Rozdział 75: Bez względu na wszystko (Rozdział sprawcy)

7 1 0
                                    

Witamy Was serdecznie w ostatnim rozdziale tego epizodu Peccatorum. Przyznam, że jak tworzyliśmy zamysł na ten rozdział to mieliśmy sporą zagwozdkę, ponieważ tak naprawdę nie dało się tego zaplanować. Był zarys i trzeba było na tym pracować. W ten sposób powstał ten, najdziwniejszy rozdział Peccatorum jaki stworzyliśmy. Takie jest przynajmniej nasze zdanie. Bynajmniej nie oznacza to, ze jest zły. Po prostu jest inny. Mamy nadzieję, że w odpowiedni sposób zamknie ten epizod i wprowadzi Was w okres oczekiwania. Nie przedłużając już więcej - kolejnego epizodu możecie spodziewać się w lutym. Postaramy się zrobić to jak najszybciej, niestety po drodze czeka sesja i masa innych obowiązków, także istnieje możliwość, że spotkamy się z niedużą obsuwą. Pierwotny plan przewiduje jednak 9 lutego i tego, póki co, się trzymamy!


Poczułem przeszywający ból w kolanie, w okolicach pleców i prawym ramieniu. Upadek ze wzgórza był wyjątkowo bolesny. Ostrożnie otworzyłem oczy, ale zobaczyłem jedynie słońce i długie łąki. Byliśmy akurat na rodzinnym wyjeździe w domku, w górach. Rodzice nie lubili jak chodziłem na piesze wędrówki sam, w końcu miałem osiem lat, ale ja kochałem samotne spacery. Czułem się podczas nich, jak na przygodzie, zupełnie jak w książkach, które czytałem. Niestety zawsze, gdy zostawałem sam działo się to samo. Zdarzało się to również wtedy, kiedy byłem przy rodzicach, ale wtedy rzadziej. Ryzyko istniało zawsze. Ona nie dawała mi spokoju. Miałem wrażenie jakbym żył z pasożytem, który bez przerwy utrudniał mi życie, wprowadzał zamęt. Byłem pewien, że teraz było tak samo. Wystarczyło podnieść głowę i spojrzeć na górę ścieżki. Tak też zrobiłem. Pośród krzaków dojrzałem złotą burzę włosów. Alice stała na górze i obserwowała. Widziałem uśmiech na jej twarzy. Moja starsza siostra była moim największym wrogiem. Ludzie myśleli, że jestem pechowcem, ale prawda była taka, że miałem anioła stróża, który zamiast pomagać, wolał mnie męczyć. Mimo to kochałem ją całym sercem. Mama zawsze tłumaczyła, że Alice jest moją siostrą, a rodzeństwo powinno trzymać się razem, bez względu na wszystko, a ja kochałem swoją mamę i wiedziałem, ze to, co mówiła było prawdą. Dlatego trwałem w tym, chociaż momentami bałem się o własne życie.- Jesteś ofiarą, Alan! – krzyknęła śmiejąc się perliście – Ale ja ci pomogę!Westchnąłem i podniosłem się ostrożnie. Wszystko mnie bolało, bałem się, że złamałam rękę, ale mogłem nią ruszać, więc to musiało być coś innego. Bardzo interesowałem się pierwszą pomocą, wiedziałem, że muszę być gotowy na wypadek, gdyby coś się komuś stało. Tata zawsze mnie uczył, że trzeba próbować zawsze ze wszystkich sił. Starałem się żyć tak, żeby moi rodzice byli szczęśliwi. Często pytali mnie, czy na pewno wszystko jest w porządku. Nie mieli pojęcia, że Alice była moim katem. Nie chciałem żeby o niej źle myśleli i żeby było im przykro. W końcu była ich córką, byli z niej dumni, nazywali ją przyjacielskim dzieckiem. Wzorową siostrą... Podniosłem się ocierając łzy, które same napłynęły mi do oczu. Czasami zastanawiałem się czy wszystkie rodziny tak wyglądały. Moi koledzy nigdy o tym nie mówili, a ja bałem się zapytać. To musiało być jakieś wyjaśnienie, nie wierzyłem, żeby każdy ignorował ten koszmar. Spojrzałem na schodząca w moją stronę siostrę. Usiadłem, sięgając do kieszeni po nieduży zestaw opatrunków. Krew spływała po nodze, plamiąc białe skarpetki. Zdarłem sobie spory pas skóry na kolanie.- Jaki ty dorosły braciszku – powiedziała siadając naprzeciwko. Musiała podstawić mi nogę, albo zastawić pułapkę. Nawet nie zauważyłem, kiedy się wywróciłem – Radzisz sobie sam, bez pomocy rodziców.- Nasi rodzice byliby smutni jakby zobaczyli co robisz.- Myślę, że są wystarczająco smutni, wiedząc jak wielką ofiarę mają w swojej rodzinie.- Dlaczego to robisz?- Bo bardzo cię kocham – na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech – Dobrze wiesz, że jak przyjdzie co do czego, to cię uratuję.- Nie chcę żebyś mnie ratowała – syknąłem z bólu. Woda utleniona polana na ranę spieniła się. Kolejna fala łez napłynęła do oczu – Chcę żebyś była moją siostrą.- Już mnie nie kochasz? – w jej głosie poczułem ogromny smutek. Nie wiedziałam czy go udaje, ale zrobiło mi się strasznie przykro.- Nie, to nie tak! – wystraszyłem się, że mogłem ja obrazić. Nie chciałem sprawić jej przykrości. W końcu kto mógł być takim potworem żeby sprawiać ból tym, których kocha?- Ja myślę – po jej idealnej twarzy spłynęła łza – Idziemy się kąpać?- Ja...- No chodź! Alice zbiegła ścieżką do rzeki, która przepływała przez okolicę. Było lato, więc woda była ciepła. Usiadłem i dokończyłem bandażować nogę, kiedy ona rozebrała się do naga. Nie rozumiałem czemu robiła to przede mną. Spłonąłem rumieńcem.- Co jest Alan? Nie wejdziesz?- Ja naprawdę...- Nie bądź taki! Wywaliłeś się, jesteś cały w ziemi, chodź i się opłucz. Tylko zdejmij ubranie!Poczułem się podwójnie goły. Nie lubiłem, kiedy zachowywała się w ten sposób. Czułem się przy niej nieswojo. Wzdrygnąłem się jak poczułem dotyk wody. Jednak nie była aż taka ciepła. Całe moje ciało było w gęsiej skórce.- Zimna.- Wejdziesz to zrobi ci się cieplej – obiecała. Starałem się na nią nie patrzeć, jednak ciężko było nie zauważyć tak białego ciała na tle szmaragdowej wody. Ubrania zostawiłem na brzegu, jedyny materiał jaki miałem to bandaż, ciasno oplatający moją nogę. Syknąłem ponownie, kiedy poczułem jak lodowaty uścisk otacza świeżą ranę. Noga wydawała się kurczyć od temperatury.- Rodzice chcą żebym wrócił już do domu. Mam przygotować się na rok szkolny...- Nie pozwolę im na to – powiedziała.- Ale...- Nie pozwolę żeby nas rozdzielili braciszku. Uwierz mi, że nawet jak do tego dojdzie to zrobię wszystko, żeby być obok ciebie. Tak bardzo cię kocham...* Dni mijały i nie wiedziałem czy Alice rzeczywiście mówiła prawdę, czy był to czysty przypadek, ale zostałem z rodziną. Mieliśmy wracać za trzy dni, tuż przed nadchodzącym rokiem szkolnym. Rodzice chcieli wysłać mnie do domu wcześniej, żebym poszedł jeszcze na zakupy, ale ostatecznie zrezygnowali z tego pomysłu. Może gdybym wyszedł, to „pech" spotkałby mnie gdzieś indziej. Tym razem nie ja zostałem ofiarą, stała się nią nasza gosposia, Mary. Siedziałem spokojnie w kuchni, czekając na jedzenie, kiedy Alice wrzuciła coś do miksera. Gdy Mary włączyła urządzenie to wybuchło, raniąc jej ręce oraz twarz. Siedzieliśmy w szpitalu i wtedy stało się coś, czego usilnie starałem się uniknąć, nawet stawiając na szali życie. Nie chciałem, żeby wpadła w kłopoty i sprawiła przykrość rodzicom. Tym razem jednak stało się to na oczach ojca, który skupił się na udzieleniu pomocy pracownicy, ale teraz szedł w naszym kierunku. Echo jego kroków odbijało się pustym korytarzem kliniki.- Czemu to zrobiłaś? – zapytałem.- Mary potrzebowała pomocy Alan. Widzisz jak się nią teraz opiekują? – moja siostra nie znała hamulców. Przerażało mnie to, a strach paraliżował i sprawiał, że nie potrafiłem zareagować. Nie byłem w stanie zrobić jej krzywdy, powiedzieć o tym komuś, ani zrobić niczego innego. Byłem więźniem i jej ofiarą. Niesamowitą ofiarą swojej siostry, która wprowadzała zamęt.- Czemu zrobiłaś to na oczach taty...- Myślisz, że mnie nie kochają?- Alice, nie o to chodzi! Oni nie wiedzieli, że... że...- Że co?- Że robisz to wszystko... Alice westchnęła, a potem się uśmiechnęła. Wyglądała niewinnie.- Robię to wszystko, ponieważ tylko my liczymy się na tym świecie, Braciszku.- Alice, co ty sobie wyobrażasz!Kolejne minuty były przerażające. Rodzice podeszli i zaczęli krzyczeć na moją siostrę. Cały drżałem i starałem się ich uspokajać, ale oni wydawali się mnie kompletnie nie słuchać. Byli niesamowicie zdenerwowani, a Alice po prostu ich słuchała.- Mary mogła przez ciebie zginąć ty mała wiedźmo – syknął tata.- Mamo... tato, nie rozumiecie...- szepnąłem, ciągnąc mamę za rękaw.- Alan, słyszysz siebie skarbie? Twoja siostra to potwór! Chyba nie zrobiła ci krzywdy?!- Nie, nie...- Daj sobie spokój Alan, oni nie zrozumieją naszej relacji! – odpowiedziała śmiejąc się jej w twarz.Ojciec uderzył ją w twarz. Nie było to mocne uderzenie, raczej cios płaską dłonią, który z plaskiem zostawił ślad na jej policzku. Alice przechyliła się i spadła z ławki. Patrzyłem na to z przerażeniem. Dziewczyna podparła się i podniosła powoli. Odwróciła się i opuściły mnie resztki odwagi. W jej oczach było widać coś przerażającego.- Zapłacisz mi za to – syknęła w kierunku taty.* Ostatecznie wróciłem do domu nieco wcześniej niż planowałem. Rodzice zostali z Alice w domku. Byłem zaskoczony, nigdy wcześniej się nie rozdzielaliśmy, nawet na dzień. Odkąd się urodziłem, siostra cały czas była przy mnie. Przywiązałem się do niej, chociaż w głowie miałem wizję, w których nasza relacja w końcu wyglądała normalnie. Bez przemocy, manipulacji i wszystkiego innego. Relacja, w której miałem normalną, kochająca siostrę. W takim zestawieniu, moja rodzina była idealna, bez skazy. Ale życie to nie bajka. Rodzice zawsze mówili, że szybko dorosłem, bo rozumiałem znacznie więcej niż rówieśnicy. Był to taki mój wewnętrznych mechanizm, który pozwalał mi żyć obok Alice. Adaptacja do przetrwania w ciężkich warunkach. Wiadomość dostałem siedząc u znajomych rodziców, gdzie miałem przenocować jedną noc, przed ich powrotem. Pani Daria przyszła do mojego pokoju po kąpieli, cała zapłakana. Zapytałem co się stało, chociaż w głębi znałem odpowiedź.- Twoi rodzice jechali... mój Boże, oni byli już w okolicy... okropny wypadek... mój biedny Alanie... - jej płacz sprawiał, że nie dało się tego do końca zrozumieć, ale poczułem coś, co ciężko było opisać. Czy to była ulga? Kim byłem, żeby czuć ulgę po tym, jak usłyszałem o śmierci swoich rodziców. Zadrżałem.- Kochane dziecko... zaopiekujemy się tobą... John rozmawiał z twoim ojcem zanim wyjechali... Mój boże, moje dziecko! – Daria przytuliła mnie mocno, tak że aż ciężko było mi oddychać. Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie powiedziała nic...- Rozbili się... Z samochodu nic nie zostało. Wszyscy zginęli! Razem z twoją siostrą!Poczułem jak gaśnie światło. Po chwili odpłynąłem w nicość. Dalej nie pamiętałem już nic.*„Drogi pamiętniku,Ja, Alan, przysięgam, że będę starał się ze wszystkich sił, żeby ukończyć dobrą szkołę i pomagać ludziom! Dzisiaj moja mama, Daria skończyłaby 50 lat. Jestem od niej młodszy o 38 lat, ale mam wrażenie, że była ledwo starsza ode mnie. Codziennie o niej pamiętam, ona i John byli moją jedyną rodziną, moi dziadkowie i dalsza rodzina poumierali, zanim zdążyłem ich poznać. Darię i Johna straciłem w katastrofie lotniczej. Od tamtego momentu przebywam w domu dziecka. Nie jest tutaj tak źle, chociaż tęsknie za nimi. Żałuję, że nie mam żadnej rodziny, która mogłaby mnie przygarnąć. Chłopaki bywają złośliwe, a ja nie chcę się z nimi ścierać. Mam nadzieję, że dadzą mi spokój. Jak będę dorosły odejdę z tego miejsca na zawsze. Postaram się zmieniać życie ludzi, tak żeby nigdy nie znaleźli się w takiej sytuacji, jak ja. Zastanawiam się czemu jestem takim człowiekiem. Po śmierci rodziców wiele się zmieniło. Nawet jak żyli to nie osiągnąłem niczego szczególnego. Mam wrażenie, że nie pamiętam niczego z tamtego momentu życia. Teraz znaczyłem jeszcze mniej, nikt poza osobami w tym ośrodku nie miał pojęcia, że żyję. Często w siebie wątpię i wiem, że jedyną nadzieją na to, żeby coś się zmieniło jest to, żebym ja się zmienił. Zaczął żyć. Wyszedł z tego miejsca i kontynuował to, czego nauczyli mnie rodzice. Mam wrażenie, że gdzieś głęboko w głowie mam ukrytą super moc. Jakbym dokładnie wiedział, jak zachować się w danej sytuacji. Wyczuwał jak przetrwać nawet w najgorszych momentach. Zwracał uwagę na rzeczy, na które nie zwracał uwagi nikt inny. Dzięki tym, głęboko zakorzenionym zasadom, żyłem i byłem pewien, że przeżyje aż do końca. Wczoraj spotkałem dziewczynę. Odwiedzała piekarnię po drugiej stronie ulicy ze swoją mamą. Wyglądała na niesamowicie bogatą. Często widuję ją w okolicy, ale dopiero wczoraj odważyłem się do niej odezwać. Okazała się być niesamowicie miła. Miała śliczną czapkę. Była naprawdę niesamowita! Odgadła moje imię, chociaż się jej nie przedstawiałem. Pytałem chłopaków, czy przypadkiem jej tego nie wygadali, ale nie odpowiedzieli. Zamieniłem z nią kilka słów. Powiedziała mi coś bardzo dziwnego. To było coś w stylu „Pewnie już nigdy się nie zobaczymy, ale wiedz, że bliscy nad tobą czuwają." Co mogła mieć na myśli? Nie jestem pewien. Nie mogę się skupiać tylko na niej. Pan Edward kazał nam przygotować się do bożonarodzeniowego przedstawienia. Dzieci z domu dziecka miały wystawiać je w prawdziwym teatrze! Nie mogłem się doczekać, chociaż nie planowałem grać jednej z ról, byłem od spraw organizacyjnych. Miałem dużą łatwość w asystowaniu innym, wiedziałem czego potrzebowali żeby im pomóc i jakie obowiązki były najważniejsze. Jeszcze sześć lat w tym miejscu. Istniała szansa, że wyjdę za cztery, jeżeli znajdzie się dla mnie odpowiedni lokal. Wtedy byłbym pod nadzorem, ale mógłbym powoli myśleć o wyjściu na swoje. Rozpoczęciu nowego rozdziału w swoim życiu. Jeżeli ucieknę z tego piekła zajmę się szerzeniem dobra i miłości. Może zbuduję swój dom dziecka? Gdzie nie będzie tak ponuro jak tutaj, a wszyscy będą czuli się jak jedna, wielka rodzina. Chociaż wolałbym żeby to raczej był hotel albo pensjonat. Nie lubiłem określenia sierociniec. Wydawało mi się, że nazywając je w ten sposób, było jeszcze gorzej. Nie mogę już dłużej dzisiaj pisać, bo nasz opiekun, Garry jest na mnie strasznie zły. Wczoraj, po spotkaniu z tą dziewczyną, prawie stłukłem sklepową wystawę. To był przypadek! Nogi mi się zaplątały i zanim się obejrzałem, leżałem już na ziemi. Minąłem witrynę dosłownie o milimetry. Mimo tego skrzyczeli mnie i dostałem mniejszą porcję kolacji i śniadania. To dopiero niesprawiedliwość! Dlatego jak stąd wyjdę zrobię wszystko, dosłownie wszystko, żeby było lepiej. Nie tylko mi, ale też ludziom wokół. Zmienię świat i wszystkich, którzy staną na mojej drodze. Podobno tacy jak ja nie mają przyszłości. Mi się uda. Bez względu na wszystko."* Obudziłem się w pustym pomieszczeniu. Na górze, tuż nade mną, zionęła czarna, kwadratowa dziura. Nią musiałem tutaj spaść. Pamiętałem proces i moment, w którym mieliśmy zwyciężyć. Alice była zamętem. Taki był jej prawdziwy talent. Tylko kim, w tym wszystkim byłem ja? Podniosłem się, obawiając, że za chwilę coś jeszcze spadnie przez dziurę. Nic tam jednak nie było. To musiała być egzekucja – taka myśl pojawiła mi się w głowie. Zastanowiłem się, z której strony mogli mnie widzieć ludzie na sali procesowej. Wtedy zauważyłem kamerę. Obserwowała mnie z narożnika. Rozejrzałem się po pokoju i zauważyłem, że nie miałem jak przekazać im wiadomości, a chciałem. Wiedziałem, że Elizabeth mogła zrozumieć, o co mi chodzi. Ona jedna. W pokoju poza kamerą i dziurą w suficie, były jeszcze drzwi. Podszedłem do nich i nacisnąłem klamkę. Straciłem równowagę. Próg był na tyle wysoki, że potknąłem się i upadłem z impetem, lądując na rękach. Usłyszałem świst. Przestraszony podniosłem się, ale zobaczyłem, że nic się nie zmieniło. Mimowolnie, przez myśl przeszło mi jak mogłem zginąć. To była egzekucja. Znajdowałem się w długim korytarzu. Tutaj też nie wyglądało to na to, żebym miał znaleźć coś do przekazania wiadomości. Na samym końcu widać było przejście do kolejnego pomieszczenia. Usłyszałem delikatną muzykę i zobaczyłem odległe światła.- Alan, chodź do mnie! – odległy kobiecy głos wydawał się dziwnie znajomy. Ruszyłem w jego stronę. Czułem duży niepokój. Czy Duchy specjalnie umieściły mnie tu z kimś jeszcze? Nagle poczułem ogromny żal. Nie dowiedziałem się o sobie więcej. Nie wiem skąd Alice tyle o mnie wiedziała, nie miałem pojęcia, kim byłem. Dowiedziałem się tylko tego, że ona była zamętem. Powtarzałem to po raz kolejny, ale dalej nie potrafiłem tego pojąć. Czemu Porywacze nam tego nie powiedzieli? Żyliśmy w niewiedzy. Pokój, do którego dotarłem, okazał się być piekarnią. Znałem to miejsce. Znajdowało się naprzeciwko domu dziecka, gdzie trafiłem po śmierci moich rodziców. Dlaczego akurat to miejsce? Było tu niesamowicie biało, wszystko wydawało się aż za czyste. Kontury rozmazywały się jakbym to wszystko nie było prawdziwe. Będąc po tej stronie ekranu, to nie wydawało się takie proste, jak gdy stałem w sali procesowej. Wszystko tutaj było zupełnie inne. Mój proces myślowy nie wydawał się być ani trochę przejrzysty. Czułem się jak we śnie. Próbowałem zamknąć oczy i je otworzyć, myśleć o innym miejscu, ale sceneria się nie zmieniała. Była taka sama. Zrezygnowany podszedłem do lady, gdzie stał mężczyzna. W jednym z narożników wypatrzyłem kamerę, więc w końcu mogłem zareagować. Przekazać moją wiadomość i mieć nadzieję, że Elizabeth skojarzy fakty. Liczyłem na nią. Była dla mnie jak siostra.- Dzień dobry – przywitałem grubszego sprzedawcę, z rzucającym się w oczy zarostem, otaczającym tylko jego usta – Czy mogę poprosić o coś do pisania i kartkę papieru?- Niestety, nie mam – odpowiedział, po czym zniknął. Wydało mi się całkiem normalne, chociaż mężczyzna rozpłynął się na moich oczach.- Ja mogę ci pomóc, kochaniutki – powiedziała kobieta siedząca przy stoliku obok okna. Tuż obok niej siedział wysoki mężczyzna, z burzą włosów. Był postawny, ubrany w sweter i dżinsowe spodnie. Kobieta miała blond włosy, które również otaczały jej głowę niczym falowane gniazdo. Była ubrana elegancko, w sweterek i spódnicę. Spojrzałem na nich zaintrygowany. Czy ja ich znałem?- Mają państwo coś do pisania? Muszę koniecznie zostawić wiadomość – powiedziałem podchodząc do stolika. Musiałem zawalczyć z wewnętrznym nawykiem, żeby w końcu usiąść. Spojrzeli na mnie i uśmiechnęli się ciepło. Od razu zrobiło mi się lepiej.- Wyrosłeś na prawdziwego mężczyznę – odpowiedziała kobieta sięgając do torebki – Jestem dumna.- Słucham? – nie byłem pewien czy dobrze usłyszałem – My się znamy?- Znaliśmy – odpowiedział tajemniczo mężczyzna, patrząc za okno. Nic za nim nie było, tylko przeraźliwa biel.- Przyszliśmy tutaj żeby przekazać ci prawdę, na którą zasłużyłeś. Potem będziesz wolnym człowiekiem – dodała kobieta. Zastanawiałem się czy osoby oglądające tą scenę mnie słyszą. Od tego wszystko zależało. Tak czy siak musiałem to napisać na kartce. Wiedziałem, że w ten sposób zrozumie to przede wszystkim ona.- Jaką prawdę? – zapytałem. Nie ukrywałem, że tajemnicza dwójka bardzo mnie interesowała. Wszystko coraz mniej przypominało egzekucję, ale czym innym mogło być? W końcu Duchy mnie oszukały, więc tutaj też mogli spróbować coś zrobić. Tylko po co? W końcu i tak nie żyłem.- Prawdę o tobie.- Jaka jest prawda o mnie? Mężczyzna spojrzał na kobietę, a ta się uśmiechnęła. Ten uśmiech przypominał mi Alice. Przeszły mnie ciarki na samą myśl.- Jesteśmy twoimi rodzicami Alan – powiedziała i spróbowała chwycić mnie za rękę. Odruchowo ją zabrałem, bardziej wystraszony niż zdziwiony tą informację.- Rodzicami? – powtórzyłem niepewnym głosem. Kiwnęli głowami. Zaśmiałem się odruchowo, nie chciałem być niegrzeczny.- Moi rodzice to Daria oraz John. Zginęli osiem lat temu... Przepraszam, ale to pomyłka.- Straciłeś pamięć, Alan.Nie zauważyłem kiedy, znaleźliśmy się w innym miejscu. Zmiana była tak nagła, że zauważyłem ją po chwili. Siedzieliśmy przy stole, otaczał nas las i obok znajdowało się nieduże jezioro, a przy nim chatka. Przyjrzałem się. Skądś znałem to miejsce, ale skąd? Nie wiedziałem. Spojrzałem na ludzi podających się za moich rodziców.- Straciłem pamięć? – powtórzyłem te słowa, zastanawiając się nad ich sensem. Jedyne czego nie pamiętałem to dzieciństwo, ale czy to nie było normalne – Pamiętam swoje życie. Śmierć moich rodziców, wcześniej wszystkich innych. Zostałem sam. Moi rodzice nie żyją!- John i Daria to byli nasi znajomi – wyjaśnił mężczyzna – Zostaliśmy zamordowani, a oni się tobą zajęli i ukryli cię przed nią.- Nie pamiętasz nas, ale na pewno znasz to miejsce – kobieta otoczyła krajobraz ręką – To nasz domek nad jeziorem. Uwielbiałeś spacerować po tych miejscach. Rozejrzałem się i rzeczywiście okolica wydawała się znajoma. Pokręciłem głową. To nie mogła być prawda.- Nie, nie... Mylicie się, przykro mi.- Alan przypomnij sobie. Byliśmy tutaj. Zapewne dostałeś wiadomość od naszej śmierci w wypadku.- Nie...- Nie zginęliśmy w wypadku, Alan. Zostaliśmy zamordowani, synu.- Nie...- Zabiła nas twoja siostra. Alice.Zamilkłem. Alice? Moją siostrą? Otworzyłem szeroko usta, nie mogąc przestać się wpatrywać w usta kobiety, która to powiedziała. Były bardzo wąskie i pomalowane na czerwono. Zabawnie się poruszały. Dźwięk wydobywał się z nich za każdym razem jak się odzywała. Zaśmiałem się. Słyszałem głosy, ale nie docierało do mnie, co one oznaczały. Skupiłem się. Czemu to, co mówili wydawało się zarazem tak dziwne jak i prawdziwe? Czy John i Daria nie byli moimi rodzicami?- Alan! Spojrzałem na mężczyznę, który przyglądał mi się bacznie.- Tak?- Zdajesz sobie sprawę z tego, co usłyszałeś?- Alice jest moją siostrą – powtórzyłem, chociaż nie byłem pewien tego, czy dobrze rozumiem – Ta Alice?- Przez nią do szpitala trafiła Mary. Dobrze wiesz, że ciebie też męczyła. To nie była miłość Alan. Byłeś jej ofiarą. Niesamowitą ofiarą swojej własnej siostry... Zabiła nas, synu – mama nie dawała za wygraną. Poczułem głęboki smutek. To byli moi rodzice! To byli naprawdę oni! Chciałem wstać, ale moje ciało wydawało się być wyłączone. Nie udało mi się podnieść. Łzy zaczęły skapywać na bluzę.- Alice nie chciała – odruchowo ją obroniłem. Przypomniało mi się. Nagle, lawina wspomnień spadła, niczym ogromna chmura. Dzieciństwo, prawdziwi rodzice, Alice, domek nad jeziorem, wypadek, John i Daria, ich śmierć, dom dziecka. Spotkanie Alice w piekarni. To wszystko sprawiło, że upadłem. Osunąłem się pod stół. Zniknął las, znikło słońce i śpiew ptaków. Zrobiło się ciemno. Leżałem, widząc wszechogarniający mrok. Nie bałem się. Był mi obojętny.- Alan – zawołała Alice. Podniosłem głowę, próbując ją dojrzeć w mroku. Była tam. Stała i patrzyła w moją stronę. Podeszła do mnie i wyciągnęła dłoń. Przyjąłem ją – Mój mały Alan.- Jesteś moją siostrą? – zapytałem, a mój głos odbił się kilkakrotnie.- Tak. W końcu mnie rozpoznałeś – ucieszyła się – Uwierz, że ciężko było tutaj żyć, zupełnie obok ciebie, a jednak daleko. Nie mogłam ci powiedzieć prawdy. Prawda by cię zniszczyła, przynajmniej póki żyłam. Teraz nie żyję, a ty jesteś wolny... Odkąd zabiłam naszych rodziców szukałam cię. Najpierw uwolniłam cię od tych przeklętych Dantesów. To kpina, że zmienili ci nazwisko. Jesteś Alan Clarisse, nie zapominaj o tym bracie.- Alan Clarisse? – informacje potrafiły odbijać się ode mnie na tyle paskudnie, że ciężko mi było sformować jakąkolwiek myśl. Czułem, że wszystko mi pęka w głowie. Mój umysł był w czarnej mazi, z której nie potrafił się wydostać.- Potem wyciągnęłam cię z sierocińca. Pomagałam ci, Alan. Gdy trafiliśmy do tego miejsca, znalazłam kolejne osoby, którym mogłam pomagać, ale ty dalej byłeś najwyżej na mojej liście.- Pomagać... - szepnąłem, po czym poderwałem się. Nagle poczułem jakby moje ciało zostało zalane nową energią. Spojrzałem na nią – Pomagać?! Alice, sprawiłaś, że moje życie zamieniło się w jeden wielki koszmar. Pomogłaś zabić tak wielu... Doprowadziłaś do tylu śmierci... W imię czego?- W imię miłości do ciebie. Jesteś moim braciszkiem. Zawsze będę cię chroniła. Oddałam za ciebie życie, żebyś mógł uciec.- Słucham?- Rewolwer. Zabrałam ci go, żebyś przez przypadek nikogo nie zabił. Elizabeth też cię broniła. Nawet groziła innym. Teraz stąd uciekniesz.- Ja nie żyję, Alice! – wrzasnąłem. Cały świat zadrżał. Mój głos wywołał efekt, który przypominał kamień rzucony w wodę. Okręgi rozeszły się po ścianach i podłodze – Zginąłem, a to jest moja egzekucja.- To nie jest egzekucja – odpowiedziała z przekonaniem – A jak zobaczyłam, że ktoś próbował mnie zabić to pozwoliłam ci się zastrzelić. Chciałam żebyś mnie zabił, bo wiedziałam, że Duchy nie zrobią normalnego procesu. Wygrałeś, Alan! Nie zdajesz sobie z tego sprawy? Tam jest wyjście! Wskazała za swoje plecy. Spojrzałem tam odruchowo i coś zobaczyłem. Nie byłem w stanie tego opisać, po prostu coś się działo na jednej ze ścian.- O czym ty gadasz?- Po prostu tam pójdziesz. To jest pożegnanie, bracie. Wiesz... już nigdy się nie spotkamy.- Jesteś zamętem.- A ty ofiarą.Tym byłem? Ofiarą?- Jestem pechowcem – odpowiedziałem twardo.- Pecha będziesz miał, gdy zamknę oczy – odgryzła się, po czym sięgnęła do kieszeni – Wiem, że chcesz zostawić wiadomość.Podała mi kartkę i długopis. Chwyciłem je łapczywie. To było ostatnie, co mogłem zrobić. Napisałem pięć cyfr – 62128. Tylko Elizabeth mogła zrozumieć, o co chodzi. Zacząłem pokazywać kartkę na boki, nie widząc nigdzie kamery.- To nie jest egzekucja, Alan – powtórzyła.- Przestań!- Mam nadzieję, że mnie zapamiętasz. Byłeś dla mnie najważniejszą osobą na świecie, Alan – powiedziała nagle. Spojrzałem na nią – Bardzo cię kocham. Ucieknij stąd i podejmij dobrą decyzję. Od teraz rzeczywiście nie masz rodziny.- Alice...- Żegnaj, Bracie. Rozpłynęła się. Zostałem sam w mroku. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Nie miałem dokąd pójść. Nagle nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Zacząłem ciężko oddychać. Umieram, pomyślałem. Myliłem się. Dopiero teraz zrozumiałem, kim była dla mnie Alice. Moja rodzina. Osoba, która męczyła mnie całe życie. Była moim pechem. Czy naprawdę się o mnie troszczyła? Tak wyglądała jej troska? Kochaj ją, przypomniałem sobie słowa matki, bez względu na wszystko. Pamiętałem wpis do pamiętnika z domu dziecka. Słowa matki i mantrę ojca. Pożegnanie z siostrą. Wskazała mi drogę. Zastrzeliłem ją, a teraz musiałem dojść do wyjścia. Szedłem naprzód. Moje nogi ledwo odrywały się od ziemi. Podążałem w kierunku, który mi wskazała Alice.Nagle przed moją twarzą pojawiły się nieduże, drewniane drzwi. Nad nimi było napisane jedno słowo. „Wyjście". Pociągnąłem za klamkę i wyszedłem.

PeccatorumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz