Podparłem ręce Shi, które trzymały uniesiony miecz Valon. Nawet jej broń była dla niego trochę za ciężka, więc wykonanie większości ruchów i utrzymanie postawy stanowiło dla niego pewne wyzwanie. Jednak Liuxianczyk się nie poddawał i od momentu wjechania przez nas na teren Wefleibaru dwa razy dziennie ćwiczył po kilkanaście minut pod moim okiem. Później oczywiście dopadało go zmęczenie, które pokonywał krótką drzemką podczas dalszej jazdy.
– Dobrze, a teraz szybkie cięcie od prawej – poleciłem, będąc przyklejonym swoją klatką piersiową do jego pleców. – Śmiało, pomogę ci.
Shi wykonał właściwy ruch z żądaną precyzją. Gdyby tylko miecz był trochę lżejszy, zrobiłby to bez mojego podparcia. Zadecydowałem więc o kontynuowaniu treningu, aż dostrzegłem wyczerpanie w drżeniu jego ramion. Sprawnie odebrałem mu ostrze, którego sam by zapewne z siebie nie puścił. Och, ta jego upartość i zawziętość...
– Koniec na dzisiaj – oznajmiłem ku jego zaskoczeniu. Już otwierał usta w proteście, ale mu szybko przerwałem. – Ciemno się robi, zaraz będziemy iść spać.
– Nie jestem małym dzieckiem, aby chodzić wcześnie spać – mruknął, idąc za mną, ponieważ zacząłem wracać z polanki do naszego mobilnego obozu.
– Ja też nie, ale życie w długiej podróży wymaga ode mnie tego poświęcenia – zaśmiałem się. – Od ciebie też.
Westchnął ciężko, coś dodając pod nosem i musiał zrobić to po liuxiańsku, bo niczego nie zrozumiałem z jego wypowiedzi.
– Co tam? – zagadnąłem ponownie, odwracając głowę w jego stronę.
– Nic – odparł butnie i w momencie mojej nieuwagi przygarnął z powrotem miecz. – Sam go oddam Valon.
– No dobrze – prychnąłem, kręcąc głową w niedowierzaniu. – Co za uparte stworzenie z ciebie...
Fuknął, udając, że się na mnie obrażał za ten tekst i popędził przodem. Gdy tylko znalazł się w kręgu światła buchającego od rozpalonego ogniska, przystanął, obserwując, jak moja ochroniarz wrzucała coś do ognia i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w płomienie. Podszedł do niej, dopiero po zakończeniu przez nią tej czynności. Odebrała od niego z uśmiechem swoją własność, po czym najwyraźniej zaproponowała mu coś, ponieważ usiadł obok niej. Nie chciałem im przeszkadzać w ich rozmowie, plotkach czy zwykłych pogaduszkach, więc ulokowałem się w pewnej odległości, niedaleko namiotów, opierając się o wystający z ziemi pieniek.
Przez kilka następnych minut nie mogłem oderwać oczu od pomarańczowych smug tańczącego na drewnie światła, aż przypomniałem sobie o dość ważnej sprawie. Sięgnąłem do kieszeni płaszcza, wydobywając z niego już lekko pomiętą kopertę z królewską pieczęcią mojego ojca. Rano do gospody, w której wcześniej nocowaliśmy, dotarł posłaniec z Koderu z wiadomościami od moich rodziców. Zmierzał do stolicy Esparu, ale bardzo się ucieszył, że znalazł nas w drodze. Wymieniłem się z nim listami, więc wybył w szybką podróż powrotną. Krótszą, bardziej oficjalną wiadomość do całej naszej kompanii przeczytałem od razu po jej otrzymaniu, ale tą prywatną, wyłącznie do mnie postanowiłem zostawić sobie na później. I prawie o niej kompletnie zapomniałem...
Rozerwałem pieczęć, wyciągając z niecierpliwością zawartość. Oprócz złożonego, drogiego papieru wypadło z koperty kilka ususzonych płatków pelargonii, co było dość charakterystycznym zabiegiem dla mojego taty. Potrzymałem przez dłuższą chwilę ciemne płatki na dłoni, zanim pozwoliłem im opaść na ziemię i wziąłem się za czytanie. Od razu dostrzegłem starannie postawione w równych rządkach litery oraz drobne bazgroły na marginesach, które mój rodziciel często rysował, podczas zastanawiania się, co napisać.
CZYTASZ
Książę z porcelany
FantasyW dalekowschodnim cesarstwie Liuxian panuje rozkwit, a kultywowana od tysiącleci tradycja porcelanowych lalek ułatwia trzymanie poddanych w religijnym reżimie. Jeden z książąt, wybrany w dzieciństwie zgodnie ze zwyczajem na wcielenie boga porcelany...