Rozdział 27: Cienka linia (Lily Eucliffe)

15 1 0
                                    

Witamy w kolejnym rozdziale Peccatorum. Przed wami kolejny rozbity czasowo rozdział, który jest związany z motywem tego epizodu. Dochodzimy jednak do decydującego momentu. Czy grupa rozwiążę zagadkę? A może coś im stanie na przeszkodzie? Zapraszamy do lektury. Prosimy o zostawienie komentarza z opinią oraz podesłanie bloga znajomym, żeby Peccatorum dotarło dalej!


Druga część zagadki brzmiała dla mnie równie niedorzecznie jak pierwsza. Nie czułam się na siłach żeby odgadywać takie rzeczy. W tym hotelu od dawna przebywałam poza swoją strefą komfortu i było mi źle. Nie potrafiłabym skupić się na prostym równaniu, a co dopiero na czymś takim. Czułam głęboki stres, którego nie potrafiłam kontrolować. Drżałam jak osika za każdym razem jak coś się działo. Jedyne, co mnie pocieszało to powrót Jacoba. Było sporo osób, które mogły odkryć odpowiedź, a ja nawet nie próbowałam być jedną z nich. Po spotkaniu w pubie, które odbyło się parę dni wcześniej, czułam jeszcze większy mętlik w głowie. Osoby, które miały jakikolwiek pomysł na rozwiązanie nie umiały go odpowiednio przekazać. Była też grupa, do której się zaliczałam, która wzmagała tylko uczucie bezsilności, wiszące w powietrzu i demotywowało jeszcze bardziej.- Rozumiem, że trzeciej części nie będzie i to jest całość? – zapytał Maks.- Więcej do szczęścia nie potrzebujemy – uspokoił go Jacob, który pomimo tego, co go spotkało, dalej emanował pewnością siebie. Chciałam tylko, żeby rozwiązał zagadkę i żebyśmy mogli wrócić do normalnego życia. Myślałam, że pierwsze dwa tygodnie były paskudne, ale ten tydzień już je przebił, a czekało nas kolejne siedem dni. Czas, który z pewnością zmarnuje popadając w większą rozpacz. Każdy kolejny ranek był coraz gorszy. Poranne myśli przyprawiały o mdłości i myśli samobójcze. Naprawdę nie dawałam sobie rady, czułam jak sytuacja wymyka mi się spod kontroli. Sandra była moją jedyną ostoją. Osoba, która mnie zrozumiała, zaakceptowała, zaopiekowała się mną i mnie pokochała. Dziękowałam siłom wyższym za to, że na nią trafiłam. Mogłam za nią pójść nawet do piekła. Była moim powodem do życia.- Sporo wygłówkowaliśmy, ale dalej nie wiemy, co jest odpowiedzią – wytłumaczyła mu Cecily.- Mając to wszystko odpowiedź zawęża się do bardzo niewielkiego kręgu. Obiecuję wam, że znajdę rozwiązanie zagadki przed upływem czasu, a teraz zrelaksujcie się. Chyba możecie mi zaufać?- Ufanie komukolwiek w takiej sytuacji jest głupie – furknął Aaron.- Zaufanie to jedno, ale jego słowa naprawdę mnie uspokoiły – zauważyła zdziwionym głosem Audrey. Miała rację. Detektyw, który rozwiązał już niejedną zagadkę i zapewniał nas, że pozna rozwiązanie tej, był pocieszającym dodatkiem. Miałam nadzieję, że mówi prawdę, a nie, że chce nas uspokoić. Oprócz podania rozwiązania, był inny sposób na zatrzymanie licznika czasowego. Zabicie innej osoby. Sama myśl przyprawiała mnie o drgawki. Chęć wyjścia z tego piekła przezwyciężała ludzką moralność, co dla mnie było sporym upadkiem.- Nie martwcie się – powtórzył jednooki – Ktoś idzie coś przekąsić? Padam z głodu, a Elizabeth strasznie żałowała mi kroplówek.Parę osób mimowolnie się uśmiechnęło. Czuć było, że do grupy wrócił duch, którego tu brakowało. Pomimo kuszącej propozycji, razem z Sandrą poszłyśmy do pracowni malarskiej. Było to miejsce, gdzie wyznałyśmy sobie uczucie i lubiłyśmy tam przesiadywać, ukryte w jednym z wielu zakamarków. Potrafiłyśmy tam godzinami cieszyć się sobą – rozmawiałyśmy o przeszłości, opowiadałyśmy o planach i marzeniach. Do pracowni praktycznie nikt nie przychodził, a my miałyśmy sentyment do tego miejsca. Znowu wciągnęłyśmy się w rozmowę. Godziny mijały i nic nie zapowiadało, żeby cokolwiek miało się zepsuć. Sandra podkradła z jadalni trochę jedzenia, więc cały wypad przypominał trochę piknik, tylko w środku budynku.- Nie masz mi tego za złe? – zapytała nagle Sandra, gdy leżałam głową na jej kolanach.- Czego Słońce? – zdziwiłam się, gdy na jej twarzy zauważyłam poważną minę. Od kiedy zaatakował ją Ethan to dużo rzadziej gościł u niej uśmiech.- Tego, że wolę posiedzieć tu z tobą, zamiast uganiać się za rozwiązaniem zagadki...- Daj spokój – podniosłam się – Przecież obie postanowiłyśmy, że nie będziemy się w to mieszać. Zresztą to nie jest tak, że nikt nie myśli nad rozwiązaniem. Szczególnie, że Jacob wrócił do grupy.Zamilkła. Podniosłam się i spojrzałam na nią zmartwiona.- Sandra, co się z tobą dzieje?Nagle z jej oczu poleciały łzy. Zaczęła płakać. Była roztrzęsiona. Przytuliłam ją mocno, chociaż sama czułam strach.- On wtedy mi coś powiedział – wyłkała. Przez chwilę nie rozumiałam o czym do mnie mówi, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że chodzi jej o sytuację z pracowni malarskiej. Obraz, przedstawiający dziwne monstrum przestawiliśmy do innej części piętra, żeby nie rzucał się w oczy. Mimo to wiedziałam, że schowanie go niczego już nie zmieni, bo tamta sytuacja odcisnęła na Sandrze ogromne piętno.- Co powiedział? – zapytałam, chwytając ją za ramiona i patrząc na jej zeszklone oczy – Co się wtedy stało?- Powiedział, że zginę w kałuży własnej krwi – ciężko mi było ją zrozumieć, ale gdy usłyszałam te słowa to poczułam, jak ciarki przechodzą mnie po plecach.- Daj spokój, przecież to Ethan. Chyba w to nie wierzysz?- Sama nie wiem... - przetarła nos rękawem – Tamten głos... On nie brzmiał jak Ethan, tylko jak coś strasznego. Tak bym sobie wyobraziła głos namalowanego demona z obrazu, na który patrzył... Od wtedy czuję się bardzo dziwnie.- Nic ci się nie stanie. Reszta rozwiążę zagadkę, a my będziemy się trzymać od tego z dala. Jak chcesz to możemy siedzieć przez ten tydzień w pokoju. Będziemy tylko wychodziły na śniadanie i obiad, a nawet mogę robić to sama... - to było spore wyrzeczenie, nie byłam zbyt odważna i wizja wychodzenia z pokoju bez niej była straszna. Gdziekolwiek miałam iść, chciałam żeby ona poszła ze mną. Rozumiałam jej lęk. Ciężko było sobie wyobrazić ten głos, który sprawiał, że włos jeżył się na głowie. Przez niego Sandra była taka wystraszona. To wydawało mi się trochę nienaturalne, zupełnie jakby coś w niej było.- Dziękuję – wyszeptała. Pocałowałem ją w czoło i pomogłam wstać.- Wolisz iść do mojego pokoju, czy zostać w swoim? – zapytałam.- Możemy pójść do ciebie – objęła mnie w talii. Ożyła. Cieszyło mnie to, bo pokochałam ją wesołą i zadowoloną, a nie smutną i zmartwioną. Gdy na jej twarzy nie gościł uśmiech - moim zadaniem było to, żeby jak najszybciej go przywrócić. Wyszłyśmy z pracowni i wezwałyśmy windę. Przyjechała po chwili. W takie dni jak ten, dużo osób przemieszczało się po hotelu bez większego celu. Wsiadłyśmy do środka i wybrałyśmy recepcje. Przy niej zauważyłyśmy Carmen i Samfu. Ostatnio Król Dram zachowywał się bardzo specyficznie. Spędzał czas z Carmen i Agathą czego wcześniej nie robił. Wyglądał jakby naprawdę chciał się z nimi zaprzyjaźnić. Dla mnie każda jego akcja była podejrzana i średnio za nim przepadałam. Był złośliwy i chciał dużo namotać.- O hej dziewczyny! – przywitał nas – Nie chcecie może przejść się z nami na deptak? Chcemy trochę pooddychać świeżym powietrzem.- Jesteśmy umówione – odpowiedziała Sandra – Ale może potem dołączymy.- Jasne, miejsca znajdzie się dla każdego. Carmen, Kwiatku, chodź, póki mamy windę – zaświergotał chłopak. Carmen nie wyglądała na zachwyconą, miała raczej neutralny wyraz twarzy, tak jak zawsze. Wskoczyli do windy i zniknęli po chwili.- Nie sądzisz, że to dziwne? – zapytałam jej – Samfu coś kombinuje.- Ten skurwiel cały czas coś kombinuje, ale myślę, że Carmen nic się nie stanie. Jeżeli jednak, to wiemy, że to jego sprawka.Zeszłyśmy po schodach i spotkałyśmy Alana. Szedł zamyślony i o mało na nas nie wpadł. Odruchowo przeprosił, ale Sandra mu przerwała:- Przestań stary, przecież nic się nie stało. Lepiej powiedz o czym tak intensywnie myślisz.- Chciałbym pomóc w rozwiązaniu zagadki, ale mam sporo roboty. Pomagam Elizabeth w laboratorium, bo odkąd Julia i Jacob się obudzili to chce nadrobić cały tydzień... Chyba niepotrzebnie się przejmuję.- Myślisz, że Samfu zna odpowiedź? – zapytałam.- Na zagadkę? Nie mam pojęcia, ale nie zdziwiłbym się. Wydaje mi się, że ta zagadka jest niczym dla bardziej ogarniętych i tak naprawdę główna akcja dzieje się gdzieś indziej, a my jesteśmy w niej tylko pionkami.- Och nie bądź już taki negatywny – zaśmiała się Sandra – Dobra, nie przeszkadzamy ci, pracuj.Alan spojrzał na nas nieco zmieszany i poszedł dalej, wspinając się po schodach. Dotarłyśmy do mojego pokoju nie spotykając już nikogo po drodze. Po zamknięciu drzwi rozsiadłyśmy się wygodnie na moim łóżku. Po godzinie, gdy dochodziła już szesnasta, postanowiłyśmy wyruszyć jeszcze na obiad, żeby wziąć coś do jedzenia. Ustaliłyśmy, że jedna z nas będzie chodziła po jedzenie na zmianę – raz ja, a raz ona. Zastanawiałyśmy się czy przekazać grupie, że planujemy przeczekać najbliższy tydzień w moim pokoju nie wychodząc z niego za bardzo, żeby się nie martwili. Wymyśliłyśmy nawet ciekawą historię, że będziemy wspólnie pracować nad zagadką, ale gdy tylko weszłyśmy do jadalni to zdałyśmy sobie sprawę, że nie ma sensu. W kuchni siedziała Audrey, a przy stołach znajdowali się: Yama, Cecily, Ethan, Agatha, Wendy oraz Mycroft. Reszta się nie pojawiła.- Cieszę się, że wpadłyście – przywitała nas Audrey – Przez powrót Jacoba wszyscy wzięli się do pracy i nie mają nawet czasu wpaść na obiad... A tyle dobrego rosołu nagotowałam...- Kochana, ja zjem ich porcje. Jesteś zbawieniem! – Sandra chwyciła za miskę i nałożyła sobie ogromną porcję. Zupa aż wylewała się na tacę.- Macie jakieś plany? – zapytała Cecily, gdy usiadłyśmy obok całej grupy.- Chcemy trochę odpocząć, pomyśleć spokojnie o zagadce i dać z siebie wszystko – nie chciałam powiedzieć prawdy, bo nawet jak nie zmieniłybyśmy za dużo w sprawie zagadki, to odpoczywanie i czekanie na rezultat było bezczelne.- Myślałam, że dacie się namówić i pójdziecie z nami na basen – powiedziała z zawodem w głosie.- Swoją drogą to co kombinuje Jacob? – zapytała Wendy, która też była poza tematem.- Jacob zaczyna mnie denerwować. Wrócił i robi z siebie jakiegoś zbawcę, a tak naprawdę nie mamy gwarancji, że mu się uda – Mycroft brzmiał na zdenerwowanego.- Coś tak się na niego uwziął? – zapytał Yama.- Wydaje mi się, że wcale nie chce dla nas tak dobrze. Dlatego sam wziąłem się za rozwiązanie zagadki i rozpisałem sobie na komputerze wszystkie opcje, które wykluczam. Nie chcę żeby osoby, na których mi zależy, polegały tylko na nim.- Jacob nie raz udowodnił, że wie jak rozwiązać problem, dlatego ludzie w niego wierzą – wtrąciła Audrey, która wycierała ręce w ścierkę – Teraz jest z grupą w biurze i zastanawiają się nad kolejnym ruchem.- Ja poszukam w swoim zakresie, oni w swoim, przecież nic złego z tego nie wyjdzie. Każdy z nas powinien dodać coś od siebie – odpowiedział Mycroft wstając. Ruszył do wyjścia. Gdy drzwi się za nim zamknęły, odezwała się Wendy:- Szczerze, to nie wiem dlaczego tak dziwnie się zachowuje. Mam wrażenie jakby dalej chciał wszystkim udowodnić, że nie jest bezużyteczny bez swojego talentu.- Ważne, że robi coś dla grupy, zamiast próbować zabić – odpowiedział Ethan – Jestem... ekhm... - jego głos się załamał i ostatnie słowo zabrzmiało jakby dostał chrypy. Sandra w tym samym momencie wypuściła z rąk widelec, który uderzył w talerz, robiąc jeszcze więcej hałasu. Spojrzałam na nią i zobaczyłam, że jest przerażona. Grupa jednak bardziej skupiła się na Ethanie, który najwidoczniej zakrztusił się jedzeniem.- Chodźmy – pociągnęłam ją za rękę. Pomachałam do reszty grupy i ewakuowałam się wraz z Sandrą. Całe szczęście zdążyłyśmy już zjeść. Zamknęłam za nami drzwi.- To ten głos? – zgadłam.- Tak... - powiedziała – Przepraszam, naprawdę nie wiem dlaczego tak mnie przeraża...- Nie martw się – uspokoiłam ją – Każdy może mieć swoją słabość. Mam wrażenie, że w tym hotelu jest naprawdę cienka linia pomiędzy normalnością, a szaleństwem. Naprawdę łatwo było stracić człowieczeństwo w tym miejscu. Gdy zamykałam oczy to widziałam twarz Dismasa, siną i wykręconą w grymasie. Ten widok prawdopodobnie został ze mną na zawsze. Cieszyłam się, że nie wpadłam na ciało Oliviera, bo z tego, co słyszałem to wyglądało znacznie gorzej niż Bandyta. Ilość krwi była zaskakująca, a dodatkowo dowiedziałam się, że Olivier lubił nią malować. Brzmiało to po prostu koszmarnie. Nie byłam za Julią na procesie i dalej nie rozumiałam jej motywu, ale nie dziwiłam się, że chciała go zabić. Czułam się pokrzywdzona, ponieważ byłam bardzo wystawiona na to, co się działo w hotelu, a sama nie mogłam na to zareagować. Nie chodziło nawet o to, że byłam słaba, ale widok krwi mnie wewnętrznie zabijał. Nie mogłam go znieść, wpadałam w panikę i byłam bezsilna. Jeżeli miałabym kiedykolwiek zginąć lub zabić to nie chciałabym widzieć nawet kropelki krwi, a mało metod to zapewniało. Nie chciałam w ogóle o tym myśleć. Ostatnio znalazłam trochę szczęścia i tego się trzymałam. Sandra ochłonęła i ruszyłyśmy razem w stronę sypialni. Doszłyśmy tam bez problemu. Poczułam się tam bardzo bezpiecznie, a widok Sandry, która nie patrząc na porządek, weszła z butami na moje łóżko, był pokrzepiający. Byłyśmy zmęczone po obiedzie i po chwili rozmowy poszłyśmy spać.*Obudziłyśmy się tego samego dnia, po dwóch godzinach. Kochałam drzemki tak samo jak Sandra. W takim momencie, kiedy i tak musiałyśmy siedzieć w pokoju, chciałam wykorzystać to i pospać jak najwięcej się dało.- Wszystko gra? – zapytałam. Jeszcze parę dni temu to ona zadawał mi to pytanie. Jak wiele mogło się zmienić przez kilka wydarzeń.- Tak, jest dużo lepiej Mała – odpowiedziała Sandra – Myślisz, że nie warto byłoby przynieść tutaj jakiegoś telewizora i urządzić sobie maraton filmowy? Wydaję mi się, że widziałam jeden w pomieszczeniu gospodarczym.- To świetny pomysł! – powiedziałam – Nie pamiętam kiedy ostatnio oglądałam jakikolwiek film!Nie było na to czasu. Telewizor udało się nam donieść wspólnymi siłami przy pomocą wózka. W pomieszczeniu gospodarczym były w sumie dwa, ale nam wystarczał jeden. Z pomieszczenia podkradłyśmy jeszcze cały zestaw przeróżnych filmów. Skupiłyśmy się głównie na komediach romantycznych – ja lubiłam je oglądać, a Sandra uwielbiała się z nich śmiać. Ułożyłyśmy się wygodnie na moim łóżku i oddałyśmy się relaksowi, bardzo szybko zapominając o świecie.* Chociaż chciałabym móc pochwalić się czymś konkretnym to nie mogłam. Do 29 dnia naszego pobytu w tym miejscu, czyli ostatniego dnia przed podaniem rozwiązania zagadki, nie zrobiłyśmy z Sandrą kompletnie nic. Wychodziłyśmy z pokoju na zmianę, zauważając, że hotel umierał śmiercią naturalną. Na śniadania i obiady przychodziło coraz mniej osób. Nie spotykałam prawie nikogo i w ostatnich dniach nikt nie miał ochoty organizować niczego. Zastanawiałam się nawet czy przypadkiem ludzie nie spędzali czasu podobnie do mnie i Sandry. Jacob pojawiał się na śniadaniach i zapewniał, że jest już o krok od rozwiązania. Samfu dalej trzymał się Agathy i Carmen na zmianę, próbując się z nimi zaprzyjaźnić. Odgrywał tą szopkę tak długo, że zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę się nie zmienił. Nie wykonywał jednak żadnych kroków. Maks również wspominał o rozwiązaniu, ale mówił, że chce być bardziej pewny zanim przekaże informacje grupie. Nie chciał żeby jego słowa namotały w głowach, szczególnie w tych ostatnich dniach. Mycroft zaczął zachowywać się bardzo dziwnie, ale po ostatnim razie Wendy na niego nie naciskała i zajęła się sobą. Wolała uniknąć sytuacji, jaka miała miejsca ostatnim razem. Carmen wydawała się zachowywać spokój pomimo kończącego się terminu i nachodzącego ją Samfu. Wciąż miała pytanie, które planowała zadać jutro z rana, jeżeli nikt w międzyczasie nie był w stanie podać rozwiązania. To mnie odrobinę uspokajało. Tym razem planowałyśmy pójść na śniadanie razem. Zmotywował nas do tego dodatkowo komunikat poranny Lokaja, który oprócz wezwania na śniadanie, zapowiadał również, że jutro, zamiast śniadania, wszyscy mają pojawić się w czytelni, bo właśnie tam trzeba będzie podać rozwiązanie zagadki. To wydłużało nam nieznacznie czas na odpowiedź, ale nie poprawiało nastroju. Miałam nadzieję, że będzie to mogło zmotywować odpowiednie osoby do działania. Jeżeli nie to mogło oznaczać nasz koniec. Pytanie jakie pozostawało to, czy Duchy były w stanie nas wszystkich zabić. Wyszłyśmy z pokoju, nie widząc nikogo na korytarzu. Godzina ósma zazwyczaj cechowała się tym, że korytarz zamieniał się w trasę pomiędzy pokojami, a jadalnią, która o tej porze tętniła życiem. Teraz nie było widać nikogo. Dopiero jak minęłyśmy recepcję to zauważyłyśmy przechodzącego przez drzwi Alana. Przyspieszyłyśmy kroku. Wpadłyśmy do środka. Pierwsze, co rzucało się w oczy to brak Kucharki. Nie było jej też wczoraj na obiedzie. Wydawało mi się, że musiała się naprawdę mocno załamać skoro nie miała siły ani ochoty gotować. Zawsze stała na straży i gotowała nam żeby utrzymać nas w dobrych nastrojach. Jak źle musiało być, skoro nie przyszła na kolejny posiłek? W kuchni zamiast niej stał Lokaj. Krzątał się pomiędzy garami i patelniami, wykonując pewne i szybkie ruchy, a przy okazji podchodząc do gablot i dorzucając kolejne porcje jedzenia. Zastanawiałam się, co działo się z tym, którego nie wykorzystywaliśmy. Grupa nie była w stanie zjadać aż tak dużo, czy to było wyrzucane? Duchy na pewno nie potrzebowały pokarmu, a Lokaj był wielką niewiadomą. W sali, oprócz nas, był również Samfu, Alan, Yama, Agatha, Alice oraz Cecily.- Już myślałam, że nikt więcej nie przyjdzie – takimi słowami przywitała nas Alice – Fajnie, że przyszłyście dziewczyny.- Audrey dalej nie ma? – zapytała Sandra.- Mało kogo udało się wyciągnąć z pokoju – westchnął Alan – Albo z laboratorium, jak w przypadku Elizabeth.- Czy ona cokolwiek tam odkryła? – pytanie zadała Agatha, która nakładała sobie serek na kanapkę.- Zapytałem ją o to samo, ale odpowiedziała, żebym jej nie przeszkadzał, gdy pracuje i zajął się sobą...- Strasznie trzyma cię pod pantoflem, a nie jesteście nawet parą – powiedziała Sandra, rozsiadając się wygodnie przy stole, przy którym siedzieli wszyscy – Chyba, że wy coś...- Nie – odpowiedział wyjątkowo poważnie – Pomagam jej jak tylko mogę.- Jak myślicie, co będzie jutro? - gdy Alice otworzył usta, temat od razu zrobił się poważniejszy.- Myślę, że nic nie będzie. Duchy narobiły wokół tej zagadki tyle hałasu, a jak ktoś z naszych jej nie rozwiążę to oni wymyślą coś innego. Są groźni i trzymają się zasad, ale nie uwierzę, że zabiją nas wszystkich, prędzej ukarzą w inny sposób.- Gadałam z Jacobem i wydawał się jakby znał rozwiązanie. Zresztą to samo mówiła mi Audrey, kiedy rozmawiałam z nią wczoraj wieczorem o tym, dlaczego nie przyszła na obiad.- Czyli może rzeczywiście nie powinniśmy się martwić? – Agatha powiedziała to głosem dalekim od pewności siebie.- A może czas kogoś zabić? – zaproponował Samfu. Dziewczyny przeszyły go spojrzeniem. Zadrżałam na samą myśl. Nie chciałam żeby ktokolwiek się już zabijał. Nie znałam tych ludzi, a przeżywałam ich śmierć jak nikt inny. Cieszyłam się, że Sandra nie odstępowała mnie prawie na krok, bo jakby coś jej się stało to na pewno bym pękła. To byłaby śmierć, po której też bym umarła.- Obawiam się, że jak nie wyjdzie to i tak musimy pogodzić się z naszym losem. Jak jakiś czas temu wspomniał Yama, lepiej być zaskoczonym zwycięstwem, niż rozczarowanym porażką – stwierdziła Alice.- Przecież wam mówiłem, że jak coś to podam jutro odpowiedź – Samfu spojrzał na nią oburzony – Nie dam wam zginać, zresztą na szali jest też moje życie!- Dlatego mnie zastanawia twoja pasywność – Sandra spojrzała na niego zza okularków – Przecież ty od tygodnia nic nie zrobiłeś.- Co oznacza, że jestem konsekwentny w tym, co mówię, bo dokładnie zaznaczyłem, jeszcze przed powrotem Jacoba, że znam rozwiązanie zagadki. Po co mam nad nią myśleć dłużej, skoro już wszystko wiem? – zdziwił się, uśmiechając.- To czemu nam tego nie powiesz? – zbulwersowała się Agatha – Mówisz, że jesteś moim przyjacielem, a nie chcesz pomóc mi i reszcie grupy.- Obiecałem, że nikt jutro nie zginie i tego się będę trzymał, zaufaj mi ­– uśmiechnął się do niej tak uroczo, że prawie nie poznałam jego twarzy. Co on kombinował? Drzwi do jadalni otworzyły się, a do środka wpadała Wendy. Widziałam za nią wózek, który nieco niedbale wprowadziła do środka pomieszczenia. Była widocznie zmęczona, ale na jej twarzy widziałam też determinację. Zatrzymała się kawałek po wejściu. Wyglądała jakby aż czekała, aż ktoś ją zapyta o to, co się dzieje, ale gdy to się nie stało, to przemówiła:- Mam plan jak możemy przetrwać jutrzejszy dzień!- Poczekać do południa i odpowiedzieć na zagadkę? – zapytała nieco sarkastycznie Cecily.- Zabić kogoś? – powtórzył się Samfu.- Zabarykadujemy się i brońmy aż do jutrzejszego południa!W jadalni zapadła cisza. Trwała ona znacznie krócej niż myślałem, bo po chwili odpowiedziała Alice:- Myślę, że to niezły plan. Przez to, że spędzimy ten czas razem to będziemy bezpieczniejsi, może się jakoś nawet obronimy.- Nie wiem czy będziemy w stanie się obronić przed Lokajem, który może pojawić się w każdym pomieszczeniu – stwierdziła Agatha – Poza tym znowu będą mogli nas zagazować, będąc w jednym miejscu tylko im to ułatwimy.- Agatha ma trochę racji, ale myślę, że wspólna noc, może pomóc nam przygotować się na jutro – stwierdził Alan.- Tylko musimy wyznaczyć dwie osoby, które będą nas pilnowały w nocy. Tak żeby nikogo nie skusiło do zabicia innej osoby – zaznaczyła Alice.- Myślę, że to będzie się dało zrobić. Trzeba tylko ogarnąć całą resztę – Wendy wskazała wózek – Zwieźmy tam dużo jedzenia, coś do ewentualnej obrony, inne potrzebne rzeczy, poduszki i coś do spania. To może być fajna przygoda.- Czekaj... „tam", znaczy się gdzie? – zapytał Samfu.- W pracowni malarskiej! Na zapleczu, to idealne pomieszczenie, w którym zmieściłaby się cała nasza grupa, a co dopiero jej część. Obstawimy jedyne wejście, rozłożymy się i przynajmniej spędzimy wieczór razem. Nie czujecie jakbyście powoli umierali w tym miejscu?- To smutne, że jak mamy w końcu spokój to nie umiemy się nim nacieszyć – stwierdziła Alice.- To co? Pasuje wam ta opcja? Wszyscy stąd się piszą? – zagadała Wendy. Trochę zastanawiało skąd u niej nagle tyle inicjatywy, ale może postanowiła wziąć się w garść, po tym jak Mycroft odgrodził się od niej i zajął się rozwiązywaniem zagadki.- Ja tak – powiedziała Alice.- Zapisz też mnie – poprosiła Cecily. Zgłosili się też Samfu oraz Alan.- Mała chcesz się tam przejść? – zapytała mnie Sandra.- Nie wiem czy to dobry pomysł, takie zbiorowiska, gdy coś wisi w powietrzu, nigdy nie wróżą niczego dobrego. Może zostaniemy po prostu w pokoju?- Mam przeczucie, że powinnyśmy tam być, ale zrobisz jak będziesz chciała.- To na pewno nie zaszkodzi. Będziemy mogły chociaż pomóc, ale zdecydujemy pod wieczór – stwierdziłam po chwili namysłu. Zawsze to był sposób, żeby trochę oderwać się od pustki, która pochłaniała coraz większą część hotelu.- My na pewno pomożemy w przygotowaniach, ale nie wiemy czy coś więcej – powiedziała Sandra w naszym imieniu.- Ja też wam tylko pomogę. Chciałabym zostać, ale mój zakaz mi nie pozwala – westchnęła Agatha.Samfu wstał i mijając Pokerzystę postawił solniczkę na jego talerzu. Ten spojrzał na niego jakby pierwszy raz widział taki przyrząd.- Chciałeś soli do jajeczka Yamuś – powiedział uroczo.- Dzięki... - wciąż spoglądał na niego podejrzanie – Co do mnie, mam inne plany. Na cały dzień. Nie będę wam przeszkadzał.- No to postanowione! Dobra, teraz co do podziału obowiązków... Yama opuścił jadalnię, a Wendy zaczęła przydzielać osoby do poszczególnych zadań. Samfu i Alan mieli przejść się po hotelu i znaleźć pozostałych żeby zapytać ich czy nie chcą dołączyć do grupy. Alice, Wendy i Cecily miały przygotować miejsca do spania, a także zająć się ogarnięciem zaplecza, tak żeby dało się na nim spać. Na mnie i na Sandrę spadło zadanie żeby zebrać z hotelu wszystko, co mogło nam się tam przydać. Agatha z kolei zajęła się przygotowaniem czegoś, co miało imitować barykadę. Znała się na tworzeniu mniejszych modeli, ale teraz musiało to przenieść na coś nieco większego. Grupa się rozproszyła w różne strony, a my zaczęłyśmy od przygotowania prowiantu w kuchni. Zapakowałyśmy to, co zostało po śniadaniu, było tego na tyle dużo, że miałyśmy roboty na prawie dwie godziny, ale jedzenia nie brakowało. Lokaj narobił go tyle, jakby spodziewał się, że będziemy potrzebowali większych zapasów na wieczór. Nie zdziwiłabym się jakby tak było, Lokaj chociaż pracował dla Duchów starał się nam pomagać. Grał w dwóch zespołach naraz, tylko pytanie brzmi czy Duchy o tym wiedziały, czy to również była prowokacja. Zapakowane jedzenie zebrałyśmy do kilku reklamówek. Zebrałyśmy również napoje, plastikowe sztućce, a przy okazji przejrzałyśmy szafki w kuchni.- Myślisz, że powinnyśmy zabrać te noże? – zapytała mnie Sandra chwytając jeden z większych.- Może lepiej wybierzmy coś innego do obrony. Nie wiem czy chcę żeby takie narzędzia były w pomieszczeniu, gdzie będzie spało wspólnie tyle osób. W pomieszczeniu gospodarczym widziałam takie długie kije. Myślę, że będą dużo lepsze.Wyładowane po brzegi, z perfekcyjnie zapakowanym jedzeniem, ruszyłyśmy w stronę windy. Wendy zostawiła nam swój wózek, a sama poszła po kolejny. Bez niego noszenie byłoby mordęgą, ale z nim było całkiem przyjemne i łatwe. Przeniosłyśmy wszystko w umówione miejsce, do pracowni malarskiej. Nie wchodziłyśmy nawet na zaplecze, bo było tam teraz tłoczno. Zostawiłyśmy paczki u Alice i zabrałyśmy się z powrotem do hotelu. Kolejnym przystankiem było pomieszczenie gospodarcze, gdzie oprócz kijów spakowałyśmy również lampki i przedłużacze. Dodatkowo przygotowałyśmy opaski na oczy i stopery, jakby ktoś chciał się wyspać i ufał pozostałym na tyle, żeby położyć się przy reszcie. Następnie ruszyłyśmy na umówione piętro, nie wiedząc, czy ktoś będzie jeszcze potrzebował. Na miejscu byli wszyscy, którzy mieli tam być, ale nikt więcej.- Naprawdę nikt? – zdziwiła się Sandra.- Niestety, ale przynajmniej upewniliśmy się, że wszyscy żyją – pocieszył Alan.- Mamy jeszcze sporo czasu do wieczora, musimy tutaj siedzieć? – zapytała Alice.- Właściwie to nie. Ja wszystkiego przypilnuje, po prostu przyjdźcie do ciszy nocnej, bo potem pewnie zamkniemy się w środku – powiedziała Cecily.- To będzie ciekawa noc... - uśmiechnął się Samfu – Poopowiadamy sobie straszne historie i będziemy opiekać pianki nad grzejnikiem...- Cieszę się, że mnie nie będzie – stwierdziła Agatha patrząc na Króla Dram, który jak zwykle uśmiechał się szeroko.- My jednak zostaniemy, ale nie przez słowa Samfu – zaznaczyła moja towarzyszka – Póki co idziemy się zrelaksować. Opuściłyśmy grupę, która rozgościła się w pracowni malarskiej i ruszyłyśmy wspólnie na basen. Chociaż kąpałyśmy się codziennie w pokoju to relaks w wannie z hydromasażem był czymś wyjątkowym, szczególnie w tak stresujących czasach. Zdziwiłam się, kiedy zauważyłam, że na basenie ktoś był. Jacob siedział przy barierce i oddychał ciężko. Musiał przed chwilą pływać. Podeszłyśmy do niego. Opaska na oku przyprawiała o dreszcze.- Jacob, co słychać? – zagadała Sandra.- Relaksuje się przed jutrem. Właściwie to dzisiaj też mam sporo planów. Jestem blisko niesamowitego przełomu – powiedział ucieszonym głosem.- Zagadki? – zaciekawił mnie, a aura tajemniczości, którą rozwijał nie pomagała.- Zagadkę już rozwiązałem, tak mi się przynajmniej wydaje, ale odpowiedź podam jutro. Badam na boku coś jeszcze, ale sam do końca w to nie wierzę. Rozumiecie jak to czasami jest...Wiedziałam, co miał na myśli, sama często walczyłam ze swoimi myślami, tylko z rozmyślań Jacoba mogło coś wynikać, a ja coraz mocniej się pogrążałam.- Słyszałem o waszym planie. Wiecie, że w taki wieczór ryzykujecie bardzo dużo? Alice to zaplanowała? Nie ufałbym jej. Co do niej też mam sporo podejrzeń, ale moja teoria nie trzyma się kupy.- Wendy to zaplanowała, więc raczej nie powinno być problemów. Powinnyśmy uważać na Alice? – zapytałam.- Alice jest bezwzględna i ma swój cel. Gdyby kiedyś udało mi się wejść do jej pokoju to myślę, że bym ją przejrzał – westchnął – No, ale mam jeszcze dużo do zrobienia. Pracowity dzień jak mówiłem wcześniej.- Poczekaj! – Sandra zatrzymała go, zanim zdążył wskoczyć do basenu – Tyle nagadałeś to teraz coś doradź. Chcemy tam być, kogo mamy się trzymać?- Alana... albo Samfu. Myślę, że im można w miarę ufać, chociaż... Zróbcie jak uważacie – powiedział i wskoczył do wody. Zaczął płynąć, zostawiając nas w niepewności. Nie pomyślałabym, że z całej grupy Jacob poleci Samfu jako ostoję grupy. Szybko o tym zapomniałyśmy po wejściu do wody. Ciepło i masaż były na tyle kojące, że łatwo było zapomnieć o całym świecie. Posiedziałyśmy i pogadałyśmy o nadchodzącym wieczorze. W międzyczasie Jacob wyszedł, żegnając nas machaniem. Wyszłyśmy niedługo po nim. W pracowni malarskiej były wszystkie zapowiedziane osoby, ale wciąż nie dołączył nikt nowy. Krótko przed komunikatem zapowiadającym nadejście ciszy nocnej, opuściła nas Agatha, która musiała wrócić do swojego pokoju. Zostaliśmy w siódemkę – ja, Alan, Samfu, Sandra, Alice, Wendy oraz Cecily. Po wejściu na zaplecze znalazłam się w naprawdę ładnie przygotowanym do spania pomieszczeniu. Dziewczyny przygotowały siedem posłań, Sandra zmniejszyła tą liczbę do szczęściu, mówiąc, że nie ma szans, żeby spała beze mnie. Ludzie nie robili o to problemów, chociaż widziałam, że Alice spoglądała na nas zniesmaczona. Nie dałam jej jednak sposobności, żeby zepsuła mi tym humor. Lampki oświetlały pomieszczenie w bardzo nastrojowy sposób. Barykada zbudowana przez Agathę uniemożliwiała komukolwiek wejście tutaj bez otwarcia drzwi z wewnątrz. Trzy podpory, trzymały drzwi prostym, ale skutecznym mechanizmem blokującym przejście w okolicach zawiasów. Nie sądziłam żeby dało się je otworzyć bez rozbicia ich siekierą lub czymś podobnego kalibru. Jedzenie było rozłożone na niedużym stoliku, tak że każdy mógł się poczęstować.- Nie ma nic lepszego niż naleśniki na zimno... mój boże... - westchnęła Sandra, napychając całe usta.- Ciekawe, czy ktoś był dzisiaj na obiedzie – zastanowiła się Cecily. Wszyscy byli przebrani w ubrania do spania. Aktorka miała na sobie ładną, różową piżamę. Chłopacy siedzieli w bokserkach i koszulkach, Sandra i Alice były w samych majtkach i podkoszulkach, a Wendy spała w koszuli i spodenkach.- Nie było – odpowiedziała Alice – Jak byłam na chwilę w jadalni w porze obiadowej to nie widziałam tam nawet Lokaja.- Nie wiem czy wieczorem nie powinniśmy przejść się jeszcze po pokojach i zobaczyć, czy każdy się trzyma. Nie jestem dzisiaj sama, a i tak czuję się zdołowana... - Wendy powiedziała to dosyć smutnym i poważnym głosem.- Teraz jest już na to za późno – powiedział Samfu – Nie ma sensu wychodzić, jest niebezpiecznie.- Nie, nie... Wiem, że teraz jest za późno. Po prostu żałuję, że tego nie zrobiliśmy.- Nie ma co rozpaczać, lepiej módlmy się żeby nic się nie stało i jutrzejszy dzień nie był ostatnim.Jak na zawołanie usłyszeliśmy dźwięk komunikatu. Serce mi zamarło. Dreszcz przerażenie przeszedł przez ciało:- Witajcie – powiedział głos, ale wiedziałam już wtedy, że coś jest nie tak – W jadalni właśnie odkryto ciało. W tym momencie mają Państwo dwie godziny na przeprowadzenie śledztwa i zebranie dowodów. Gdy czas się skończy...- SAMFU! – wrzasnęła Alice i zdzieliła go kijem po głowie.- Hej, spokojnie... – powiedział odchodząc poza jej zasięg i pękając ze śmiechu. Nie do końca wiedziałam, co się stało, ale gdy tylko zauważyłam nieduży głośnik w jego ręce zdałam sobie sprawę, że komunikat nie był słyszalny z każdej strony, jak to miało miejsce przy morderstwach. Głos również nie należał do Lokaja, ale sam element zaskoczenia sprawił, że prawie uwierzyłam. Jacob kazał nam polegać na kimś takim?- Jesteś chujem stary – powiedziała Sandra przytulając się do mnie. Ja dalej nie wiedziałam do końca, co się działo.- Dobra, chciałem tylko zażartować... Nie mogłam się uspokoić jeszcze przez spory czas i chociaż atmosfera się rozluźniła, to nie potrafiłam się skupić. Miałam bardzo złe przeczucia. Noc nastała szybko, bez większych problemów. Nadszedł czas, żeby wybrać osoby, które obejmą pierwszą wartę.- Na pewno potrzebujmy aż dwóch osób w tak małej grupie? – zapytała Wendy.- Nie wiem czy zaufam tutaj komukolwiek na tyle, żeby przy nim zasnąć. Co innego, gdyby to były dwie osoby – stwierdziła Sandra.- Oj – jęknął Alan, kiedy na jego głowę spadła lampka. Noga zaplątała mu się w kabel, zupełnie jak ponad dwa tygodnie temu w pubie. Alice, która siedziała najbliżej niego, pomogła mu się uwolnić – Przep...- Cicho, nie przepraszaj! – krzyknęła na niego Alice – Wystarczy. Nikomu się nic nie stało.Alan nie wyglądał na przekonanego, ale już nic nie powiedział na temat swojego pecha. Skomentował z kolei wcześniejszy temat:- Ja mogę siedzieć nawet całą noc. Przy Elizabeth tak się zdarzało, więc jestem przyzwyczajony – odpowiedział.- Ja posiedzę z Alanem – powiedziała Wendy – Siedzenie po nocach, nie jest dla mnie niczym nowym.- Dobra. Jakby się coś działo to budźcie nas. Możemy się w nocy zamienić. Ktoś jest chętny na to żeby wstać około trzeciej czy czwartej? – zapytała Cecily.- My możemy – Sandra zgłosiła się w naszym imieniu.- Okej, brzmi spoko. Chociaż i tak pewnie nie zasnę – stwierdziła Alice. Wbrew słowom, gdy zgaszono większość świateł, a rozmowy ucichły, osoby zaczęły zasypiać. Samfu rozmawiał jeszcze o czymś z Agathą, a Alan wraz z Wendy stanęli przy barykadzie. Trzymali obok kije, widać było, że czuli się z nimi bardziej pewnie. Przytuliłam się do Sandry, która bardzo szybko zasnęła. Niedługo dołączyłam do niej. Spałam niespokojnym, płytkim snem. Przebudzałam się co chwilę, w głowie słysząc dźwięk komunikatu. Za każdym razem gdy się podrywałam Alan zerkał w moją stronę i uśmiechał się szeroko. Wendy trzymała się z nim solidnie. Nie wiedziałam, która była godzina, ale nie zastanawiałam się nad tym.*Obudziła mnie Sandra. Nadszedł czas na naszą zmianę. Z tego, co zdążyłam zrozumieć, Alan i Wendy wytrzymali do piątej rano, co znacznie ułatwiło nasze zadanie. Zawsze wstawałam wcześniej, żeby ogarnąć swoje włosy, nawet podczas ostatniego tygodnia znajdowałam na to czas. Dzisiaj był wyjątkowy dzień, ponieważ nie miałam jak tego zrobić. Minusem spania w tym miejscu było to, że nasza toaleta składała się ze zlewu wbudowanego w ścianę i niedużej toalety, którą odgrodzono kotarą. Lepsze to niż nic. Noc przebiegła bez problemów, przynajmniej nie na tyle, żeby ktoś odnalazł ciało, bo nie słyszeliśmy żadnego komunikatu. Miałam nadzieję, że sytuacja będzie w stanie się utrzymać. Czas do ósmej minął powoli, ale spokojnie. Sandra przysypiała oparta o barykadę, więc to na mnie spłynął obowiązek pilnowania grupy. Wszyscy spali jak zabici. Jak łatwo byłoby teraz popełnić zbrodnię, pomyślałam. Oczywiście w życiu bym tego nie zrobiła, ale bardzo mnie to zaskakiwało. Czy ufali aż tak bardzo? To mogło ich zgubić. Spojrzałam na zegarek i w tym samym momencie usłyszałam komunikat. Tym razem to był ten wzywający na śniadanie, więc serce bardzo szybko mi się uspokoiło.- Drodzy Państwo – powiedział spokojnym głosem – Z racji iż minęły dwa tygodnie od ogłoszenia zagadki, czas żebyście podali nam rozwiązanie. Będziecie mogli je podać w czytelni o godzinie dziewiątej. Jeżeli tego nie zrobicie, zgodnie z umową wszyscy zginiecie. Inną opcją jest popełnienie zbrodni i rozpoczęcie procesu. Dziękuje za uwagę i do usłyszenia w czytelni.Ludzie wybudzeni komunikatem zaczęli się zbierać. Zegarek pokazywał 8:07. Zostało nam 53 minuty do końca. Czułam się niespokojnie.- Musimy znaleźć Carmen – powiedziała Cecily wstając po przebraniu się.- I całą resztę. Pewnie będą zbierali się w czytelni, więc pójdźmy tam wszyscy – zaproponowała Alice.- Dobra, zbierajcie się i jak wszyscy będą gotowi to tam pójdziemy – powiedział Alan. Grupa zbierała się jeszcze przez kilka minut. Czułam ciągły niepokój, na który nie znajdowałam lekarstwa. Ci, którzy spędzili noc w pracowni malarskiej, pomimo tego, że wczoraj wyglądali dobrze, to dzisiaj mieli kiepskie humory. Tylko Samfu szedł uśmiechnięty szeroko, tak jak zwykle. Zawołaliśmy windę na klatce schodowej i ruszyliśmy nią do recepcji. Nie spotkaliśmy po drodze nikogo, ale gdy doszliśmy do czytelni to mogliśmy poczuć falę ulgi – niektórzy już tam stali. Przy drzwiach stał Yama wraz z Aaronem, którzy o czymś dyskutowali. Kawałek dalej siedziała Julia, która z lekko przymkniętymi oczami obserwowała całą sytuację. Agatha stała sama, nie zauważyliśmy przy niej Carmen. Brakowało też Audrey, Ethana oraz Jacoba. Dopiero teraz zauważyłam, że stół zazwyczaj zawalony książkami teraz był czysty, poza jednym szczegółem. Licznikiem. 15 minut do końca odliczania. Przeszedł mnie dreszcz.- Gdzie do cholery jest Jacob? – zapytała Alice zdenerwowanym głosem. Do czytelni w tym samym momencie weszła Elizabeth.- To bardzo dobre pytanie – stwierdziła Cecily patrząc na licznik – Czas się nam kończy. Jeżeli to jakiś żart, to nie jest zabawny.- Spokojnie, jak coś to ja was uratuję – zapewnił Samfu, krzyżując ręce na klatce piersiowej.- Wszyscy zginiemy... - Agatha nie krzyczała, a mówiła półszeptem, co było jeszcze gorsze.- Czemu nie ma tu Lokaja? – zastanowił się Alan.- Carmen też się nie pojawiła, może pójdę po nią? – zaproponowała Agatha.- Nie możemy się teraz rozdzielić! – zawołała Alice – Za parę minut będzie po wszystkim, jak teraz się rozdzielimy, to chaos nas pochłonie.- Gdzie jest Audrey? Od czterech posiłków nie pojawiła się w kuchni, to dopiero jest dziwne – stwierdził Samfu – Maks pewnie dalej tutaj kuśtyka. Nie widzę też nigdzie naszego mięśniaka...- Czy ktoś widział... Mycrofta? – przerwała mu Wendy. Jej głos drżał, widać, że była przejęta.- Wczoraj rozmawiałam z Audrey – powiedziała Alice – ale Mycrofta to nie widziałam od paru dni.- Dobra, czy możemy ustalić jakie są odpowiedzi? To absurd, że nie ustaliliśmy tego, przez cholerne dwa tygodnie - Cecily próbowała przekrzyczeć narastający hałas.- A co jeżeli odpowiedź zostanie od razu zaliczona? – Alan zasiał ziarno niepewności.- Jak chcecie usłyszeć prawidłowe, to lepiej pozwólcie mi mówić – odpowiedział Król Dram.- Sądzę, że to nie... - zaczęła mówić Elizabeth, ale szybko została przekrzyczana, przez Agathę powtarzającą w kółku to samo oraz Aarona, który zaczął coś mówić, ale jego głos zlał się z innymi. Spojrzałam na licznik. Cztery minut i sześć sekund. Pięć... cztery... Cholera, pomyślałam. Sama zastanawiałam się pomiędzy paroma odpowiedziami. Zagadka nie była trudna, ale sama ilość opcji i surowość porażki podnosiła poprzeczkę tak wysoko, że nie dało się jej przeskoczyć. Yama podszedł do Samfu i o coś go zapytał. Alice i Wendy próbowały uspokoić sytuację, jednocześnie dokładając najwięcej do hałasu. Sytuacja uspokoiła się na moment, kiedy do czytelni wszedł Mycroft. Zawsze ułożone na żel włosy, teraz były oklapnięte w nieładzie. Wyglądał jakby ostatnie dni były dla niego bardzo ciężkie. Wendy podbiegła do niego i go przytuliła.- Martwiłam się – powiedziała, całując go w policzek.- Znam rozwiązanie – stwierdził – Jestem tego pewien!- To znaczy?- Jakie jest rozwiązanie?- Podaj je!- Czas się kończy!Głosy zaczęły się tak nawzajem przekrzywiać, że ciężko mi było wyłapać jeden, konkretny. Co za koszmar, moje myśli nie mogły zebrać się w całość. Sandra złapała mnie za dłoń.- LUDZIE! – Cecily próbowała przekrzyczeć wszystkich.Dziesięć...- Musimy podać rozwiązanie! – krzyknął Alan.Dziewięć...- Możecie się zamknąć? Czas się nam kończy – krzyknęła Alice.Osiem...- Błagam... - szepnęła Sandra ściskając mnie jeszcze mocniej za dłoń.Siedem...- Jak tak dalej pójdzie to sami wprowadzimy się do grobów! – krzyknął Aaron.Sześć...Huknęło. Aaron uderzył grubą księgą w stół. Huk był ogłuszający, ale efekt doskonały. W czytelni zrobiło się cicho.Pięć... Cztery... Trzy...- Siedem grzechów głównych! – wykrzyczał Mycroft.- Dziesięć przekazań bożych! – krzyknęła Elizabeth.- Czterech jeźdźców apokalipsy! – rzuciła swoim typem Julia.- Trzy osoby Boskie! – krzyknęła Agatha.- Siedem grzechów głównych! – powiedział Yama.- Siedem grzechów głównych – do odpowiedzi Mycrofta i Yamy dołączył po chwili Samfu.Dwa...- Co jest, przecież podaliśmy odpowiedź! – zdziwił się Yama.Panika rosła. Widziałam to na twarzach. Wszyscy stali przy liczniku, gdy...Jeden...- Siedem grzechów głównych, do cholery jasnej! – powtórzył Mycroft.Zero...W tym momencie zdarzyła się najbardziej nieoczekiwana rzecz jaka mogła. Na liczniku pojawiły się same zera, a w czytelni nie stało się kompletnie nic.

PeccatorumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz