Grace
- Czy naprawdę musiałaś go otruć? – zapytał, siedząc w swoim fotelu.
- Nie otrułam go, przecież żyje - rozłożyłam ręce nie wiedząc o czym mówi.
Można powiedzieć, że zostałam wezwana na dywanik, ponieważ ktoś nie potrafi przyjąć swojej porażki na klatę. Nie minęło choćby pół godziny, gdy Matteo wparował do naszej garderoby i rozkazał mi, dokładnie... rozkazał mi, żebym przyszła do gabinetu.
- Musiałem słuchać jego niekończącego się wywodu. Skoro nie boisz się o swoje życie, to chociaż pożałuj mnie, na litość boską.
- Oj dobra – machnęłam na to ręką co dodatkowo go zezłościło. - Postanowił wrócić do siebie?
- Nie.
- Nie? - nie dało się ukryć mojego podziwu dla jego osoby. - Jest albo tak głupi, albo tak odważny.
- Grace...
- No co? Zostałbyś w domu kobiety, która próbowała cię zabić?
Spojrzał na mnie spod byka, wyraźnie mi coś insynuując.
- Ja się nie liczę - zaznaczyłam. - Poza tym, żyjesz - wskazałam na niego palcem, gdy chciał coś powiedzieć.
Moje argumenty okazałe się zbyt słabe, więc zostałam skazana na umieranie z nudów w tym pomieszczeniu, które przyprawiało mnie o migrenę. Nie lubiłam go i za każdym razem jak tylko przechodziłam przez jego próg, w głębi pragnęłam wywrócić oczami. Wszystko było tu tak schludnie poukładane, a ta minimalistyczność wręcz krzyczała. To było jedyne takie pomieszczenie w całym domu, na całe szczęście. Tutaj jego pokręcona głowa mogła odpocząć, dlatego też spędzał tu większość czasu. Było to nieco niepokojące i z wiekiem mu się chyba pogarszało, bo czasem potrafił co godzinę chodzić i krzyczeć na April, że nie pościerała kurzu albo nie starła psich łap z posadzki. Czasami było mi jej szkoda, ale zaraz potem, przypominałam sobie jak na mnie kablowała, gdy tylko wzięłam Aresa na piętro i od razu mi przechodziło. Szczytem tej obsesji było to, że zaczął układać moje stringi i staniki według różnych wielkości, oczek koronki. Nie żartuję. Zaczynałam się obawiać, że jego mania udzieli się i mi, ale chyba byłam zbyt dużą bałaganiarą, więc po prostu pozwoliłam mu na ten perfekcjonizm tylko po to, żeby potem móc wszystko porozrzucać.
Kręciłam się po gabinecie, próbując udawać, że wcale mi się nie nudzi, a czas mijał boleśnie wolno. Mimo tego, podobało mi się to "spędzanie czasu razem". Matteo jak zwykle chciał dobrze spożytkować czas i próbował wykorzystać tę sytuację do omówienia jakichś dokumentów. Tłumaczył coś o tym, gdzie powinnam podpisać, co zawierały i o czym były, ale właściwie, to nie obchodziła mnie ani ich treść, ani to co tam miałam zrobić. Ważne, że on wiedział co podpisuję i skoro według niego powinnam to zrobić, to po prostu to zrobię. Papierologia nie była moją mocną stroną, gdyby kazał mi kogoś zabić albo chociaż torturować, to zrobiłabym to od razu, ale nie to. Nigdy nie zajmowałam się podobnymi rzeczami i nieszczególnie mnie to ciekawiło.
Podeszłam do popiersia, które stało na małym stoliku w kącie i przesuwając palcem po kolejnych nierównościach, przemierzałam dość marne dzieło czyichś rąk. Nawet nie wiedziałam czyją podobiznę ukazywał. Był taki... niepodobny do niczego.
- Możemy też podpalić ten dom dziecka trzy ulice dalej, albo jak wolisz to dom starców po przeciwnej stronie.
- Jeśli chcesz - odparłam, zapatrzona w ten brzydki kawałek betonu, czy czymkolwiek było to tworzywo.
CZYTASZ
Finally I understood you | TOM 2
RomansaDrugi tom trylogii ,,Trust." Dwoje ludzi, którzy zostali rozdzieleni przez los nigdy więcej nie poczuje do siebie tego samego, prawda? Szczególnie jeśli jedno, nienawidzi drugiego. On po jej odejściu stał się zimny i bezwzględny jak nigdy wcześniej...