-1-

5.9K 269 79
                                    

Najpierw powietrze przeciął świst, a dopiero po kilku sekundach poczułem jak skórzany bat uderza w moje plecy, szorstko przesuwa się po mojej nagiej skórze zostawiając głęboką bruzdę i jego końcówka osuwa się na podłogę.

- Jeszcze raz - zachrypiał ktoś.

I ponownie dało się słyszeć złowieszczy świst i obrzydliwe pacnięcie, gdy bat trafił w jedną z krwawiących ran. Które to już uderzenie? Nie wiem, przestałem liczyć. Nawet nie mam siły krzyczeć. Czuję, że jeszcze chwila, a stracę przytomność. I może tak będzie lepiej? Może wtedy to się skończy?

- Chyba wreszcie się poddał! - zaśmiał się ktoś inny.

Jeden z mężczyzn podszedł do mnie, kucnął i szarpnął mnie za włosy, podnosząc tym samym moją głowę. Spojrzeliśmy sobie w oczy.

- Myślałem, że trochę dłużej będziesz stawiał opór - powiedział beznamiętnie. Nie zastanawiałem się nawet ułamka sekundy, od razu naplułem mu w twarz. Zaskoczyło go to, dopiero po chwili odskoczył i wściekły z pięści uderzył mnie w policzek. Kajdanki zagrzechotały, gdy upadłem na zimną kamienną posadzkę jakiejś piwnicy. Szybko rozejrzałem się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Niestety chwilowo nie mam szans. To jakaś mała cela z zamkniętymi drzwiami i kratami w jedynym oknie na górze pod sufitem.

- Jeszcze kilka batów - ponownie zachrypiał ich przywódca, który stał oparty o ścianę. Z niekrytą satysfakcją obserwował jak znów ktoś mnie bije, a ja jęczę cicho nie mając siły na nic innego.

Moim nagim ciałem wstrząsnął dreszcz. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam. Dlaczego tu jestem? Czego oni ode mnie chcą? Ostatnie co pamiętam to jakichś wielki samochód, który zatrzymał się przede mną w środku dnia w samym centrum miasta. To były ułamki sekund, podczas których boczne drzwi błyskawicznie otworzyły się, dwóch mężczyzn wyskoczyło z pojazdu, złapali mnie i bez wahania wrzucili do środka, po czym sami wsiedli i samochód z piskiem opon odjechał z miejsca porwania. Walczyłem już wtedy, ale ktoś od tyłu przytrzymał mnie, a inna osoba wbiła mi w rękę igłę strzykawki i obudziłem się dopiero tutaj. Nagi, obolały, zamroczony, zdezorientowany, ze skutymi kajdankami rękoma. Próbowałem się uwolnić, odkąd tylko odzyskałem przytomność, ale rezultat był odwrotny od zamierzonego - dotkliwie poraniłem sobie nadgarstki.

- Daj ten większy. Przytrzymaj go. A ty zaknebluj.

Jeden z mężczyzn wsadził mi brudną szmatę do ust i zawiązał z tyłu, a drugi złapał mnie za kark i przygniótł do podłogi. Z tej perspektywy niewiele widziałem, udało mi się tylko dostrzec jak ich przywódca odrywa się od ściany, sięga po coś i zbliża się do mnie. Każdą cząstką swojego ciała czułem, że zbliża się coś piekielnie niedobrego.

- Popatrz no sobie, co cię czeka - zachrypiał zadowolony i kucnął przede mną. Zamachał mi czymś przed nosem. Bezskutecznie spróbowałem się wyrwać, co wzmocniło uścisk na karku. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co tamten trzyma w ręce. To był wielki, gruby, czarny, imitujący męskie przyrodzenie wibrator.

- Teraz to się zacznie, szczylu! - Zaśmiał się, klepiąc tym ohydztwem mój policzek. Wyprostował się, obszedł mnie i straciłem go z oczu.

Poczułem jakichś dotyk czymś sztucznym na udzie. Mimowolnie poruszyłem się. Ktoś z całej siły klepnął mnie w tyłek, głuche echo przetoczyło się przez celę. Poczułem coś wielkiego między pośladkami. Momentalnie oczy rozszerzyły mi się z przerażenia, serce zaczęło walić jak opętane. Nowa siła wstąpiła w każdą cząstkę mojego obolałego, poranionego ciała. To chyba adrenalina. Nie zważając na ból pokrwawionych pleców, potłuczonych kolan, poranionych nadgarstków zacząłem się szarpać niczym rozjuszone zwierzę. Nikt się tego nie spodziewał. Wierzgnąłem i ktoś odskoczył ode mnie, przy okazji udało mi się zrzucić mężczyznę, który przyciskał mnie do ziemi. Poderwałem się na równe nogi i rzuciłem do biegu, jednak jeden z nich zareagował równie szybko, co ja i pięścią zaatakował mój splot słoneczny. Przez siłę uderzenia straciłem dech, zachwiałem się i padłem na kolana.

Yaoi - "Blizny"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz