Rozdział 27

6.9K 357 77
                                    

Matteo

- Dzień dobry, szefie.

Wysoka brunetka wyszła przed blat w recepcji i się ukłoniła, szeroko się uśmiechając. Potaknąłem jej głową i poszedłem w stronę windy, którą dojechałem na dziesiąte piętro. Było to najwyższe miejsce całego budynku i znajdował się tam mój gabinet.

Zgodnie z wolą Grace, wczoraj, wróciliśmy do Los Angeles, spędzając resztę dnia w swoim towarzystwie. Zjedliśmy kolację, a później oglądaliśmy jakieś nienormalne seriale, które na moje nieszczęście zaczęły jej się podobać. Coś z tych tureckich o sułtankach i ich intrygach. Jestem święcie przekonany, że gdybym sprowadził jej taki harem do domu, to nie byłaby zadowolona... Mniejsza o to.

Tak jak już kiedyś wspominałem, miałem zarówno legalne jak i mniej legalne interesy, ale nawet na zapleczu tych legalnych, działy się rzeczy, które nie mogły zostać wyciągnięte na światło dzienne. Art Design, zajmowało się projektowaniem wnętrz i budową nowych budynków, dzięki czemu nie było dziwne, gdy średnio dwa razy w tygodniu, przypływał nowy statek. Oczywiście z dostawą mebli i innych niezmiernie potrzebnych mi rzeczy. W nocy, moi ludzie, przewozili część towaru do klubów, a część do magazynu, daleko poza miastem. Dzięki temu pozostawałem czysty. Kluby były zapisane na Ricka, więc gdybyśmy wpadli, to nikt nie połączyłby szanowanego prezesa firmy z żadną nielegalną akcją. A jeśli zaszłaby taka konieczność, wystarczył jeden telefon, aby i on odzyskał wolność. Był moim najbardziej zaufanym człowiekiem i przyjacielem, więc byłem spokojny co do tego, że wszystkiego dopilnuje.

Skrzydła windy otworzyły się przede mną, a zza blatu wyszła moja osobista asystentka. Niezbyt za nią przepadałem. Była tutaj dopiero od miesiąca, a wkurzała mnie tak bardzo, że nie potrafiłam spokojnie do niej mówić. O wszystko wypytywała po dziesięć razy, nie potrafiła zapamiętać jaką kawę piję, a nawet ułożyć mi porządnego grafiku. Chciałem ją zwolnić, ale Carla, która zajmowała się rekrutacjami, poszła na urlop, a ja nie miałem siły na użeranie się z ludźmi, więc byłem zmuszony z nią jeszcze trochę wytrzymać. Poprzednia asystentka, spisywała się o wiele lepiej, ale miała już ponad sześćdziesiąt lat i uznała, że ten wiek nie jest odpowiedni do tej pracy, więc pozwoliłem jej odejść.

- Panie prezesie...

- Nie teraz, Vanesso.

- Ale...

Zatrzasnąłem za sobą drzwi i usiadłem na fotelu. Na biurku już leżał cały stos pieprzonych papierów, które musiałem wypełnić. Oczywiście nie były posortowane tak jak o to prosiłem, a leżały wymieszane w jednej kupie.

Obróciłem się w stronę okna i spojrzałem na widok za nim. Ojciec mówił, że kiedyś ta firma była jedną z wyższych, a widok zapierał dech. Widać było kawałek lasu, a reszta zabudowy była tak niska, że można było się tutaj poczuć niczym władca. Teraz miasto się tak rozbudowało, że nie pozostało z tego nic. Byłem praktycznie okno w okno z drugą firmą. Trochę denerwował mnie fakt, że to co zbudował mój dziadek, obecnie jest mało widocznym okruchem, ale nie miałem czasu, aby się tym zajmować. Zgodnie ze złożoną obietnicą, dbałem o to i przynosiło naprawdę spore dochody, jednak nie takie jakie mogłoby, gdyby poświeciło się temu więcej zaangażowania. Co prawda, ta świadomość mnie męczyła. A dokładniej, to psychika. Byłem człowiekiem perfekcji. Problem był w tym, że mój czas nie był z gumy i nie dało się go rozciągnąć. Doba miała marne dwadzieścia cztery godziny. Pięć z nich przesypiałem, a co najmniej drugie tyle spali inni, więc ciężko było wszystko ze sobą pogodzić.

Usłyszałem pukanie do drzwi, a głowa asystentki, wsunęła się do środka.

- Szefie?

- Mów.

Finally I understood you | TOM 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz