Chapter 11

11.9K 840 288
                                    

Zjawił się szybciej, niż się umówili. Podjechał na parking i czekał cierpliwie, dokładnie tam, gdzie mu kazała. Zaproponował co prawda, że odbierze ją spod samych drzwi, ale kategorycznie się temu sprzeciwiła, ignorując przy tym zupełnie pytanie o powód.

Zauważył ją już z odległości parudziesięciu metrów. Szła zmysłowo poruszając biodrami, ubrana w ciemne, jeansowe legginsy i białą bluzeczkę, godną angielskiej pensjonariuszki. Jej długie, smukłe nogi dzięki butom na wysokim obcasie, wydawały się jeszcze dłuższe i bardziej kuszące niż zazwyczaj. Poły długiego, szarego płaszcza ocierały się zmysłowo o jej szczupłe uda. Włosy upięte w elegancki kok odsłoniły smukłą szyję, wołającą wręcz o pieszczotę jego ust. Potrząsnął głową i z rozbawieniem odkrył, że koniecznie natychmiast musi oderwać myśli od jej ciała, inaczej żywe zainteresowanie jej osobą stanie się bardzo wyraźnie widoczne. Dosłownie.
Wysiadł, pocałował ją zachowawczo w policzek, objął w talii, zaprowadziwszy na miejsce pasażera, otworzył jej drzwi i pomógł wsiąść.

Jak tylko zajął miejsce koło niej, wyraźnie wyczuł, że coś się zmieniło. Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że wszystko wróciło do punktu wyjścia. Pomimo niedawnych wydarzeń, czuć było od niej tę samą obojętność, której doświadczał jeszcze kilka tygodni temu, kiedy bez słowa mijali się na szkolnym korytarzu, postanowił jednak wstrzymać się z osądami i zdać się na rozwój wydarzeń.

Kiedy dotarli na miejsce, asekuracyjnie zszedł Karolinie z drogi i ani myślał obnosić się z jakąkolwiek zażyłością względem niej. Złożył życzenia solenizantce, wręczył jej prezent, kupiony uprzednio przez Anetkę, a potem przycupnął z napojem bezalkoholowym w dłoni i obserwując wnikliwie otoczenie, po prostu czekał. Usunął się w cień na tyle, na ile pozwalały mu niewielkie gabaryty sali.

Epicentrum było popularnym, młodzieżowym pubem z dość małym parkietem, który z powodu zdecydowanie zbyt dużej liczby zaproszonych gości, zdawał się teraz być jeszcze mniejszy i bardziej klaustrofobiczny, niż w rzeczywistości. Krzyś, choć bywał tu wcześniej dziesiątki razy, nie czuł się teraz zbyt komfortowo. Odwykł od ludzi i miał wrażenie, że zdziczał społecznie. Rozmyślnie unikał więc towarzystwa, starając się jak najmniej rzucać w oczy. Im dłużej stronił od znajomych, tym trudniej było mu śmiać się szczerze z okazjonalnych, debilnych żartów pijanych już kolegów. Co rusz łowił Karolinę wzrokiem, zastanawiając się nad kolejnym posunięciem. Ona, w przeciwieństwie do niego, brylowała w najlepsze i zdawała się przy tym zupełnie nie pamiętać, że przyszli razem, więc kiedy światło przygasło, a z głośników popłynęła wolniejsza melodia, zdecydował, że to jest idealny moment, żeby jej o tym przypomnieć. Podszedł do niej od tyłu i chłodnym palcami dotknął jej rozpalonej szyi. Odwróciła się powoli, a kiedy ich wzrok spotkał się na dłuższą, niż zakładał, chwilę, zamarł bez oddechu. Przygarnął ją do siebie mając nadzieję, że tym razem pozwoli mu na chwilę bliskości i nie przeliczył się. Z łagodnym uśmiechem splotła palce na jego karku i wspięła się na palce.

- Ale ty jesteś wielki... - mruknęła, zadzierając głowę wysoko.

- Wielki to był Aleksander Macedoński. Ja jestem zwyczajnie wysoki - uśmiechnął się gładząc jej plecy w okolicy łopatek. Wyczuł każde twarde zgrubienie jej wystających kości i zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo ostatnio schudła. - Jadłaś coś dzisiaj? - zapytał spontanicznie, dopiero po fakcie uświadamiając sobie jak nietaktowne musiało być to pytanie.

- Nie, ale mogę zjeść ciebie, jeśli chcesz - zmrużyła oczy, a Krzysztof z zaskoczeniem odkrył, że była wstawiona.

 - Wyjdziemy stąd? - zaproponował dotykając jej policzka. Miał ogromną ochotę na to, żeby ją pocałować, ale nie chciał robić sensacji wśród znajomych. Bez słowa odsunęła się od niego i chwyciwszy za rękę, pociągnęła za sobą. Wyszli na korytarz i zanim zdążyli skryć się za załomem, Krzysztof trzymał ją szczelnie w ramionach i całował bez opamiętania. Odsunął się na chwilę, by na nią popatrzeć i uśmiechnął się z nieukrywanym zachwytem. Choć sam ledwo trzymał się na nogach, z trudem łapiąc oddech, patrzył z satysfakcja na jej zarumienione z emocji policzki i skrajnie zażenowany wyraz twarzy. Lubił wiedzieć że działa na nią dokładnie z taką mocą, z jaką ona oddziaływała na niego. Objął ją i pocałował znowu. Jedyne, co teraz się dla niego liczyło, to sposób w jaki reagowała na jego pieszczoty. Kochał tę moc sprawczą, która z oziębłej królowej lodu, zmieniała ją w kotkę na gorącym, blaszanym dachu. Dotykał ją zmysłowo, rozmyślnie sprawiając, że atmosfera stawała się coraz gorętsza. Całował namiętnie, nie potrafiąc odmówić sobie oderwania się od niej co parę chwil, żeby nacieszyć oczy. Obserwował, jak jej podniecenie rośnie i w momencie, w którym był już zupełnie pewny, że może pozwolić sobie na wszystko, ujął jej twarz w swoje dłonie i podniósł ku swojej.

- Straszną mam na ciebie ochotę... - wymruczał cicho w jej rozchylone usta - Kochaj się ze mną...

- S.. słucham...? - wyjąkała z niedowierzaniem i popatrzyła na niego nieprzytomnie, jakby upewniając się, czy się nie przesłyszała.

- Kochaj się ze mną - powtórzył ze spokojem, próbując na nowo przygarnąć jej ciało do swojego.

- Aha - poczuł opór i wiedział już, że sprawy nie potoczą się tak, jak naiwnie zakładał - Tutaj?

- No, niedokładnie tutaj - zaśmiał się trochę nerwowo, znowu starając się pociągnąć ją do siebie
- Gdzieś musi być jakieś ustronne miejsce, może ubikacja, w której nikt nam nie będzie przeszkadzał...

- Chcesz... chcesz się ze mną kochać... w KIBLU? - wydusiła z trudem i oparła dłonie na jego klatce piersiowej, odsuwając go od siebie stanowczo. Jej oczy przeszywały go dokładnie w taki sposób, którego nienawidził najbardziej na świecie i choć jej głowa sięgała mu zaledwie do ramienia, nie potrafił pozbyć się wrażenia, że patrzy na niego z góry.

- Dlaczego nie? - wzruszył ramionami i uśmiechnął się łagodnie. Robienie dobrej miny do złej gdy zawsze wychodziło mu lepiej, niż sama gra.

- Dlaczego nie? - powtórzyła za nim z oburzeniem - Powiem ci dlaczego, ty nadęty bucu! Po pierwsze, nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że żeby się z kimś kochać, to trzeba go najpierw... tu cię zaskoczę... - zrobiła teatralną pauzę - ...kochać! Ze mną to się możesz co najwyżej pieprzyć. Po drugie - ciągnęła nie czekając na odpowiedź, a on nie starał się nawet wejść jej w słowo. Nauczony poprzednimi doświadczeniami, uznał to za kompletnie bezcelowe - Nie jestem typem dziewczyny, która się tak po prostu pieprzy. Trzeba ze mną wcześniej chodzić, wyobraź sobie - przytoczyła idiotyczne powiedzonko i zmrużyła oczy ze szczerą nienawiścią - Po trzecie, dobrze wiesz, że z racji tego, że nikt ze mną wcześniej nie chodził, bo jestem wredna i upierdliwa - użyła jego własnych słów przeciwko niemu - to dziwnym trafem nie miałam okazji iść z facetem do łóżka. Czy tak mało masz do mnie zwykłego, ludzkiego szacunku, żeby fundować mi niezapomniany pierwszy raz w śmierdzącym, zaszczanym KIBLU? - potrząsnęła głową z niedowierzaniem.

Krzyś widział, że z trudem przełyka ślinę i mruga szybko powiekami, mając nadzieję, że wilgoć gromadząca się pod nimi zniknie sama w jakiś magiczny sposób. Wbiła wzrok w czubki swoich butów i przytknęła dłonie do skroni. Bez słowa, ruszyła z miejsca, mijając go szerokim łukiem. Chciał ją zatrzymać. Wyciągnął w jej kierunku rękę, ale odtrąciła ją zdecydowanie - Nie dotykaj mnie - rzuciła sucho i odeszła, zostawiając go samego. Krzyś nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że słyszał w jej głosie zawód i rezygnację. Oparł się plecami o ścianę i zamknął oczy. Nie pierwszy raz tak się czuł i żywił szczerą nienawiść do tego szczególnego stanu ducha. Poczucie winy mieszało się ze zdezorientowaniem, złość z zażenowaniem.

Stał przez chwilę ze szczelnie zaciśniętymi powiekami, kiedy jego wewnętrzne dywagacje na temat dylematów moralnych zostały przerwane przez czyjś szczery, perlisty śmiech.

sznÓrek (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz