Rozdział 51: W imię ludzkości (Perspektywa Sprawcy)

15 1 1
                                    

Witamy Was serdecznie w ostatnim rozdziale z V epizodu Peccatorum :) Chociaż proces mógł wydawać się być momentami bardzo losowy i zostawiać wiele pytań bez odpowiedzi to ten rozdział powinien bardzo dużo wyjaśnić. Oczywiście koniec epizodu oznacza przerwę po epizodzie, która potrwa od 3 (standardowo) do max 4 tygodni, w zależności od tego, ile czasu będziemy potrzebowali. Oczywiście poinformujemy Was na Fanpage (link macie po lewej stronie bloga) oraz na Youtube (kanał MrBobru). Tak czy siak spodziewajcie się Nas z kolejnym rozdziałem gdzieś pomiędzy 29 lipca, a 4 sierpnia. W ten czas możecie ponadrabiać trochę ostatnie wydarzenia, porobić notatki, bo niedługo wiele wątków, które rozwijają się od wielu rozdziałów, w końcu dobiegną do końca. Nie przedłużając już tego wyjątkowo długiego wstępu życzymy miłej lektury i do zobaczenia na końcu lipca/początku sierpnia!


Elizabeth wsadziła mi go do ust. Pociągnęła po wewnętrznej stronie policzka i tym samym pobrała wymaz. Zacząłem wykrzywiać twarz patrząc na jej reakcję, ale nie byłem w stanie jej bardziej wyprowadzić z równowagi. Może potrafiłem, ale moje myśli krążyły teraz wokół przeszukiwań pokojów osób zmarłych. Kiedy inni lubili badać nowe pomieszczenia, ja zakradłem się do kryjówek tych, których już nie było i szukałem informacji, które potem zapisywałem. Nie mogłem się już doczekać, co jeszcze znajdę w pokoju Oliviera. Ten interesował mnie znacznie bardziej niż to, co Duchy przygotowały nam na kolejnych piętrach. Wczoraj udało mi się dogadać z Maksem, który zgodził się przekazywać mi informacje za to, że dałem mu notatki, które znalazłem u Rewa oraz ukrycie faktu o jego skrytce, w której ukrywał się w czytelni. Cena nie była wysoka, a profit zauważalny. Pokój Artysty pozostawał dla mnie tajemnicą, bo wczoraj skupiłem się w pełni na norze Rewa. Z rozmyślań wybiła mnie Elizabeth, która poinformowała mnie, że wszystko gotowe. Wstałem i ukłoniłem się.- To ja idę dokończyć badanie w samotności – powiedziałem i mrugnąłem w jej stronę. Wyszedłem z laboratorium i podbiegłem do windy. Obejrzałem się i sprawdziłem, czy nikt mnie nie śledził, ale nikogo nie zauważyłem. Nie robiłem nic złego, ale wolałem, żeby mimo wszystko nikt mi nie przeszkadzał. Im mniej o mnie wiedzieli tym więcej mogłem ukryć. Wysiadłem przy recepcji, rozejrzałem się i zszedłem po schodach w dół, prosto do pokoju Oliviera. Otworzyłem drzwi. To miejsce było mi już znane, ale zauważyłem, że Duchy ukryły sporo przedmiotów. Zastanawiałem się czy to kwestia tego, że Olivier był zdrajcą czy czegoś innego?- No nic, sprawdź co możesz twardzielu – powiedziałem na głos, podbudowując swoją samoocenę. Wziąłem się do roboty.* Zmęczony sprawdziłem kolejną ścianę i przeżyłem niemały szok, kiedy usłyszałem głuchy dźwięk. Otarłem pot z czoła i stuknąłem pięścią jeszcze dwa razy dla pewności. Nie było wątpliwości. Za tą ścianą była skrytka. Moje usta otworzyły się szeroko, gdy zacząłem oklepywać kolejne części i dalej słyszałem ten sam dźwięk.- Co jest? – zapytałem na głos i zacząłem macać ścianę, zastanawiając się ją otworzyć. Sprawdzałem to samo w swoim pokoju i byłem pewien, że nie miałem takich miejsc, więc musiało się dać to jakoś otworzyć. Zajęło mi to kolejne parę minut, gdy moja dłoń najechała na panel. Wcisnąłem go i ku mojemu zdziwieniu, ściana się rozsunęła. Przed moimi oczami stanęło przejście, które prowadziło do żelaznego korytarza, na którym panował całkowity mrok. Wydawało mi się, że na końcu widziałem coś przypominającego schody idące w górę. Poczułem dreszcz emocji. Dokąd prowadziło to przejście? Nie wierzyłem, żeby znajdowało się tutaj przypadkiem. Olivier musiał z niego korzystać i na pewno miał dostęp do innego miejsca. Czy mogło tam być nowe piętro? Miałem w głowie tak wiele pytań, a póki co żadnej odpowiedzi. Wróciłem się do pokoju i podniosłem lampkę stojącą na stole. Działała ona bezprzewodowo. Wróciłem do przejścia i wszedłem w mrok. Włączyłem światło, które wcale nie sprawiło że ten korytarz stał się jakkolwiek bardziej przytulny. Pozwoliło mi to jednak zauważyć przełącznik, którym zamknąłem za sobą przejście. Przełączyłem go parokrotnie i zauważyłem, że wejście się otwierało i zamykało. Poszedłem dalej. Każdy mój krok odbijał się echem. Ostrożnie wychyliłem się do przodu i spojrzałem w górę. Schody nie były długie, prowadziły parę metrów w górę do dalszej części korytarza. Podłoga była złożona z kraty. Wspiąłem się po krętych stopniach i przeszedłem przez drugą część przejścia. Na jego końcu znalazłem takie same przełączniki jak przy pokoju Oliviera. Tylko gdzie ja mogłem być? Nie czułem się jak po przejściu przez filtr percepcji, więc musiało to prowadzić do piętra, które jest niedaleko. Dzięki temu mogłem lepiej poznać rozkład hotelu. Zgasiłem lampkę i postawiłem ją przy ścianie. Wcisnąłem przycisk i delikatnie rozchyliłem ścianę. Znajdowałem się w dziwnym, niedużym pomieszczeniu. Było tutaj jasno, ale drzwi były zamknięte. Wyszedłem zaciekawiony, zamykając za sobą przejście. Usłyszałem głosy. Poszedłem ich śladami. Przysunąłem ostrożnie ucho do zamka. Chociaż nie umiałem powiedzieć, o czym była rozmowa to bez wątpienia słyszałem Julię oraz Neri. O czymś rozmawiały. Kłóciły się. Uchyliłem drzwi, mając nadzieję, że mnie nie usłyszą. Po chwili uspokoiłem się, wiedziałem, że skoro Julia tu jest, to nie może być zakazane piętro i każdy ma tu dostęp. Wychyliłem się i opuściłem kryjówkę. Byłem w miejscu, które przypominało trochę pokój Oliviera, ale znacznie większe. Wszędzie było obrazy, przyrządy i artystyczne, a wszystko pokrywało jasne światło. Biel aż biła ze ścian oraz drewnianej podłogi.. Julia i Neri stały przy jednym z płócien i głośno dyskutowały. Czułem, że nie chciałem, żeby mnie zobaczyły, więc ruszyłem w stronę czegoś, co wyglądało jak wyjście. Zobaczyłem nawet blaszane drzwi, które z tej strony przypominały drewno i wyślizgnąłem się, zostawiając za sobą krzyki. Znalazłem się na korytarzu. Podskoczyłem, gdy usłyszałem dźwięk otwierającej się windy. Wyłoniła się z niej druga grupa.- Samfu? – zdziwił się Mycroft.- Och, chyba trochę pomyliłem piętra – stwierdziłem, starając się wyolbrzymić sytuację, żeby ich jak najbardziej skołować– Jejku, chyba lunatykowałem, sam nie wiem jak się tu znalazłem... Zjadłem taką dziwną, ziołową...- Dobra, skończ ględzić. Powiedz lepiej, czy przeszukałeś to piętro – Audrey jak zwykle była dla mnie bezlitosna. Och Kochana, jakże bardzo kiedyś za tobą zatęsknię, jak dalej będziesz tak nieostrożnie pchała nos w nie swoje sprawy, pomyślałem, patrząc na nią.- Nie, tylko tędy przechodziłem. Zmykam do mojej grupy – uśmiechnąłem się.- Powiesz nam o co chodzi z tym zakazem? – zapytała Wendy. Liczyła na normalną odpowiedź? Słyszałem komunikat zakazu i byłem pewien, że jest po prostu związany z nowym piętrem, ale nie było mnie tam, więc nie miałem pojęcia, co dokładnie się stało.- Oczywiście, tylko kiedy indziej – odpowiedziałem ucinając temat. Wskoczyłem do kabiny, którą przyjechali i nie czekając na kolejne pytanie, nacisnąłem przycisk odpowiadający za recepcję. Uśmiechnąłem się na myśl o tym, co odkryłem. To przejście mogło kiedyś bardzo dużo zmienić, szczególnie jak nikt oprócz mnie o nim nie wiedział. Przynajmniej taką miałem nadzieję. Winda dojechała na miejsce. Nie mogłem na razie wrócić do grupy. Musiałem najpierw po sobie posprzątać...*- Samfu? – zapytała Alice, wyrywając mnie z rozmyślań. Kroiłem właśnie bochen świeżo upieczonego chleba, który jak co dzień leżał na jednym z blatów przy wejściu. Byłem ciekaw jak przebiegnie dzisiejsze spotkanie w galerii. Miałem nadzieję, że nie wybuchnie zamęt. Przeniosłem wzrok na Alice, która uśmiechnięta stała po drugiej stronie lady. Jej włosy, jak zwykle tworzyły konstrukcję, której, jako mężczyzna nie potrafiłem zrozumieć.- Czego chcesz? – zapytałem. Miałem podejrzenia czego ode mnie chciała. Pokonała bramkę i weszła na mój teren. Stanęła obok mnie i spojrzała mi prosto w oczy. Przez moment poczułem impuls, zupełnie jakbym tracił równowagę. Podparłem się o blat, starając się nie pokazać po sobie, tego co czułem. Jak ona to robiła? Czasami sama jej obecność potrafiła zadziałać na mnie w bardzo dziwny sposób.- Chcę z tobą porozmawiać. Może pomogę ci przy robieniu śniadania? – zaproponowała, chwytając drugi bochen. Sięgnęła po jeden z noży i zaczęła pracować. Przez długi moment nie mówiła nic, co bardzo mi odpowiadało. Nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Rozmowy z nią nigdy nie kończyły się dobrze. Była okropną manipulantką, która miała kiepski wpływ na ludzi.- Zauważyłeś jak dziwnie ostatnio zachowuję się Ethan? – zapytała mnie.- Nie – odpowiedziałem automatycznie, chociaż nie było to do końca prawdą. Wszystko zaczęło się od motywu związanego z Lily oraz Sandrą. Od tamtego momentu im dalej w las tym dziwniej się potrafił zachowywać, zupełnie jakby coś go dręczyło.- Zaczynam się o niego martwić, nie chcę żeby zrobił coś głupiego... Szczególnie patrząc na dzisiejsze spotkanie i wielki powrót.- Mówisz o Mycrofcie? – zapytałem.- Jeszcze to wszystko, czego mamy się dowiedzieć? Nie uważasz, że to podejrzane? Coś czuję, że znowu stanie się coś złego... Nie skomentowałem. Przeszły mnie dreszcze. Chociaż nie patrzyłem prosto na nią, to zerkałem ukradkiem, nie wiedząc czego się spodziewać. Zacząłem przygotowywać inne rzeczy, smażyć, a ona kręciła się za mną i pracowała w ciszy. Nawet nie zauważyłem, kiedy pojawiła się tuż za mną.- Cholera Alice! – krzyknąłem, wypuszczając widelec z ręki. Upadł z hałasem na posadzkę – Nie strasz mnie w ten sposób.- Chcę z tobą porozmawiać – powiedziała – Wiem, że ostatnio zacząłeś wątpić w to, co się dzieje...- Nawet nie zaczynaj – ostrzegłem, wiedząc, co chciała mi zrobić. Większość nie zauważyła tego, co ona robiła. Ja wiedziałem i teraz, kiedy zacząłem czuć wątpliwości, zaczęła rozmowę. Byliśmy sami. Z jednej strony czułem ciekawość, ale z drugiej... nie mogłem ryzykować. Bałem się.- Samfu. Po prostu mnie posłuchaj, chcę ci pomóc... Uderzyłem ją. Nie wiedziałem dlaczego, być może to była reakcja obronna, a może podprogowo chciałem to zrobić. Odsunęła się. Jej spojrzenie chciało mnie zabić. Trwało to dosłownie ułamek sekundy, bo po chwili jej oczy wróciły do normalnego stanu, ale ja wszystko widziałem. Zadrżałem, przerażony tym widokiem. Nie wiedziałem, co mi zrobi. Obserwowałem ją ostrożnie, jakbym bał się, że za chwilę wyciągnie pistolet lub nóż i mnie zabije. Ta jednak sięgnęła po łyżkę i podłożyła ją pod strumień zimnej wody. Przyłożyła ją do czerwonej plamy w kształcie dłoni, która zaczęła rosnąć na jej twarzy. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Czułem się jak sparaliżowany, bałem się ruszyć, nie wiedząc, co mi zrobi. Odłożyła łyżkę, nie spuszczając mnie z oczu. Po paru minutach przyszli pozostali goście, a ona nie odezwała się już nawet słowem.* Siedziałem w pokoju, zdenerwowany i nie mogący uwierzyć w to, co się stało. Olivier Naess wrócił. Nie przeszkadzało mi nawet to, że był zdrajcą, a raczej fakt, że Porywaczy wybrali akurat jego. Czułem pustkę, po tym jak straciliśmy Audrey oraz Jacoba. Nie nazwałbym tego żałobą, a raczej zwyczajną tęsknotą. Chociaż to miejsce mi nie przeszkadzało, to jak każdy człowiek, czułem zew wolności. Nie lubiłem być ograniczany, a jeżeli byłem do tego zmuszany, chciałem być blisko osób, które pozwalały mi o tym zapomnieć. Straciłem obie, zginęły poniekąd z mojej winy. Wraz z nimi, nadszedł mój upadek. Jedynym filarem, chwiejnym, aczkolwiek lojalnym był Yama. Chciałem go stąd wyrwać, odpłacić mu się za całą cierpliwość jaką wobec mnie miał. Dokładnie wtedy w mojej głowie narodził się pomysł. Nie byłem z niego dumny, ale wiedziałem, że ta propozycja może zainteresować. Zawsze mogłem po prostu spróbować. Nawet się nie zdziwiłem, kiedy zobaczyłem go, stojącego wyprostowanego i wypiętego w kącie pokoju. Miał swój sposób, którego nie potrafiłem zrozumieć. Byłem w stanie zaakceptować tą niewiedzę.- Wzywał mnie pan, panie Samfu? – zapytał łagodnym głosem.- Tak – odpowiedziałem, nawet nie kryjąc emocji. Przed nim nie musiałem. On i tak wszystko wiedział – Chcę złożyć propozycję twoim pracodawcom.- Słucham – rzucił krótko, nie czekając nawet chwili. Widocznie musieli mu ufać.- Jeżeli pozwolicie mi na to, żebym wygrał tą zabójczą grę z kimś jeszcze, to wykonam ruch. W najbliższe 24 godziny ktoś zginie. Nie chcę żadnej pomocy podczas śledztwa czy w czymkolwiek innym. Zabiję, a w nagrodę chcę uratować jedną osobę, która ucieknie stąd ze mną. Wiem, że to jest niesprawiedliwe, ale...- Nie ma problemu – stwierdził po chwili Lokaj. Przeszła mnie fala złości pomieszanej z ulgą.- Nie ma... problemu? – upewniłem się.- Nikt z państwa nie proponował nam takiej opcji, ale nie widzimy w tym nic złego. Chcecie uciec, więc jeżeli tak jest, to z chęcią państwu pomożemy. Mamy swój cel w naszych badaniach. Co prawda liczymy na to, że uda nam się znaleźć pomoc wśród was, póki choroba was nie zabije, ale jeżeli ktoś z państwa wygra to po prostu użyjemy danych, które zebraliśmy przez cały okres państwa pobytu i odpowiednio je spożytkujemy.- O co wam chodzi? Tak naprawdę? – zapytałem – Sprowadzacie nas tutaj, mówicie, że jesteśmy śmiertelnie chorzy, chcecie nam pomóc, ale jednocześnie nakręcacie tą nagonkę. Ustalacie zasady, które następnie łamiecie i to wszystko w imię czegoś... czego nie potrafię nawet określić.- W imię ludzkości.- Robot i dwa duchy walczą o ludzkość? Śmiechu warte – parsknąłem.- Ale realne – odpowiedział i przez chwilę obaj milczeliśmy – Panie Samfu, czy to wszystko? Nie odpowiedziałem. Lokaj ukłonił się i po chwili zniknął, nawet nie zauważyłem kiedy. Nie zapytał nawet o kogo chodzi. Miałem błogosławieństwo. Ofiarę też już sobie wybrałem. Wiedza, którą zdobyłem parę tygodni temu, odnośnie sekretnego przejścia, w końcu mogła się przydać. Teraz wystarczyło nakręcić całą sytuację. Miałem masę rzeczy do przygotowania, a czas na zabicie do wpół do drugiej dnia następnego. Nadszedł czas wyrwać się z tej dziury.* Wyszedłem z pokoju zastanawiając się jak to rozegrać. Olivier na pewno już spał, po takim wieczorze musiał być zmęczony. Dochodziła godzina trzecia nad ranem. Miałem dwie opcje – tą bezpieczniejszą oraz bardziej ryzykowną. Ta druga polegała na pójściu do magazynu i znalezienie czegoś w rodzaju noktowizora. Oczywiście musiałem się liczyć z tym, że mogłem podczas tego wpaść, bo magazyn był teraz pilnowany przez Carmen lub Aarona. W pokoju Artysty na pewno było ciemno, a dzięki dodatkowej wizji, mogłem dowiedzieć się więcej. Byłem ciekaw czy przejście w ogóle jeszcze istnieje i na tym chciałem się skupić, ale jeżeli przy okazji mogłem sprawdzić miejsce zbrodni, to było jeszcze lepiej. Zauważyłem przy wyjściu z pokoju, że drzwi się nie zamykają – zamek zwyczajnie nie działał, zupełnie jak w przypadku pomieszczeń należących do zmarłych. O ile Aarona się nie bałem, to Carmen budziła we mnie obawy, więc po szybkim przeanalizowaniu swoich szans, postanowiłem, że odpuszczę sobie magazyn. Uniknąłem windy, wybierając schody. Dzięki filtrowi percepcji, cała droga z korytarza przy recepcji, aż do pracowni malarskiej, minęła mi w mgnieniu oka, gdzie tak naprawdę trwała kilka minut. Po śmierci Jacoba zdołałem odkryć jeszcze jedną właściwość schodów, której nie znał nikt inny, a przynajmniej tak mi się wydawało. Audrey bała się zabrać ciała Jacoba schodami i zaryzykowała windę, bo nie wiedziała jak zachowa się przenoszony obiekt – czy zawiśnie gdzieś pomiędzy piętrami? A może będzie się go dało przenieść bez problemu? Odpowiedź okazała się być prosta. Na początku przetestowałem to z torbą, którą niosłem na sznurku. W środku trzymałem buty na zmianę i po przejściu schodami, wszystko było na swoim miejscu. Potem zacząłem badać inne, coraz to bardziej skomplikowane sytuacje. Najciekawsza okazała się być próba, podczas której przeniosłem dwadzieścia talerzy, trzymając po dziesięć sztuk w obu rękach. Okazało się, że przeszedłem przez schody i wszystko było wciąż ułożone w ten sam sposób, a nawet równiejsze. Oznaczało to, że schody poza tym, że w jakiś sposób wymazywały z pamięci czas przechodzenia przez nie, to jeszcze dodatkowo miały funkcję dziwnej stabilizacji, która pozwala przejść przez nie, bez naruszania struktury, nawet dosyć chwiejnej. Próbowałem różnych opcji i kombinacji i zawsze, bez względu na to czy przedmiot trzymałem w rękach, czy wiozłem lub ciągnąłem, wszystko było całe. Dotarłem na odpowiednie piętro i przeszedłem pewnym krokiem przez blaszane drzwi. Jeżeli nie spotkałem nikogo przy recepcji, to byłem pewien, że nie znajdę też nikogo tutaj. Przemknąłem przez pogrążoną w mroku, ale wciąż niezwykle jasną salę i przedarłem się na zaplecze, gdzie była ukryta ściana. Przypomniało mi się jak nocowałem tutaj z paroma innymi osobami. Przyszedłem tutaj wtedy tylko dlatego, żeby położyć się przy przejściu i przypilnować, żeby ktoś przypadkiem go nie odkrył. Ceną za to było to, że nie mogłem trzymać się Jacoba, a on zginął. Byłem ciekaw czy ryzyko było tego warte. Miałem nadzieję, że tak. Chwilę mi to zajęło, ale w końcu znalazłem przełącznik i przejście stanęło otworem. Od razu zauważyłem, że nikt go nie używał od jakiegoś czasu.- Witaj stary przyjacielu – powiedziałem, zagłębiając się w mrok. Szedłem ostrożnie, dotykając barierki i nasłuchując czy po drodze nic się nie zmieniło. Echo odbijało się z każdym krokiem. Ciemność mnie pochłaniała. Wkrótce poczułem schodki. Spirala opadająca w dół i prowadząca do kolejnego krótkiego korytarza. Przemierzyłem resztę drogi i namacałem dłonią panel otwierający przejście. Przyłożyłem ucho do ściany, ale nie usłyszałem niczego. Teraz zdałem sobie sprawę, że nie sprawdziłem jednej ważnej rzeczy. Czy to miejsce było dźwiękoszczelne? Jeżeli tak, to Olivier mógł po drugiej stronie mieć orkiestrę, a ja pewnie bym tego nie usłyszał. Czy miałem jakiś wybór? Wcisnąłem przycisk i zobaczyłem, że ściana delikatnie odskoczyła. Przesunąłem ją ostrożnie i się rozejrzałem. W pokoju było bardzo ciemno, ale mój wzrok zdążył się już trochę przyzwyczaić. Dostrzegłem kształt leżący na łóżku. To musiał być Artysta. Poczekałem jeszcze parę minut, żeby upewnić się, że Olivier na pewno śpi, przy okazji przyzwyczajając wzrok do ciemności. W nikłym świetle bijącym z elementów takich jak zegarek przy łóżku czy podświetlenia przy włącznikach światła, udało mi się rozejrzeć. Podszedłem do samego Oliviera, zastanawiając się, co by się stało, gdybym zaatakował teraz. Nie miałem broni, ale w oczy rzuciło mi się opakowanie stojące obok budzika. Zerknąłem na nie. Nie miało nazwy, a składu nie zrozumiałbym nawet jakbym mógł go przeczytać w normalnym świetle. Odstawiłem je z powrotem i zerknąłem w stronę drzwi. Były zastawione krzesłem. Rozejrzałem się, zbadałem układ pomieszczenia i do głowy wpadł mi plan. Wiedziałem jak go dorwę. Stanąłem raz jeszcze nad bezbronnym Artystą, który oddychał powoli, leżąc na samym środku łóżka. W ciemności widziałem tylko białą czuprynę. Musiałem zdobyć zapasową broń, ale tabletki, które stały na szafce nocnej podsunęły mi idealny pomysł na zabójstwo. Zadowolony ze zwiadu, który zrobiłem, poprawiłem wszystko, co mogłem zruszyć i ruszyłem do wyjścia. Musiałem się wyspać przed nadchodzącym piekłem. Przed dotarciem do pokoju podszedłem jeszcze do drzwi Agathy Liddell i wsunąłem do jej pokoju nieduży list. Zabezpieczenie w razie niepowodzenia.* Następnego dnia starałem się trzymać pozory normalności, chociaż to nie było proste. Musiałem przygotować sporo rzeczy, a czas uciekał. Podczas śniadania zabrałem jeden z noży i owijając w folię, schowałem za paskiem. Było mi o tyle ciężko się skupić, że po wejściu do jadalni zastałem straszny obraz. Stoły były rozwalone na kawałki i porozrzucane po podłodze. Nie przejąłem się tym mocniej, ale zastanawiałem się, kto to mógł zrobić. Moim typem był Ethan. Zachowywał się dziwnie i coraz bardziej podejrzewałem, że ktoś nim w jakiś sposób manipulował. Z jednej strony mnie to interesowało, ale z drugiej miałem teraz inne rzeczy na głowie. Grupa przyszła na śniadanie. Oczywiście zdziwili się, gdy tylko zobaczyli rozwałkę, ale bardziej skupili się na Olivierze. Nie mogłem go słuchać. Jego opowieść mnie denerwowała, więc skupiłem się na dalszej pracy w kuchni. Nawet nie zauważyłem, kiedy stanęła przy mnie Alice. Pamiętałem, co jej zrobiłem. Chociaż śladu po mojej dłoni nie było już widać, wiedziałem, że ona nie zapomniała.- Pożałujesz tego, co mi zrobiłeś – wyszeptała i jak gdyby nigdy nic wróciła do grupy, która siedziała na podłodze w kółku. Przeszły mnie ciarki. Cała pewność siebie zniknęła z mojego ciała jak na pstryknięcie palców. Czy ona chciała mi coś zrobić? Musiałem na siebie uważać. Nie mogłem pozwolić żeby mi to zepsuła. Godziny dzieliły mnie od ukończenia tego koszmaru. Byłem gotów dać z siebie 200 procent. Potrzebowałem też szczęścia. I właśnie wtedy, jak na zawołanie, pojawił się ten temat.- Kolejne spotkanie? – głos Alana był tym, co wybiło mnie z rozmyślań.- To naprawdę nie wróży nic dobrego – stwierdziła Carmen.- Nie musimy się spotykać nawet w barze. Możemy znowu wyskoczyć gdzieś na basen, wziąć beczkę z sokiem i się zrelaksować. Co powiecie na dzisiaj wieczorem? – zaproponowała Cecily. To było mi na rękę, ale w żadnym przypadku nie mogłem im tego pokazać.- Zróbmy w takim miejscu, żeby potem było łatwo znaleźć tam ciało, jak tak bardzo chcemy się posunąć do tego samobójstwa – powiedziałem.- Ja myślę, że możemy spędzać więcej czasu razem. Jestem za – stwierdził Yama.- Samfu, z czym masz taki problem? Z niesprawiedliwością? Życie jest niesprawiedliwe, trzeba się do tego przyzwyczaić – Julia spojrzała na mnie z wyrzutem.- Wierzyłem w to miejsce, chyba mam prawo żyć w co chcę, czy to też jest już zabronione? – zapytałem, śmiejąc się – Naprawdę, rozwala mnie to.- Wierz w co chcesz, ale przestań się zachowywać jak burak – stwierdziła Carmen. Grupa wybuchnęła śmiechem. Pokręciłem głową. Przezabawne, pomyślałem.- Jak dla mnie basen nadaje się na miejsce spotkania – zaproponował Maks – Myślę, że aura pomieszczenia może nam zrobić na dobre.- Wszystkim to pasuje? Krótkie spotkanie nie zobowiązujące do niczego. Idealne, żeby zakopać topór wojenny... - Cecily rozejrzała się po grupie. Wszyscy się na to zgodzili. Uśmiechnąłem się pod nosem.- Dałam szansę twojej niedoszłej morderczyni, więc dam i tobie – powiedziała Agatha w kierunku Oliviera.- Jeżeli mamy żyć razem to prędzej czy później trzeba będzie to załatwić. Im szybciej, tym lepiej – zgodziła się Wendy – Żeby tylko wrócił do nas Mycroft.- Nie wymagajcie ode mnie uśmiechu, bo mam tego wszystkiego dość – stwierdziłem, nie wychodząc z roli – Ale przyjdę. Tylko pilnujcie, żeby nikt nie pił alkoholu, bo skończy się tak jak zawsze.Plan ruszył na całego.* Na basen zaniosłem grilla, a Cecily oraz Ethan przynieśli trochę jedzenia oraz beczki z sokiem z pubu. Nikt nie wiedział, że odpowiednio je doprawiłem. Przygotowałem jedynie nieduży zbiornik bez dodatków, którym chciałem częstować Yamę. Tak też robiłem przez większość pobytu na basenie. Dobrze się bawiłem, smażyłem i pilnowałem, żeby kubek Yamy był zalewany jedynie bezalkoholowym napojem. Przy okazji obserwowałem sytuację, uśmiechałem się i starałem się zachowywać normalnie. Alice nie wyglądała jakby coś kombinowała. Yama był cały czas zamyślony, ale nie chciał powiedzieć, nad czym tak dumał. Byłem ciekaw jak zareaguje, gdy stąd uciekniemy. Czy będzie chciał dalej się ze mną przyjaźnić? Wirus był realny i byłem ciekaw czy będę w stanie go jakoś opanować. Jeżeli przechodził do fazy ataku to potrzebowałem więcej czasu. Nie chciałem tak szybko umrzeć. Byłem jeszcze młody, całe życie było jeszcze przede mną. Rozmowy trwały. Wtedy to się stało. Ktoś wrzucił coś do grilla. Nie zdążyłem zareagować. Ogromne ilości dymu pochłonęły cały obszar. Zacząłem kaszleć. Chciałem coś zasłonić, ale potknąłem się i upadłem na ziemię. Starałem się machać dłońmi, ale dostałem ataku kaszlu i nie mogłem niczego z nim zrobić. Całość mogła trwać minutę jak i parę godzin. Zgubiłem poczucie czasu. Gdy wstałem sporo się zmieniło, ale jednego byłem pewien. Ktoś jeszcze czegoś spróbował. Ktoś jeszcze próbował coś zrobić. Zaczęła się dyskusja. Nie miałem pojęcia, czy to był ruch Alice, czy kogoś innego, ale zauważyłem, że coś złego stało się z Yamą. Czy ktoś mu coś zrobił? Przecież Yama nie brał nawet łyka alkoholu... Nie wiedziałem jak się zachować. Wnętrze krzyczało żeby pójść za nim, ale wiedziałem, że jak pokaże nadmierne zainteresowanie tematem to ludzie mogą być podejrzliwi. W między czasie Agatha wybiegła z pomieszczenia. Dochodziła 22:00, więc musiała uniknąć złamania zakazu. Czas uciekał. Płynął nieubłaganie naprzód, a ja musiałem pozbyć się podejrzeń. Miałem na to około trzy godziny. Wykonałem ruch. Zaproponowałem pójście do jadalni, a Ethan obiecał, że odniesie go do pokoju. Mogłem mu zaufać? Jeżeli to on zniszczył stoły w jadalni to ktoś musiał go kontrolować, ale jeżeli nie, to mógł się nim zaopiekować. Nie miałem innego wyboru. Nagle w głowie pojawił mi się inny plan. Co jeżeli poszedłbym z Yamą? Miałbym od niego alibi, może nawet wtajemniczył w plan? Nie, podpowiedział mi wewnętrzny głos, on tego nie zrozumie. Taka była prawda. Postanowiłem nie ingerować. Po chwili grupa się rozeszła, a ja wraz z Alice, Aaronem oraz Wendy szedłem do jadalni.* Siedzenie w jadalni ciągnęło mi się niemiłosiernie. Alice mogła robić to celowo, dlatego zdziwiłem się, gdy to ona wyszła pierwsza wraz z Wendy. Pozostało tylko pozbyć się Aarona. Przyczepił się do mnie jak pasożyt. Prawdopodobnie coś przeczuwał, ale nie miał na to żadnych dowodów. Odprowadził mnie pod drzwi mojego pokoju. Gdy zerknąłem na zegarek ten wskazywał dziesięć minut po północy. Czas uciekał. Podejrzewałem, że Aaron mógł dalej mnie obserwować, ale nie miałem już tej wygody, żeby dłużej czekać. Musiałem działać. Ostrożnie otworzyłem drzwi i wyjrzałem na korytarz. Było pusto. To była ta chwila. Byłem pewien, że o tej porze, po piciu alkoholu, Olivier musiał już u siebie spać. Byłem ciekaw, czy zamknął za sobą drzwi. Skierowałem się w ich stronę i z nadzieją, delikatnie pociągnąłem za klamkę. Postawiła opór. Olivier zachował na tyle przytomności, żeby zastawić drzwi. Przekląłem pod nosem i rozglądając się, ruszyłem w kierunku windy. Musiałem dostać się do pracowni malarskiej. Po dotarciu na miejsce odsunąłem sekretne przejście. W środku dziwnie pachniało. Nie zwróciłem na to szczególnej uwagi, byłem zbyt skupiony, zbyt zdeterminowany. Nóż upewniał mnie w tym, co miałem zaplanowane. Przeszedłem ostrożnie, ale pewnie przez całą klatkę schodową. Pewnie opierałem dłonie o barierkę, żeby nie spaść. Dotarłem do panelu. Nacisnąłem przycisk. Czułem szmer w głowie, zupełnie jakby coś próbowało zagłuszyć wszystkie moje wątpliwości. Wślizgnąłem się do środka. Mrok nie skrywał przede mną tajemnic, moje oczy bardzo szybko się do niego przyzwyczaiły. Zerknąłem w stronę wejścia i zauważyłem, że drzwi były zastawione krzesłem. Tabletki leżały na stoliku niedaleko łóżka. Podszedłem bliżej. Biała czupryna była jedną rzeczą wystającą spod kołdry. Olivier leżał dokładnie tak samo jak wczoraj, na samym środku łózka. Oddychał ciężko. Sięgnąłem po opakowanie. Odkręciłem je i podszedłem do krawędzi materaca. Musiałem teraz być ostrożny tak długo jak mogłem, a potem przystąpić do ataku. Byłem od niego silniejszy. Wystarczyło to wykorzystać. Wskoczyłem na materac i podsunąłem się bliżej. Jedną nogę przełożyłem, siadając nad śpiącym chłopakiem. Odsłoniłem kołdrę. Namacałem usta i delikatnie je rozchyliłem. Ruszył się. Zacisnąłem zęby. Niepozornie podsunąłem jego ręce pod swoje kolana. Przygniotłem je. Nie miał jak się bronić. Obudził się. Usłyszałem jak głośno wciągnął powietrze. Przeniosłem na niego więcej ciężaru ciała. Wepchnąłem palce w jego usta i wykorzystując swoją przewagę, wsypałem zawartość opakowania do gardła mojej ofiary. Wtedy zaczęła się walka. Wcześniej ospały Olivier zaczął wierzgać. Przytrzymałem go, nie pozwalając żeby otworzył usta. Zatkałem je obiema rękoma, wciąż przygniatając jego dłonie kolanami. Poczułem jak wierzga w konwulsjach. Zaczął wymiotować. Ciepła zawartość jego żołądka zalała moje palce. Odskoczyłem, nie wiedziałem do końca czemu. Reszta wymiocin poleciała do góry, oblewając klatkę piersiową, kołdrę oraz po części mnie. Impet mojego odskoku był tak duży, że zleciałem z łóżka i uderzyłem się w głowę. Chociaż pokój przypominał wnętrze piramidy, to przed oczami zrobiło mi się jeszcze ciemniej. Podniosłem się chwiejnie, bojąc się, że moja ofiara wstanie. Wtedy zauważyłem jednak, że Olivier leży nieruchomo. Nie wierzgał, ani nie próbował wstać. Zerknąłem na budzik. Była 1:15. Próbowałem się pozbierać, ale potknąłem się i z trudem utrzymałem równowagę. Moja koszulka była cała w wymiocinach.- Ogarnij się – wyszeptałem do siebie. Oparłem się o łózko i wziąłem parę wdechów. Głowa pulsowała tępym i nieprzyjemnym bólem. Powoli odzyskiwałem ostrość zmysłów, ale w pokoju zrobiło się jeszcze ciemniej. Wspiąłem się na materac i przyłożyłem palce do szyi Artysty. Nie czułem pulsu. Nie żył. Leżał cały w wymiocinach, które potwornie śmierdziały przetrawionym jedzeniem z basenu. Zabiłem go. Teraz musiałem to odpowiednio dopiąć. Posprzątałem łóżko i przykryłem go. Byłem pewien, że grupa pomyli się i pomyśli, że udławił się własnymi wymiocinami. Na pewno dojdą, że na basenie był alkohol, a to połączy dwa wątki i wskaże na nieszczęśliwy wypadek. Z reszty się wybronię, a podejrzenia zrzucę na kogoś innego. Zastanawiałem się przez moment czy nie zapalić światła, ale bałem się, że Olivier mógł przewidzieć to, że ktoś go zaatakuje i odpowiednio przygotować coś, co pociągnęłoby na dno sprawcę. Ostatnio nawet Yama bawił się aparatem, wiec Olivier też mógł coś przygotować. Nie było czego sprawdzać. Ciało było przykryte. Opakowanie po tabletkach zostawiłem przy jego ciele, pod kołdrą. Biedny Artysta próbował odkręcić je i wziąć jedną tabletkę przed snem, ale był pijany i do jego gardła wpadło całe opakowanie. Udławił się i zginął na miejscu. Uśmiechnąłem się do siebie. To brzmiało tak nieprawdopodobnie, że na pewno w to uwierzą.- Dobranoc – powiedziałem. Wyszedłem z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nóż się nie przydał, musiałem pamiętać, żeby go odłożyć na miejsce. Jedyne, co pozostało to nie dać się złapać i umyć się w łazience. Nie mogłem użyć swojej, bo bałem się, że jak powiążą mnie ze sprawą to w jakiś sposób mnie znajdą. Odpadał również kran w pracowni malarskiej, jeżeli grupa jakimś cudem wpadnie na pomysł, że ktoś pomógł Olivierowi, który był zastawiony krzesłem we własnym pokoju to mogą wpaść na trop przejścia. Nie wiedziałem, czy ktoś jeszcze o nim nie słyszał. W końcu Olivier trzymał się blisko z Agathą oraz Carmen, może one wiedziały? Zacząłem wspinać się po schodkach i nagle noga mi się omsknęła. Poleciałem do przodu, starając zasłonić się rękoma. Udało mi się zamortyzować upadek, chociaż dosyć mocno oparłem się twarzą o jedną ze ścianek klatki schodowej. Miałem nadzieję, że nie będę miał z tego siniaka. To mogło wyglądać podejrzanie. Znacznie ostrożniej przebyłem końcówkę drogi. Gdy opuściłem przejście, przyspieszyłem i zamykając wszystko za sobą, skierowałem się do najbliższej łazienki. Dopiero w lustrze, przy normalnym świetle, zauważyłem, że większość mojej koszulki była pokryta zaschnięta warstwą wymiocin. Zdjąłem ją, wrzuciłem do zlewu i odkręciłem kran. Zauważyłem, że na dłoniach mam coś białego. Wyglądało jak tynk, albo jakiś proszek. Czy to mogły być pozostałości po tabletkach? Nie byłem pewien. Myśli mieszały się i wariowały w głowie, nie dając chwili na odetchnięcie. Pomacałem się po tyle głowy, czując niedużego guza. Poczułem jak nagle ciężej mi się oddycha. Przemyłem twarz i wziąłem parę głębokich wdechów i wydechów, żeby się uspokoić. Spojrzałem w lustro. Teraz wystarczyło poczekać na rozwój wypadków i się uspokoić. Przetrwać proces.* Łzy w końcu znalazły swoje ujście. Odkąd zobaczyłem ciało Yamy pękłem. Nie mam pojęcia jak udało mi się tak długo wytrzymać, bo od odkrycia jak bardzo się pomyliłem, czułem jak coś we nie umarło. Kto go tam zaprowadził? Jakim cudem Yama trafił do pokoju Oliviera? Jak paskudnie niesprawiedliwy był los, który go tam zaprowadził? Chciałem krzyczeć, niszczyć i zabić wszystkich, którzy stali dookoła. Wszystko mogło się udać. W tym momencie mogłem opuszczać hotel z Yamą. Ale nie udało mi się to. Nie czułem żalu przez sam fakt, że zabiłem. Bolało mnie to, że zrobiłem to najlepszemu przyjacielowi. Jedynej osobie, która liczyła się w tym miejscu. Spojrzałem na Artystę, który wróci na swoje miejsce, wciąż z latarką w dłoni. Czy on to przewidział? A może Alice? Czy taka była ich zemsta? Nie doceniłem ich? Nie wyglądali jakby na ich twarzy malowało się zwycięstwo. Ciężko było przeczytać ich emocje. To było zaskakujące, jednak jeszcze bardziej dziwił mnie fakt tego, jak bardzo spokojny byłem wewnątrz. Czym to było spowodowane? Pogodziłem się ze swoim losem? Uznałem swoją porażkę?- Możesz mi powiedzieć, dlaczego zabiłeś Yamę? O ile oczywiście mamy czas na pytania? – Kapelusznik skierował swój wzrok w kierunku podestu. Duchy milcząco kiwnęły głową.- Nie chciałem go zabić – odpowiedziałem – Nie on był moim celem. Chciałem go uratować...- Zabijając kogoś? – zdziwiła się Cecily – Jak to miało pomóc? Przecież zabijając kogoś i zwyciężając skazywałeś pozostałych na przegraną. Zrobiłem chwilową pauzę. Nie miałem nic do stracenia i nic do zyskania. Nie przepadałem za ludźmi, którzy przede mną stali. Nie chodziło tylko o to, że przejrzeli mój plan i skazali na śmierć, chodziło raczej o całokształt. Nie zamierzałem im pomóc na tyle, żeby mogli stąd uciec albo odkryć coś więcej. Mogłem tylko pociągnąć na dno Porywaczy. Najbardziej jak potrafiłem.- Duchy zgodziły się żebym wygrał grę razem z Yamą jeżeli zabiję w oznaczonym czasie. Zrobiłem wiele. To ja poiłem was alkoholem, ja zabiłem oraz ja uknułem to wszystko. Ale nie zrobiłem wszystkiego. Mam swoje podejrzenia, ale pójdę z nimi do grobu. Możecie mnie nienawidzić, róbcie, co chcecie, naprawdę mało mnie to interesuję – powiedziałem, ocierając rękawem łzy płynąc po policzkach.- Jesteś dupkiem Samfu – powiedziała Wendy, patrząc na mnie z pogardą.- Naprawdę? Można uciec we dwójkę? – zapytał Mycroft, który wyczuł okazję.- To była jednorazowa oferta. Widzimy, że nie ma sensu wychodzić do was z taką inicjatywą – powiedział chłodno Bobru.- Czy ty wiedziałeś o tym przejściu od wtedy? – zapytała Julia – Jak pojawiłeś się nagle w pracowni malarskiej?- Tak – odpowiedziałem – Mi się nie śpieszy. Mogę opowiedzieć wam wszystko – wszystko na co miałem ochotę.- Streszczaj się. Nie mamy całego dnia – poprosiła Neri. Byli do mnie wrogo nastawieni, to było widać. Opowiedziałem grupie wszystko, nie licząc epizodu z Alice. Nikt nie zwrócił uwagi na to, co jej się stało, więc ten szczegół pominąłem. Nie mówiłem też o moich podejrzeniach, chociaż byłem pewien, że nie byłem jedynym, który działał w przeciągu ostatnich godzin. Po skończonej opowieści ludzie patrzyli na mnie z mieszanką różnych, negatywnych emocji.- Yama nazwałby to karmą. Właściwie jego rodzice by tak to nazwali – wspomniała Cecily.- Co ty wiesz o Yamie? – żachnąłem się. Irytowało mnie takie podejście.- Ona ma sporo racji. Chciałeś kogoś zabić i uciec z Yamą, a skończyło się na tym, że zabiłeś jego. To poetyckie okrucieństwo, które jest jednym z silników tego życia – stwierdził Maks. Zapadła cisza. Czułem uścisk wokół gardła. Wiedziałem, że wybiła moja godzina. Byłem ciekawy, co było za ciemną kotarą. Jakie tajemnice mnie tam czekały. Czy mogło tam być wyjście? Czy ta cała farsa mogła się w ten sposób skończyć?- Nie macie żadnych więcej pytań? To jest ostatnia okazja żebyście porozmawiali z panem Samfu – powiedział Lokaj.- Co ty tutaj robiłeś? – zapytała Carmen. Spojrzałem na nią i po chwili wiedziałem, że to było poważne pytanie, po prostu zadane w jej stylu.- Próbowałem przetrwać, tak jak każde z was. Chciałem uciec stąd, tak jak Mycroft rozważył tą opcję, po tym jak usłyszał, że istnieje. Jesteśmy ludźmi. Tak działamy, szczególnie, kiedy czujemy niesprawiedliwość. Wiecie co mnie dziwi? Że nie potrafiliśmy naprawdę się zjednoczyć. Ludzkość może być najgorszym gatunkiem, mogą robić wiele rzeczy źle, ale jak nadchodzą ciężkie czasy, zawsze potrafią połączyć siły. My tego nie zrobiliśmy i nigdy nie zrobimy. Jesteśmy chorzy, to jedno, ale to ta najbardziej ludzka cecha, paradoksalnie, zabiera nam resztki człowieczeństwa i naszą moc – powiedziałem to ze sporymi emocjami, ale kiedy to z siebie wyrzuciłem, zrobiło mi się lżej. Wyprostowałem się, gotowy na to, co nadchodziło.- Nie jesteś człowiekiem Samfu, tylko pasożytem – powiedziała ze złością Agatha.- Daleko mi do pasożyta – odgryzłem się - ale cieszę się, że zapamiętacie mnie równie chłodno, jak ja was.- To kolejny raz, kiedy w sprawie ktoś bierze udział. Samfu, jeżeli coś wiesz, to powiedz to nam – poprosił Alan.- Nie wiem, kto za tym stoi – powiedziałem – Mówiłem już wam, że nie będę odpowiadał na te pytania, bo zwyczajnie nie wiem.- Masz ostatnią szansę, żeby nam pomóc. Jak nie dla nas to dla Yamy – rzuciła twardo Mayer. Zacisnąłem zęby. Przypomniałem sobie słowa Mayer, kiedy spotkaliśmy się wieczorem w jadalni. Mówiła, że dostała drugą szansę i postanowiła być filarem, a nie wrzodem. W tym się różniliśmy. Nigdy nie chciałem być filarem. Nigdy nie byłem częścią tej grupy, która liczyła na coś więcej niż przetrwanie. Mieliśmy również jedną cechę wspólną. Nie żałowaliśmy tego, co zrobiliśmy. Słowa Mayer potrafiły jednak działać cuda, bo ponownie zmieniły moje spojrzenie.- Nie ufajcie nikomu. Nikomu z tej grupy.- To ma być rada? – zdziwiła się Wendy.- Myjcie ręce i zęby przed snem – zażartowałem.- Zachowujesz się jak dziecko – parsknął Aaron.- Może jestem dzieckiem? Ale nikt nie będzie za mną płakał. Ja też nie zamierzam. Straciłem wszystko, co było mi cenne, ta gra była nieuczciwa i ze mną wygrała, a teraz żegnajcie – powiedziałem, podnosząc teatralnie ręce do góry. Lokaj zbliżał się z prawej strony. Przekazałem im i tak za dużo informacji. Nie zasługiwali na ani trochę więcej. Żałowałem, że nie mogłem zniszczyć więcej przed odejściem. Nie miałem jednak odpowiednich punktów zaczepienia. A może zwyczajnie mnie to nie obchodziło? Białowłosy stanął przede mną i wskazał mi drogę w prawo, gdzie znajdowała się kotara. Ruszyłem tam powoli. Widziałem tą scenę z góry. Wyobrażałem sobie ją, jako element serialu bądź filmu, gdzie w tle pojawia się muzyka, a kamera pokazywała mnie z różnych kątów. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Sala była pogrążona w ciszy. Słychać było tylko echo kroków moich oraz Lokaja. Neony błyszczały. Tym razem przyozdobili to miejsce naprawdę dobrze. Obróciłem się jeszcze raz i w tym samym momencie Olivier opuścił latarkę, która upadła z hukiem na podłogę i się przy okazji włączyła, rzucając światło na stojących obok: Alice, Ethana oraz Wendy. Wtedy to zobaczyłem. Prawdopodobnie jako jedyny, bo reszta patrzyła na Oliviera, sięgającego po źródło światła. Chciałem coś powiedzieć, ale Lokaj przeciągnął mnie i po chwili byliśmy za kotarą.- Proszę przestać – powiedział w moim kierunku. Spojrzałem na niego zdziwiony – Zazwyczaj w tym miejscu goście tracą życie. Nikt nie zobaczył, co jest za tamtymi drzwiami.Pod koniec mrocznego korytarza, widziałem równie czarne drzwi. Poczułem ciekawość.- Czemu mi to mówisz?- Pozwolę ci zobaczyć, co tam jest. Przynajmniej wejść.Poczułem ekscytację połączoną ze strachem.- Czy ja umrę?Lokaj poszedł do przodu. Położył dłoń na klamce i zaprosił mnie gestem. Podszedłem ostrożnie, wiedząc, że nie było sensu uciekać. Niektórzy próbowali, ja nie zamierzałem. Białowłosy nacisnął klamkę. Wszedłem do środka. Zdążyłem zobaczyć sześć pojemników z zielonym płynem w środku. Natychmiast skojarzyłem je z opowieścią Oliviera. Równie szybko poczułem ukłucie w okolicach szyi. Poczułem jak wzrok mi się rozmazuje. Zdążyłem jeszcze zauważyć schody prowadzące na górę. Potem pojawiła się ciemność...* Otworzyłem oczy. Poderwałem się, czując jakbym dalej był w miejscu, w którym upadłem, ale byłem gdzieś indziej. To miejsce różniło się skrajnie od korytarza na dole. Wyglądało jak pokój dla dziecka, chociaż czuć w nim było nieco starszy klimat. Podłoga była pokryta dywanem przypominającym ulicę. Na lewo zauważyłem łóżko oraz kufer, z którego wystawała góra zabawek. Były one porozrzucane po całym pomieszczeniu, jednak nie to dziwiło najbardziej. Wszystko było ogromne, albo ja się zmniejszyłem parokrotnie. Nie sięgałem nawet do krańca łóżka stojąc na nogach, byłem dwa lub trzy razy mniejszy. Zabawki, które mnie otaczały wydawały się być mojego rozmiaru, a niektóre były nawet większe. Były to lalki, figurki, drewniane samochody oraz wiele innych. Nie przypominały tych nowoczesnych wynalazków. Czy przeniosłem się w czasie? Co tu się działo? Czy tak miała wyglądać moja egzekucja? Co mogłem zrobić, żeby uciec? Rozejrzałem się, szukając jakiegokolwiek wyjścia. Drzwi były zamknięte, ale nie miałem realnych szans ich otworzyć, w mojej perspektywie były gigantyczne. W tle usłyszałem muzykę, przypominającą ścieżką dźwiękową starych bajek. Poczułem ukłucie strachu. Było one odczuwalne, bałem się tego, co stanie. Czy tak samo czuli się wszyscy poprzedni mordercy? Czuli jak śmierć deptała im po piętach? W oczy rzuciły mi się jeszcze dwie drogi ucieczki – okno oraz otwór wentylacyjny pod łóżkiem. Jak wiele miałem czasu? Czułem, że wentylacja mogła być dobrą opcją, ale byłem ciekaw tego, co zobaczę za oknem. Widziałem promienie słońca. Momentami oślepiały mnie, gdy na nie patrzyłem, ale czułem, że to może być ostatnia rzecz warta zobaczenia przed śmiercią. Ustaliłem potencjalną trasę. Zacząłem się wspinać. Droga składała się z klocków, domku dla lalek, wozu strażackiego oraz rurki od kaloryfera. Wydawało mi się, że wspinaczka trwała wieki. Czułem się wykończony, co jakiś czas zamierałem, nasłuchując dźwięków, które słyszałem za drzwiami. Ktoś tam chodził. Wnioskując po wstrząsach, które czułem, musiał to być ktoś duży, co jeszcze bardziej pogłębiało mój strach. Momentami nie mogłem uwierzyć, że tutaj byłem. Dziwnie odczuwałem moje własne ciało, które wydawało się być nieco sztywne i dziwne w dotyku. Zupełnie jakbym był czymś pokryty oraz miał coś w sobie. Ani trochę mi to nie pomagało. Podskoczyłem do góry, chwytając z trudem za parapet. Nie miałem czym się podsadzić, a zejście po jakąś podpórkę i kolejne godziny wspinaczki nie wchodziły w grę. Próbowałem się podciągnąć, ale zacząłem raczej zwisać. Zaparłem się, czując jak ręce mi drżały, ale powoli mogłem ustalić, co działo się nade mną. Widziałem ramę okna oraz stojącą obok doniczkę. W środku był biały kwiatek. Czułem już jego zapach i z trudem się podciągnąłem. Położyłem się na parapecie krzyżem, łapiąc oddech. Mięsnie drżały i czułem wykończenie, ale dotarłem do celu. Podniosłem się i zauważyłem, że musze wspiąć się jeszcze wyżej, żeby wyjrzeć za okno. Użyłem w tym celu doniczki, po której dotarłem paręnaście centymetrów wyżej. Potrzebowałem jeszcze trochę. Już widziałem błękit nieba za oknem i dachy budynków w oddali. Byłem prawie na szczycie. Chwyciłem za łodygę, aby zgubić ostatnie centymetry i wtedy to poczułem. Lepiący się nektar pod rękami. Może nie zwróciłbym na niego specjalnej uwagi, ale nagle moje ręce zaczęły drętwieć, a po chwili całe ciało było sparaliżowane. Przez moment stałem w doniczce, niczym jeden z kwiatków, po czym osunąłem się w dół i spadłem na kaloryfer, przerażony tym, co się działo. Nie mogłem się ruszyć. Oczy zaczęły mnie piec, były bardzo suche. Upadek zabolał i zabrał dech w piersiach, który z trudem łapałem. Wtedy poczułem ogromny podmuch wiatru i zobaczyłem kątem oka otwierane drzwi. Do pokoju wbiegło gigantyczne dziecko. Nigdy nie czułem się tak przerażony. Spojrzałem na niego, próbując uciec, albo się schować, ale nie mogłem się ruszać. Leżałem jednak w takim miejscu, że po cichu liczyłem, że nie będzie w stanie mnie zauważyć.- Dobrze mamo! – ryknął mały grubas, w odpowiedzi na słowa kobiety, których nie potrafiłem do końca zrozumieć w tle. Podbiegł do drzwi i je zamknął, co wywołało kolejną falę powierza, zaburzającą mój proces oddychania. Leżałem w taki sposób, że mogłem widzieć jak chodzi po pokoju. Obserwowałem z niemą grozą jak kopnął kufer z zabawkami i zaczął nimi rzucać wokół, wydając przy tym dziwne dźwięki. Nagle nasze spojrzenia się spotkały. Chciałem zamknąć oczy, ale nie mogłem. Podbiegł i złapał mnie w ręce. Czułem jak pękło mi przynajmniej jedno żebro. Chciałem coś krzyknąć, ale nie mogłem. Przysunął mnie do twarzy. Mogłem patrzeć na jego krzywe zęby, pulchny nos i czarne oczy. Czułem ciepło jego oddechu, który przyprawiał mnie o mdłości. Kto to był? Dlaczego był taki ogromny? Czy ja byłem aż taki mały? Gdzie zabrała mnie ta egzekucja?- Będziesz moją nową ulubioną pum! – wykrzyczał, opluwając mnie przy tym – Pan Pum!Nie miałem pojęcia czym było pum, ale czułem tak dużą trwogę, że robiło mi się słabo. Mógł mnie całkowicie zmiażdżyć. Upadek z takiej wysokości również równał się ze śmiercią, albo poważnym okaleczeniem. Byłem na skraju... Świat zawirował, kiedy grubas podbiegł ze mną do biurka, które dopiero teraz wpadło mi w oczy. Było na nim tyle śmierci i przeróżnych papierków oraz fragmentów, że dopiero gdy dzieciak odgarnął je masywną łapą, zauważyłem blat. Rzucił mną z taką mocą, że przez moment straciłem przytomność, a przynajmniej tak mi się wydawało. Byłem pewien, że ponownie coś złamałem. Dopiero, gdy grubas ponownie mnie złamał i przejechał tłustym paluchem po twarzy, oczy mi się otworzyły. Wtedy zrozumiałem, co się ze mną działo. Gdy podsunął mnie pod stojące nieopodal lusterko, zauważyłem coś, co sprawiło, że zamarłem ze strachu po raz kolejny. Wyglądałem jak figurka. Było to widać szczególnie w miejscu łączenia stawów. Gdybym był człowiekiem to pewnie bym zadrżał, ale nagle zacząłem czuć jak bardzo sztywny i sztuczny byłem. Jak to się stało? Kim byłem. Chciałem wrzasnąć, krzyczałem wewnątrz, ale nie było tego słychać. Czułem tylko ból i przerażenie. Grubas na chwilę stracił mną zainteresowanie. Wyciągnął zeszyt i zaczął coś w nim bazgrać. Drzwi się otworzyły, ale ich nie widziałem. Usłyszałem kobiecy głos.- Odrób lekcję, a potem będziesz mógł wrócić na dwór – jej głos był miły, ale stanowczy. Nie znosił sprzeciwu.- Ale mamo, ja nie chcę... Jest ciepło, wszyscy są na dworze! – wrzasnął dzieciak. Widziałem jak podgardle mu drżało z każdym wykrzykiwanym słowem. Robił się czerwony, łatwo tracił panowanie nad sobą.- Przecież widzę, że już zacząłeś. Dokończ to robić, a potem będziesz mógł wyjść. No, a po powrocie posprzątasz pokój, bo to, co się tutaj dzieje przechodzi ludzkie pojęcie... Nagle przed oczami zrobiło mi się ciemno. Dzieciak położył coś na mnie. Zrobiło mi się duszno, poczułem jak tracę tlen. Chciałem krzyknąć, żeby zabrał to ze mnie, ale wciąż nie przynosiło to żadnego skutku. Głosy zrobiły się bardziej stłumione, chociaż zarówno chłopak jak i jego matka mówili na tyle głośno, że nie miałem problemu z przysłuchiwaniem się reszcie dialogu.- Mam tego dosyć! Ty krzyczysz, ciągle coś chcesz, chłopaki się śmieją i muszę robić te durne lekcje! – krzyknął.- Chcesz coś osiągnąć w życiu? Nigdy tego nie zrobisz, jak będziesz się tak zachowywał!Zrobiło się jasno. Chłopak chwycił mnie i z impetem wyrwał mi nogę, która poleciała pod biurko. Wrzasnąłem jak opętany, drżąc i nie mogąc się uspokoić. Ból był nie do przeżycia i się nie kończył. Kolejne fale ogłuszającego bólu atakowały co parę sekund.- Nie chcę tego słuchać! – krzyknął, wciąż trzymając mnie w ręce. Patrzyłem na świat do góry nogami. Chociaż ból po pierwszej nodze jeszcze nie minął to druga znajdowała się w takim wygięciu, że wolałem ją stracić niż dalej czuć jak stawy wyginają się do granicy możliwości.- Chwila... Czy brałeś leki? Pan doktor ci kazał je brać po każdym posiłku. Przez nie wyglądasz jak wyglądasz, ale jak nie będziesz ich brał to wciąż będziesz miał takie napady agresji. Sora! Słyszysz mnie?Nie zwróciłem na to do końca uwagi, bo targał mną wykańczający ból, chociaż to, co usłyszałem, było cenną wskazówką. Spojrzałem na mojego oprawcę, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałem. Nie zdążyłem się jednak nad tym zastanowić, bo po chwili poczułem zamach. Ramię wyleciało mi ze stawu, gdy chłopak wziął zamach i wykonał rzut. Uczucie lotu było paskudne, ból zdawał się spowalniać czas. Uderzyłem w ścianę obok kaloryfera z ogromną siłą. Czułem jak wszystko we mnie pęka, chociaż nie czułem ciepła krwi. Ból był tak wszechogarniający, że nie potrafiłem oddzielić poprzednich ran od paru nowych, które dołączyły do reszty. Oddychałem ciężko. To była jedyna czynność, która przypominała mi o tym, że jestem człowiekiem. A może byłem człowiekiem? Teraz utknąłem w ciele dziwnej figurki. Czułem się roztrzaskany, jakby wszystko w moim środku pękło. Nie słyszałem. Nagle ktoś mnie podniósł. Straciłem słuch. Nie słyszałem już niczego, a wszystko pogrążyło się w błogiej ciszy. Uścisk był nieporównywalny z wcześniejszym, albo po prostu już nic nie czułem, ale znajdowałem się w rękach kobiety. Teraz mogłem się jej przyjrzeć. Miała czarne jak smoła włosy, niebieskie oczy i czerwone usta. Była piękna. Nie zobaczyłem tego, co było za oknem, ale jej twarz naprawiała wszelkie przewinienia. Wzięła mnie troskliwie w ręce i zrobiła parę kroków w bok. Następnie zaczęła mnie powoli opuszczać. Zobaczyłem otaczające mnie drewniane ściany, wieko oraz ciemność. Byłem w kufrze. Położyła mnie na stercie zabawek. Ostatnim, co czułem był ból, strach, ale też dziwny spokój. Niebieskie oczy wyglądały jak nadzieja na to, że nadejdzie lepsze jutro. Wieko się zamknęło, a ja zrozumiałem, że ktokolwiek je wykonał zrobił świetną robotę. Do środka nie wpadało ani światło, ani tlen. Łapiąc chrapliwie ostatnie hausty powietrza, zamknąłem oczy. Wziąłem ostatni oddech.

PeccatorumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz