Promienie słońca przyjemnie pieściły skórę. Rozalia przymrużyła oczy, delektując się tą chwilą. Przepełniała ją radość, jakiej nigdy wcześniej nie czuła. Nie umiała sobie odpowiedzieć, skąd się ona wzięła, ale czy to istotne, skoro to było takie przyjemne? Otwarła oczy i przeglądnęła się w dużym stojącym naprzeciwko niej lustrze. Pojawiło się znikąd, dziwne, ale to również było nieważne. Ubrała się w piękną, długą suknię z błękitnej satyny, która sunęła po podłodze, gdy bez powodu zaczęła kręcić się w kółko. Jej głośny, przepełniony radością śmiech wypełnił pokój.
– Rózia, kochanie, chodź do nas!
Tajemniczy głos kobiety przywołał jeszcze szerszy uśmiech na jej twarzy. Nigdy wcześniej go nie słyszała, ale dobrze wiedziała, kto ją tak czule woła. Zatrzymała się gwałtownie i popatrzyła w lustro. Błękitna wstążka ozdabiająca jej długie, czarne włosy, przekrzywiła się. Poprawiła ją i zadowolona ze swojego wyglądu, obiema rękami chwyciła za krawędź sukni, podniosła ją lekko do góry i szybko ruszyła do drzwi.
Płaskie pantofelki nie wydały żadnego dźwięku, przeszła przez próg i od razu znalazła się w ogrodzie. Dziwne, pomyślała i zmarszczyła czoło. Kobieta i mężczyzna podbiegli do niej. Nigdy wcześniej ich nie widziała, ale coś jej podpowiadało, że byli to jej rodzice. Mocno przywarła do nich i zapomniała, co ją tak przed chwilą zaskoczyło, przestało mieć to znaczenie. Orzechowe oczy zaszły jej łzami, tak wiele razy marzyła o tej chwili. Wzięła głęboki wdech, poczuła przyjemną woń kwiatów, których nie potrafiła nazwać. Ostrożnie odsunęła się od rodziców, chciała zobaczyć ich twarze. Widziała ich, jak przez mgłę, więc zaczęła przecierać dłońmi mokre od łez oczy.
– Zobacz, kto nas odwiedził – oznajmiła jej matka.
Ciekawa Rozalia popatrzyła przez ramię ojca. Łzy zrobiły miejsce uśmiechowi, a serce zabiło jej mocniej. Tajemniczy gość stał do niej tyłem, więc nie widziała jego twarzy, ale znowu wiedziała, kto to jest. Tak jak wiedziała, że to jej rodzice. Skąd? Dzięki tajemniczemu głosowi szepczącemu do niej w głowie.
Podbiegła do gościa. Długa suknia plątała się jej pod stopami, przez co o mały włos nie upadła. Przywarła do pleców mężczyzny, a jej ręce powędrowały wzdłuż mięśni jego brzucha. Jego ciało było dziwnie zimne, Rozalia miała wrażenie, że zanurza się w lodowatej wodzie.
Lenard otworzył oczy. Pamiętał, że przymknął je tylko na chwilę, w końcu musiało dopaść go zmęczenie. Otaczał go półmrok, więc zdrzemnął się raptem parę minut. Zaspany przetarł oczy i przeciągając się, usiadł prosto. To, co zobaczył nad brzegiem, sprawiło, że natychmiast oprzytomniał. Zerwał się na równe nogi i podbiegł do zmierzającej wprost do Rzeki Snów Rozalii. Lenard zagrodził jej drogę i mocno złapał za ramiona, ale ona jakby tego nie czuła, chciała iść dalej, nie zważając na opór temu towarzyszący.
– Rozalio, proszę, obudź się. Otwórz oczy. Rozalio, proszę, wróć do mnie. – Drżącym głosem Lenard błagalnie mówił do niej.
Zaczął nią potrząsać. Najpierw delikatnie, ale gdy nie przyniosło to oczekiwanego efektu, zdesperowany robił to z coraz większą siłą. Syknął z bólu. Dłonie go piekły, jakby włożył je między żarzące się kamienie. Była to sprawka walczącej z nim za pomocą swojej magii Rozalii.
– Rób co chcesz i tak cię nie puszczę. – W głosie Lenarda słychać było niepewność. Dobrze pamiętał, co Rozalia wyrabiała ze swoją magią w czasie treningów w Krainie Mgły. Dlatego miał świadomość, że jeśli potraktuję go ona większą siłą swojej mocy, to jej nie utrzyma. – Rzeka to nie jest miejsce dla ciebie, jesteś nam potrzebna tutaj. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, rodziną, na którą zasługujesz.
Lenard zamilkł. Ręce go strasznie bolały, dochodził już do granicy wytrzymałości. Gorączkowo myślał, co jeszcze może dla niej zrobić, przecież nie mógł się tak po prostu poddać.
– Lenard. – Rozalia szepnęła tak cicho, że chłopak nie miał pewności, czy mu się nie zdawało. Ale jeśli to ona powiedziała, to jeszcze nie wszystko stracone. Chłopak przyczepił się tej myśli.
– Rozalio, tak to ja. Choć do mnie. Czekam tu na ciebie – wyszeptał jej do ucha.
Ostatkiem sił Lenard trzymał czarodziejkę za ramiona. Postanowił zaryzykować i szybko przeniósł dłonie na jej twarz. Delikatnie głaszcząc jej policzki, nadal do niej mówił. Po chwili poczuł na dłoniach błogi chłód. Przyniósł mu on ulgę w bólu. Rozalia miała zimne policzki, zmarzła albo przestała go w końcu atakować. Nie wiedział, jak daleko zapuściła się w świat marzeń, dlatego postanowił dać jej trochę czasu na powrót, oczywiście jeśli jeszcze miała taką możliwość. Gwałtownie otworzyła oczy. Lenard odetchnął z ulgą, widząc, że są koloru orzechowego. Czarodziejka wzięła głęboki wdech, w ustach poczuła słony smak łez, nie zdawała sobie sprawy z tego, że płacze.
– Już spokojnie mała, jesteś bezpieczna – wyszeptał Lenard, nadal delikatnie głaszcząc ją po policzkach.
Lenard powoli przybliżył swoją twarz do twarzy czarodziejki, byli tak blisko siebie, że stykali się nosami. Widział każdą łzę wypływającą z jej błyszczących oczu i znikającą w jego dłoniach. Rozalia oddychała nierówno, z bezsilności wyrwała twarz z jego rąk i wtuliła się w niego. Pod cienkim materiałem wyczuła jego napięte mięśnie. Pełen niepokoju o jej życie, nie doszedł jeszcze do siebie. Było bardzo ciepło, jednak Rozalia drżała, jakby dopiero co wyszła z lodowatej wody. Chwile tak stali, przytuleni do siebie.
Gdy wróciła do równowagi, odsunęła się od przyjaciela. Spuściła głowę, nie umiała spojrzeć Lenardowi w oczy. Co z niej była za wybawicielka, skoro dała się omamić rzece. Przecież to ona miała ratować ludzi. Było jej zwyczajnie wstyd.
– Przepraszam! Cholerna Rzeka Snów. W czasie drogi szeptała do mnie, ale kiedy tylko wysiadłam z łodzi, głosy ucichły. Wydawało mi się, że to już koniec. Przepraszam, myślałam, że jestem silniejsza. – Zachrypnięta Rozalia mówiła bardzo szybko, z trudem powstrzymywała kolejną falę łez.
– Rzeka Snów potrafi zwodzić, mogła to zrobić z każdym nas. Rozalio, jesteś bardzo silna, w końcu udało ci się wrócić. – Czarodziejka uniosła lekko głowę i z wdzięcznością popatrzyła na swojego wybawcę. – Musisz pamiętać, że siła jest w jedności, a ty nie jesteś już sama, masz nas. Możesz nam zaufać. Nie pytam, co widziałaś, ale zasłużyłaś na to i z pewnością kiedyś spełnią się twoje marzenia.
– Dziękuje. Prawda jest taka, że bez ciebie nie dałabym rady wrócić, to twój głos wskazał mi drogę powrotną. Wiesz, usłyszałam cię i pomyślałam, że chcę być tam, gdzie ty i wtedy wszystko tak po prostu znikło – wyznała Rozalia.
Czasami głos kogoś bliskiego, potrafi zawrócić znad krawędzi przepaści, Lenard przypomniał sobie swoje wcześniejsze słowa i tylko kiwnął głową. Wziął Rozalię za rękę i poprowadził ją do peleryny. Wyjątkowo szła posłusznie. Musiała odpocząć, bo prawdziwe wyzwania dopiero były przednimi. Popatrzył na towarzyszy, którzy smacznie spali, nieświadomi dramatu, jaki mógł się wydarzyć. Lenard uśmiechnął się, widząc małą Mirę zajmującą najwięcej miejsca. Z rozchylonymi ustami i rękami zagoniła chłopaków na krawędź peleryny, gdzie skuleni spali. Nawet teraz rządziła, pomyślał rozbawiony. Położył się pierwszy. Rozalia przystanęła, dlatego widząc jej wahanie, wyszeptał:
– Nie bój się, zostanę z tobą dopóki nie zaśniesz, później wrócę do siebie. Nikt nic nie zauważy, zostanie to między nami.
Rozalia westchnęła. Nie chciała zostać sama. Przygryzła dolną wargę i nieco zawstydzona położyła się obok przyjaciela. Zawahała się, ale ostatecznie położyła głowę na jego ramieniu. Lenard przyciągnął ją do piersi, głowę ułożył przy jej czole, wiedział, że potrzebuje teraz bliskości. Rozalia poczuła, że jest przy nim bezpieczna. Zmęczona zamknęła oczy. Ciepło bijące z jego ciała rozgrzało ją, więc szybko zasnęła. Lenard odczekał chwilę i tak jak obiecał, wrócił do siebie. Tym razem nie pozwolił sobie na sen, czuwał, nie spuszczając wzroku z czarodziejki.
CZYTASZ
Przebudzenie mocy - Tom1 {ZAKOŃCZONE}
Novela JuvenilW świecie Magicznych Krain zatrzęsła się ziemia. Dla mieszkańców Krainy: Lodu, Mgły, Pustyni i Słońca był to znak, że po szesnastu latach zwolennikom okrutnego czarnoksiężnika w końcu udało się go uwolnić z wnętrza magicznej góry. Siedemnastoletnia...