, wszedł do środka – Widziałem, że obserwujesz sytuacje na korytarzu.- Patrzyłam. Trochę się bałam, więc wolałam nie otwierać drzwi.- Jakoś się trzymasz Lily?- Jakoś tak – odpowiedziałam – Czego chcesz?- Pogadałem z Wendy – nic mnie to nie obchodziło. Wiedziałam, że muszę go szybko spławić, bo w innym wypadku, nie zdążę z realizacją swojego planu – Poprosiła mnie żebym z tobą porozmawiał, bo wie, że macie kiepskie relacje. Przytaknęłam.- I... cholera, nie jestem w tym dobry. Chciałem ci prawić morały i mówić jakie życie jest kolorowe, ale wiesz co? Nie jest – zaciekawiona podniosłam głowę. Jego wizyta nabrała znacznie ciekawszych barw – Musisz uważać na to żeby nikt nie wykorzystał tego, że jesteś teraz w kiepskim położeniu. Mamy przeczucie, że ktoś, może Sandra, chce ci zrobić krzywdę.- Sandra? – odebrał to pytanie jako szok, ale ja byłam niesamowicie rozbawiona. Mówił o dziewczynie, którą planowałam zamordować.- Wiem, że to spory szok, ale podejrzewamy, że ona coś planuje. Może ktoś inny. Tak czy siak powinnaś uważać – powiedział z powagą.- Dziękuję za ostrzeżenie. Staram się teraz trzymać na uboczu, więc myślę, że nikt do mnie nie podejdzie. Dobranoc...- Czekaj, to nie wszystko – powiedział, chociaż dał się przepchnąć bliżej drzwi – Mam jeszcze jedną radę.- Ja to mam szczęście Mycroft – rzadko korzystałam z sarkazmu, ale on nie zwrócił na to specjalnej uwagi.- Walcz o swoje. Nie daj się stłamsić innym. Jesteś dużo warta i cokolwiek planujesz, jestem z tobą. Właściwie jesteśmy razem z Wendy, ale to moje przesłanie. Nie poddawaj się i pokaż z jakiej gliny jesteś ulepiona! Pół życia rywalizuję z Aaronem i wygram. Wiesz dlaczego? Używam każdego środka, a nie tylko tych, które są poprawne. Droga do sukcesu bywa czasami wyboista, ale trzeba decydować się na rzeczy, które choć same w sobie są złe, prowadzą do czegoś dobrego. Pamiętasz jak wtedy popłynąłem na deptaku? To było głupie i z jednej strony robiłem to dla Wendy, ale z drugiej dla was. Chciałem żebyście przeżyli i stąd uciekli. Miałem nadzieję, że wam pomogę. Niestety nie wyszło mi, ale kto wie, może innym razem? Zrobiłbym wszystko dla Wendy... Zaciekawił mnie. Kiwnęłam delikatnie głową. Opowiadał dalej, o kolejnych historiach, ale morał był podobny. Zgadzałam się z nim. Nadszedł czas żeby pokazać im kim byłam. Chciałam pociągnąć to bagno razem ze sobą na dno.- Dziękuję Mycroft – powiedziałam – Otworzyłeś mi oczy.- Oj daj spokój – przełożył dłonie za głowę w luzackim geście. Efekt był odwrotny.- Pomyślę o tym wszystkim. Może będę mogła ci pomóc w twoim konflikcie z Aaronem – odpowiedziałam tajemniczo.- Ten konflikt rozwiążę kiedyś tylko śmierć – mruknął ponuro. Uśmiechnęłam się na myśl, że właśnie to szykowałam. Mycroft wyszedł z pokoju, a ja wróciłam do przygotowań.*Sandra Evans: Przez moment zastanawiałam się czy nie zajść do magazynu i nie poszukać tam inspiracji. Problemem był dokładny spis treści i Agatha, która tam teraz siedziała. Postanowiłam, że pójdę prosto do przychodni. Obawiałam się tego, co zrobić z Alanem. Mogłam spróbować się zakraść i spróbować go ogłuszyć. Przecierając spocone dłonie, chwyciłam za klamkę. Pociągnęłam ją i weszłam do środka. Serce podskoczyło mi prawie do gardła, gdy zauważyłam, że ktoś leżał na kafelkach. Był to Alan. Nie wiedziałam, czy wejść, czy nie, ale ciekawość przezwyciężyła. Podbiegłam do niego. W zamieszaniu wciąż mogłam skorzystać i spróbować wykraść potrzebne mi rzeczy, a jako bohaterka miałam domyślne alibi. Podobne myśli zajęły moją głowę, gdy uklęknęłam i sprawdziłam czy Pechowiec żyje. Poczułam ulgę. Alan był osobą, której nie życzyłam nic złego, w końcu i tak miał umrzeć na dniach, razem z całą resztą, więc mógł pogłówkować z innymi. Uśmiechnęłam się na myśl tego, jak zabawnie będzie wyglądał proces, kiedy będę znała jego rozwiązanie. Nie zmieniało to faktu, że szczęście uśmiechnęło się do mnie po raz drugi. Zupełnie jakby ktoś nade mną czuwał. Przypomniałam sobie głos, którym przemówił Ethan i zrobiło mi się chłodno. Rozejrzałam się po przychodni. Na początku myślałam, że poza Alanem nie ma tu nikogo, ale zobaczyłam Carmen, która drzemała na jednym z łóżek. Wyglądała słabo, ale była również całkowicie odsłonięta. Wtedy w mojej głowie pojawił się pomysł. Podeszłam do Carmen i spojrzałam na nią. Blada cera, podkrążone oczy i patyczkowate ramiona. Nie miałaby ze mną najmniejszych szans. Mogłam ją udusić, a całą winę zwalić na Alana. Serce zabiło mi szybciej i czułam jak przyspiesza mój puls. Spojrzałam na łóżko obok i sięgnęłam po poduszkę. Chociaż łózka oddzielały dwa metry przestrzeni to wydawało mi się jakbym ten dystans pokonała w dwie godziny. Wróciłam i stanęłam nad Florystką, zaciskając pięści na poduszce. Wtedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Usłyszałam gardłowy odgłos dochodzący prosto z jej gardła. Jej przełyk zaczął poruszać się w spazmach, a ona sama zaczęła lekko drgać. Zwymiotowała, ale przez to, że leżała na plecach rzygowiny nie wyleciały z jej gardła, tylko zostały w ustach. Widok mnie nie brzydził, ale przeraziłam się, kiedy zauważyłam, że ona się dusi. Zareagowałam. Odrzuciłam poduszkę, którą miałam w rękach i przechyliłam Carmen na bok. Rzygowiny swobodnie wyleciały na poduszkę. Miały brązowo-białą barwę, ale nie śmierdziały mocno. Mimo odporności na takie rzeczy, przeszedł mnie dreszcz. Upewniłam się, że wszystko z nią w porządku i chwyciłam chusteczki, żeby obmyć jej twarz. Mam plan na zabicie Lily, więc zabiję Lily, powtórzyłam sobie w głowie. Nie wiedziałam, co zrobić z poduszką. Po wytarciu twarzy Carmen musiałam posprzątać resztę, żeby nic nie wyglądało podejrzanie. To mogło zminimalizować szanse na wykrycie mnie. Zamieniłam poduszki, obmywając tą obrzyganą i kładąc ją do sąsiedniego łóżka. Carmen pod głowę podłożyłam tą, którą chciałam ją udusić. Życie jest przewrotne, pomyślałam. Nie miałam czasu się dłużej nad tym zastanawiać, bo i tak byłam w tym pomieszczeniu zbyt długo. Podbiegłam do bramki i przekręciłam pierwszym z kluczy. Nie pasował, więc spróbowałam kolejnym. Z tym miałam więcej szczęścia. Przebiegłam przez rząd gablot i dotarłam do ostatniej. Wtedy zauważyłam coś, co od razu zwróciło moją uwagę. Brakowało leku, który wcześniej brałam. Ktoś go zabrał? Czy ktoś był tu przede mną? Może Elizabeth lub ktoś z jej grupy go wziął? Tylko jak? Gablota była zamknięta, a jedyny egzemplarz kluczy miałam ja. Nie mogłam się nad tym dłużej zastanawiać. Zabrałam butelkę trucizny, o której wcześniej opowiadała Elizabeth. Schowałam fiolkę do kieszeni spodni. Zamknęłam gablotkę i zabrałam się w stronę wyjścia ze strefy, gdy nagle usłyszałam głos. Podskoczyłam, prawie rozbijając jedną z szyb. Obawiając się, że ktoś mnie nakryje wybiegłam z alejki z lekami, przechodząc przez bramkę i przymykając drzwi. Rozejrzałam się, ale zauważyłam, że w przychodni nikogo nie ma. Alan dalej leżał na podłodze, a Carmen...- Alan... Podasz mi wodę? – zapytała słabym, zachrypłym głosem. Zaklęłam pod nosem. Carmen patrzyła na mnie mglistym wzrokiem. Cały plan się rozpadł. Westchnęłam. Będę musiała coś zmienić. Podeszłam po szklankę i pomogłam jej napić się, nie mówiąc przy tym nic.- Dzięki Alan... - wyszeptała, cmokając przy tym jak dziecko. Nie rozpoznała mnie, pomyślałam – Jesteś strasznie dobrym człowiekiem. Gdyby nie mój zakaz, zdradziłabym ci ważną tajemnicę... Niestety nie mogę... Mam nadzieję, że nikt przez to nie ucierpi... Ona wciąż to robi...Ugryzłam się w porę w język. Carmen mnie nie rozpoznała. Nie mogłam się odezwać, chociaż pytania same cisnęły mi się na język. Nie potrzebne mi wasze sekrety, stwierdziłam, kiwając samej sobie głową. Złapałam Carmen za rękę i uścisnęłam ją, na znak, że rozumiem.- Cieszę się, że się mną zajmujesz Alan... Szkoda, że nie ma tu Aarona... Chciałabym... - wymamrotała i zamlaskała parokrotnie, po czym przekręciła się na plecy i zasnęła. Nie czekając na kolejną okazję uciekłam, zamykając za sobą drzwi. Po tej scenie uspokoiłam się dopiero w windzie...*Lily Eucliffe: Szperałam przez rzeczy Rewa - największego zbrodniarza w tym miejscu. Cuchnęły paskudnie, ale nie przejmowałam się tym. Szukałam paska. Musiał gdzieś tu być.- Jest! – wyszeptałam z ekscytacją. Schowałam go od razu do kieszeni, żeby nie rzucać się w oczy jakbym kogoś spotkała. Nie zależało mi aż tak bardzo na zacieraniu faktów, bo wiedziałam, że pojedyncze, niedbale zostawione dowody potrafiły namieszać w głowie bardziej niż te ukryte. Alan nie dał się przekonać więc musiałam spróbować wykraść coś sama. Zabrałam swoje znalezisko i rozejrzałam dokładnie. Agathy już tu nie było, bo trwała cisza nocna, a Carmen odpoczywała w przychodni. Nikt nie pilnował magazynu. Wróciłam na korytarz, po czym wezwałam windę. Przyjechała po chwili. Musiała być gdzieś na poziomie recepcji. Wcisnęłam przycisk wysyłający mnie do przychodni. Wyszłam i od razu skierowałam się w stronę blaszanych drzwi. Wiedziałam, że dzisiaj nie było tutaj Elizabeth, Maksa oraz Julii. Mógł być tylko Alan, z którym z pewnością mogłam się dogadać. Czułam motywację. Weszłam do środka przez blaszane drzwi i na chwilę się zatrzymałam. Ktoś mnie uprzedził. Alan leżał na podłodze. Przeszedł mnie dreszcz, ale powstrzymałam się od ucieczki. Zaszłam za daleko. Na białej podłodze nie było krwi. Podeszłam niepewnie, rozglądając się, czy sprawca jest jeszcze w środku. Poza Alanem w przychodni była tylko Carmen, która wygodnie drzemała na jednym z łóżek. Nie musiałam się nią przejmować. Podeszłam do Pechowca i potrząsnęłam nim delikatnie. Zachrapał. Spał. Nie miałam pojęcia, dlaczego zasnął na podłodze, ale postanowiłam, że nie będę dwa razy się zastanawiała. Pomacałam delikatnie jego kieszenie w poszukiwaniu klucza. Nie chciałam go obudzić, jeżeli los się tak do mnie uśmiechnął. Jedyna przeszkoda na mojej drodze spała twardo. Jak to się mogło stać? Nie widziałam, żeby przy miejscu, w którym leżał był jakikolwiek ślad. Znajdował się niedaleko stolika, ale niczego na nim nie było. Nie udało mi się znaleźć klucza. Przeklinając Alana i miejsce, w którym je schował podeszłam do bramki i zauważyłam, że nie jest zamknięta. Rozejrzałam się, zastanawiając czy to nie jest pułapka, ale nikogo nie widziałam. Weszłam w alejkę, czując narastający stres. Szłam po substancję, która mnie zabije. Podeszłam do najdalszej gabloty, gdzie znajdowały się najmocniejsze trucizny. Zaklęłam ponownie, gdy zauważyłam, że jest zamknięta. Jakim cudem tylko bramka była otwarta? Rozejrzałam się. Nie miałam nic do stracenia, musiałam rozbić gablotę. Pożądałam pogrążenia ich wszystkich. Chciałam pociągnąć Sandrę za sobą, ale czułam największą ekscytację na myśl o zabiciu ich wszystkich i zniszczeniu planu. To było podniecające. Działało na mnie jak czar. Tak jak Sandra pożądała mnie, ja pożądałam jej śmierci. Nie mogłam się doczekać żeby zobaczyć jej martwe oblicze. Żałowałam, że nie będę mogła zobaczyć ich twarzy na procesie. Wróciłam do głównej części i przez moment rozglądałam się za czymś ciężkim. W oko wpadł mi jeden ze stojących niedaleko mikroskopów. Huk rozbijanego szkła mógł obudzić Alana. Żałowałam, że nie pomyślałam o przecinaczu do szkła, który na pewno znalazłabym w magazynie. To znacznie ułatwiłoby mi zadanie, ale teraz było już za późno. Sięgnęłam po leżącą na boku szmatę i zawinęłam w nią mikroskop. Ruszyłam z powrotem do celu mojej podróży i nie zastanawiając się uderzyłam w szybę. Pękła, robiąc przy tym sporo hałasu. Uniknęłam zranienia się odłamkiem. Odrzuciłam mikroskop na bok i chwyciłam butelkę trucizny. Wydawało mi się, że czegoś tutaj brakowało, ale nie miałam pojęcia jak były ułożone wcześniej. Wiedziałam tylko czego szukałam. Elizabeth w swoim spisie, na który zdążyłam ukradkiem zerknąć, zapisała większość trucizn. Jedna z nich wpadła mi w oko, więc właśnie jej postanowiłam użyć do zabicia się. Miała wywołać rozległy zawał serca. Nieduża ilość krwi, powolny zapłon. Mogłam zażyć ją nawet jutro, parę godzin przed karą, tak żeby mieć jak największą szansę na zobaczenie śmierci Sandry. Po karze mogłam być w kiepskim stanie, więc zginięcie na szpitalnym łożu było w stanie jeszcze bardziej namieszać im w głowach. Zadowolona z siebie ruszyłam w stronę drzwi. Alan i Carmen dalej leżeli na swoich miejscach... Odłożyłam truciznę do swojej szafki i postanowiłam, że wykorzystując moment i osłonę nocy, przejdę się do Sandry. Wyszłam z pokoju i zapukałam do jej drzwi. Gdy otiwerała zobaczyłam dziwny błysk w jej oczach, jednak szybko udało się jej przywołać uśmiech.- Lily! Myślałam, że jesteś na mnie śmiertelnie zła... - westchnęła z ulgą i przytuliła się do mnie. Nie wyrwałam się, a nawet wysiliłam na uśmiech. Wpuściła mnie do środka.- Przepraszam, że tak się zachowywałam. Mam ostatnio sporo na głowie i trochę mi... odbija. Słyszałam jak do mnie pukałaś, ale nie miałam siły wyjść. Teraz się trochę pozbierałam, zrobiło mi się głupio, no i jestem – powiedziałam z uśmiechem.- Nie martw się – pocieszyła mnie – Nie chciałam się narzucać. Po prostu zajebiście się o ciebie martwiłam.- Nie musisz – zapewniłam ją – Wszystko ze mną w porządku.- Ale szczepienie... Mogłabyś się temu poddać. My to zrobiliśmy i nic się nie stało - zaczynała mnie denerwować. Nie miałam pojęcia jak mogłam tak długo wytrzymać w jej obecności. Jak wytrzymałam w takim miejscu jak to?- Rozmawiałam z Lokajem – skłamałam – Nie mów nikomu, ale jak odbędę karę, która nie ma być poważna, to mają dać mi spokój. To ich próba siły...*Sandra Evans: W głębi ducha westchnęłam. Biedna, mała Lily nie wiedziała, że nie dożyje do swojej kary. Teraz, kiedy ponownie otworzyła się przede mną, nie było szansy żeby uniknęła otrucia. Musiałam odwiedzić ją jutro, przed egzekucją. Nie wiedziałam, jak działa trucizna i jak długie ma działanie, ale trucizny zazwyczaj działały od razu, więc musiałam przyjść do jej pokoju przed 21:00, dosypać jej to do dzbanka i uciec.- Mam do ciebie prośbę Sandra – powiedziała nagle Lily. Wyciągnęła coś z kieszeni. Był to pasek z dziwną, gwiazdą – Mogłabyś to dla mnie jutro założyć? Na moją karę? Możesz się śmiać, ale to przynosi mi szczęście i będę czuła się raźniej.- Wygrzebałaś to z rzeczy Rewa, czy co? – zażartowałam. Pasek wyglądał na stary, ale nie mogłam teraz odmówić. Musiałam uśpić jej czujność tak bardzo jak tylko się dało – Oczywiście, że go dla ciebie nałożę moja gwiazdko.Będzie ładnie na mnie wyglądał, kiedy będziesz konała u moich stóp, pomyślałam. Lily przysunęła się bliżej i przytuliła mnie, kładąc pasek na stół. Na szczęście mogłam perfekcyjnie kontrolować swoje sumienie, bo poczucie winy mogłoby mnie całkowicie zniszczyć psychicznie. Dom Sandra. Skup się na tym, powtarzałam sobie w głowie.- Będę już szła. Przepraszam jeszcze raz, że cię nie wpuszczałam. Miałam ciężkie chwilę, ale to chyba jest za mną. Pójdę już, bo jestem strasznie zmęczona...Wstała. Odprowadziłam ją do drzwi.- Dobranoc skarbie – powiedziałam.- Kocham cię – odpowiedziała i zniknęła na korytarzu. Poczułam ukłucie w sercu. Łza poleciała mi mimowolnie. Zacisnęłam pięści. Co się z tobą dzieje dziewczyno, weź się w garść, skarciłam się. Nie mogłam teraz pozwalać sobie na emocje. Musiałam wziąć się do pracy. Nie czułam się ani trochę senna, co było dla mnie czymś nowym. Przebrałam się, ubierając się już na jutro. Nie będzie mi się tego chciało robić z rana, a była duża szansa, że zapomnę. Wybrałam z szafy spodnie i bluzę. Przebrałam się i nałożyłam pasek. Gdy tylko go zapięłam poczułam specyficzne ukłucie. Mocno oplatał moje biodra. Wzruszając ramionami, ruszyłam w stronę stołu, gdzie przygotowałam już kartki papieru i długopisy. Musiałam teraz przygotować coś, bez czego nie obejdzie się żadne samobójstwo. Szczególnie to ustawione. Wzięłam długopis w ręce i naskrobałam słowa: „Moi drodzy przyjaciele...". To był dobry start. Planowałam przygotować dwa listy – jeden do grupy, a drugi do mnie. Godziny mijały, a ja dalej męczyłam się z pierwszym. Wszystko, co pisałam wydawało się być bez sensu. Dopiero nad ranem dotarłam do momentu, z którego byłam zadowolona. Listu do siebie nie wypisywałam, po prostu zalepiłam pustką kartkę.- Lily zostawiła mi tą wiadomość, nie pozwolę wam jej przeczytać! Spieprzajcie! – przećwiczyłam oburzenie, przed odkryciem tego faktu. Poczułam zmęczenie, ale zbliżała się ósma, więc pójście spać nie miało żadnego sensu. Czas zaplanować resztę...*Lily Eucliffe: Grupa była bardzo bliska tego, żeby za szybko zauważyć mój list pożegnalny. Skarciłam się w głowie za głupotę, ale usprawiedliwiałam się tym, że wizja śmierci powoli przyćmiewała mój umysł. To musiało pójść w tą stronę. Widocznie moim przeznaczeniem była śmierć dla większej sprawy. Wypuściłam powietrze, które usilnie przetrzymywałam w sobie. Spojrzałam na kartkę. List pożegnalny był gotowy. Typowe pożegnalne słowa, które mogły tylko jeszcze bardziej namieszać. W głowie widziałam fragment procesu, gdzie będą głowili się kto zabił kogo. Czy było to samobójstwo, czy zabójstwo? Jeżeli stwierdzą, że sama odebrałam sobie życie to nie będą w stanie połączyć tego, z tym, że zabiłam Sandrę. Przecież ją kochałam. Z drugiej strony przewidziałam też opcję, w której doszukają się w mojej śmierci zabójstwa. Wtedy od razu przegrają. Nie widziałam szansy, żeby ktokolwiek odgadł bieg wydarzeń. Byłam pewna, że nic nie jest w stanie mi przeszkodzić. Teraz wystarczyło przeczekać ostatnie godziny i przed wyjściem, zażyć truciznę. Dasz sobie radę, powtarzałam te słowa niczym mantrę, która pomogła mi przejść przez ciężkie chwile. Nie mogłam niczego zepsuć. Wszystko było dopięte na ostatni guzik...*Sandra Evans: Zapukałam do jej drzwi. Oba listy miałam schowane w kieszeni spodni, ale ampułkę z trucizną trzymałam w zaciśniętej z nerwów pięści. Otworzyła drzwi. Wyglądała na spokojną. Dlaczego była taka spokojna? Wysiliłam się na wykrzesanie energii, chociaż nie czułam się na siłach. Nie rozumiałam, czemu tak mocno przeżywałam tą akcję. Sandra, będziesz wolna. Wrócisz do domu, powtarzałam sobie w myślach, bez durnych zakazów i wiecznego strachu. Bez Ethana i całej reszty.- Sandra? – zapytała mnie Lily – Wejdź, proszę.- Jak się trzymasz mała? – zapytałam, wchodząc i siadając niedaleko stolika przy łóżku. Musiałam odwrócić jej uwagę.- Dobrze. Mówiłam ci już, że jak uda mi się przetrwać tą karę to będę miała święty spokój – powiedziała bez emocji. Nie wiedziała, że tuż po napiciu się z filiżanki upadnie martwa. Upewniłam się dziesięć razy, że nikt nie widział mnie na korytarzu. Musiałam tylko liczyć na to, że wyjdę również niezauważona.- Martwię się. Nie wspominam za dobrze ostatniej wizyty na tamtym piętrze – powiedziałam.- Nie musisz, naprawdę – patrzyła na mnie dziwnie – Widzę, że założyłaś pasek.- Tak – powiedziałam klepiąc się po klamrze – Jest zajebisty. Uśmiechnęła się delikatnie i odwróciła na chwilę, podchodząc do szafy. To był mój moment. Wyciągnęłam oba listy i niedbale wrzuciłam je pod łóżko. Wiedziałam, że będą przeszukiwali jej pokój, szczególnie jak Elizabeth połączy fakty i zauważy, że musi to być trucizna. Następnie odkorkowałam buteleczkę i drżącą dłonią wlałam jej zawartość do dzbanka z herbatą. Lily nie miała jak tego zauważyć. Fiolkę schowałam do rękawa. Serce biło mi jak szalone, a ręce drżały. Poczułam suchość w ustach i zrobiło mi się zimno. Zmęczenie zostało zastąpione przez adrenalinę. Jeżeli Lily napije się tej herbaty to umrze, a ja będę sprawczynią. Ja ją zabiję...- To ta herbatka od Elizabeth? – zapytałam wskazując na dzbanek. DURNA, wrzasnęłam w myślach. Po co ja to powiedziałam?- To? Och, tak – odpowiedziała odwracając się na chwilę – Jak chcesz to spróbuj, ale będziesz się po niej dziwnie czuła.Zginę, dopowiedziałam sobie w głowie.- Nie, dzięki, to nie moje klimaty, sama wiesz – powiedziałam szczerząc zęby – Nie chcę już ci za długo przeszkadzać. Mam nadzieję, że zobaczymy się cali i zdrowi po twojej karze... Zaopiekuję się tobą – obiecałam, wstając. Ruszyłam w jej stronę. Odwróciła się i przytuliła do mnie.- Nie zdążyłam zrobić ci fryzury – powiedziała po cichu.- Spokojnie, mamy jeszcze całą wieczność – odpowiedziałam.- Żegnaj Sandra – jej głos brzmiał przerażająco. Czy były to ostatnie słowa, które do mnie skieruje?- Mała – powiedziałam, a głos mi zadrżał. Delikatnie pocałowałam ją w usta, lekko muskając wargi. Stało się. Nie było potrzeby już tego przedłużać. Nie obracając się ruszyłam w stronę wyjścia. Wystarczyło poczekać aż się napije. Nie byłam pewna jak dokładnie działa trucizna, ale musiała zginąć, Elizabeth sama tak mówiła...*Lily Eucliffe: Pozostała niecała godzina do kary. Schowałam list do kieszeni, żeby mogli go znaleźć przy moim ciele. Nie myślałam o tym, co mnie czeka. Podeszłam do dzbanka i wlałam tam truciznę. Zamieszałam. Wiedziałam, że jakbym wlała ją wcześniej to mogłabym kogoś przez przypadek zabić. Miałam przeczucie, że Sandra może mnie odwiedzić. Nosiła pasek, więc już była martwa. Nie chciałam na nią naciskać żeby zdjęła przy mnie spodnie, ale miałam nadzieję, że dożyję momentu, w którym ona umrze. Nalałam herbaty do filiżanki. Trucizna była bezbarwna, bo herbata ani trochę nie zmieniła koloru. Pachniała nieco inaczej, bardziej świeżo. Przyłożyłam filiżankę do ust i wypiłam do dna. To musiał być efekt placebo, ale czułam jakby ciecz miała problemy z przepłynięciem przez mój przełyk. Mój organizm wewnętrznie wyczuwał, że coś jest nie tak...
CZYTASZ
Peccatorum
Misterio / Suspenso22 osób zostaje uprowadzonych i staje przed wielkim wyzwaniem - zabójczą grą. Trafiają do Hotelu Peccatorum, w którym zostają uwięzieni - a na wyjście jest tylko jeden sposób. Należy zabić inną osobę tak, żeby reszta żywych uczestników nie była w st...