Rozdział 7

6.6K 260 95
                                    


Grace

Kolejny dzień upływał na pierdołach, które niczego nie wnosiły do mojego życia. Z niecierpliwością czekałam na to, aż dzień się skończy tylko po to, żeby odlecieć w krainę snów, gdzie wszystko mogłam ułożyć tak jak sama tego chciałam. W głowie wracałam do przeszłości. Tam wszystko było w takim stanie w jakim pozostawiłam to siedem miesięcy temu. Nie było to rozwiązaniem moich problemów, ale pomagało.

Gdy zbliżała się pora kolacji, zawołałam Aresa i razem ruszyliśmy do domu. Zdjęłam płaszcz i otworzyłam dużą szafę schowaną w ścianie, aby odwiesić go tam, gdzie zawsze. Jednak tym razem wszystkie puste wieszaki były zapełnione kolorowymi futrami, a na tym, gdzie zostawiałam swoje nakrycie, wisiała różowa, skórzana, damska kurtka. Nie ma takiej opcji. Złapałam krawędź rękawa i pociągnęłam w dół przez co ubranie ześlizgnęło się z wieszaka. Skoro chcę się bawić w sukę, która znaczy swój teren to ja chętnie zostanę psem, który będzie ją gonił. Ścisnęłam mocno paskudny różowy materiał, aż w końcu coś mi się przypomniało. Wyszłam przed dom, gdzie jeden z ochroniarzy – Wyatt, pilnował akurat głównej bramy. Pamiętałam, że ma nastoletnią córkę, która uwielbiała modę. Czasem tutaj przychodziła i w tajemnicy oddawałam jej ciuchy, które przysyłali mi projektanci. Było ich na tyle dużo, a jednocześnie były tak niepraktyczne w moim zawodzie, że szkoda, gdyby się zmarnowały. Ta kurtka, jak się domyślałam była wynalazkiem tego sezonu, więc byłam pewna, że się ucieszy.

Zatrzymałam się przed nim i wyciągając do niego rękę, powiedziałam:

- Pamiętam jak opowiadałeś mi o swojej córce. Nie używam tej kurtki, więc jeśli chcesz możesz się jej zapytać czy by nie chciała, a jeśli nie to po prostu ją wyrzuć.

Niepewnie wyciągnął przed siebie dłoń.

- Chyba nie powinienem.

- Skoro sama ci daję to znaczy, że powinieneś. Bierz i nie gadaj.

- Dziękuję.

- Nie ma za co.

Odwróciłam się i z uśmiechem na twarzy wróciłam do domu. Odwiesiłam swój płaszcz na miejsce i robiąc rozluźniający wydech, ruszyłam do jadalni. Jak zwykle przychodziłam ostatnia i wszyscy już siedzieli na swoich miejscach.

- Coś ty taka zadowolona? – Zapytała brunetka, wkładając do buzi swoją sałatę.

- Pozbyłam się paru nieważnych rzeczy i jakoś zrobiło mi się lżej.

Uniosła pytająco brew, ale nie miała zamiaru dalej brnąć w naszą rozmowę. Pomieszczenie wypełniła cisza przez, którą przedzierały się tylko stukania widelców i noży o talerze. Ta kolacja nie odbiegała w żaden sposób od wszystkich poprzednich ani zapewne od każdej następnej, która będzie miała miejsce.

Gdy skończyliśmy jeść, zdziwiło mnie to, że Matteo nadal siedział przy stole. Zazwyczaj od razu wstawał i bez słowa odchodził, a teraz został jakby na coś czekał. W końcu sięgnął do wnętrza marynarki i wyciągnął z niego małe papierowe pudełeczko, które postawił przed Gulią.

Zaskoczona, odstawiła wodę, którą przed chwilą piła i podniosłą przedmiot, uchylając pokrywkę. Moim oczom ukazał się pierścionek. Taki... zwykły. Bez żadnego szału czy przepychu. Zwykłe złote kółeczko z małym, okrągłym diamentem na środku. Po minie kobiety widziałam, że nie tego się spodziewała.

- To dla mnie?

- Pierścionek zaręczynowy – rzucił szybko.

- Widzę, że nie mam co liczyć na romantyzm.

Finally I understood you | TOM 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz