Rozdział 14

94 9 0
                                    

Wplotłem swój biały kwiat do ogromnego wieńca, który otaczał gruby korzeń masywnego drzewa i pozwoliłem, aby tata pomógł mi złączyć ze sobą końce naturalnego łańcucha. Duża grupa zgromadzonych patrzyła, jak później kładliśmy go na trawie przy poskręcanych korzeniach, umieszczając go za niskim murkiem z naniesionych tu kamieni. Na każdym z nich trwało wyryte przez rodzinę imię i nazwisko zmarłego w katastrofie morskiej, tworząc większy zbiorowy grób na naszym leśnym cmentarzu. Kiedy nasze dłonie puściły wieniec, wszyscy uklękli na trawie, stykając się ramionami z sąsiadami. Znalazłem się pomiędzy Valon i Shi, który bacznie obserwował całą ceremonię, pierwszy raz w życiu biorąc udział w koderskim pogrzebie.

W moim państwie zmarłych grzebaliśmy pod drzewami w wydzielonym zagajniku przy granicy puszczy z miastem. Najczęściej jedna rodzina miała do dyspozycji po dwie, trzy rośliny i to przy nich składała ciała swoich bliskich, a że rozkładały się one w żyznej glebie, zwalniały miejsce dla kolejnych. Rzeczą trwalszą były oczywiście kamienie bądź murki, na których wypisywało się imię nieboszczyka, goszcząc go również we wspomnieniach. Według naszej religii ludzie po śmierci dołączali do Floriama na Polach Wiecznej Radości, więc żałoba trwała u nas o wiele krócej niż w pozostałych państwach na kontynencie Euloris. Chcieliśmy się po prostu cieszyć z ulgi i najwyższego szczęścia, jakie zyskiwali nasi bliscy w życiu po życiu. Jednak dla ich uczczenia w dniu ich pogrzebu i w specjalne święto otaczaliśmy drzewa w zagajniku kwietnymi wieńcami, które jako jedyne mogły pokonać barierę między światami i jak łańcuch łączyć nas z duszami naszych członków rodziny i społeczności, którzy odeszli.

– Niech Floriam ma was w swojej opiece – wyszeptałem, patrząc na białe kwiaty otulające korzenie drzewa niczym eteryczny koc.

Usłyszałem, jak Valon również cicho wypowiadała te słowa, wymawiając również imiona bliższych sobie żołnierzy, których zabrał sztorm na Morzu Bromstina. Ciszę zaczęły przerywać kolejne głosy, przecinając powietrze lekko niczym towarzyszący nam szum liści. Słońce przebijało się między gałęziami, swoimi łunami gładząc pieszczotliwie gruby pień drzewnego grobu, a jakiś mały ptaszek przysiadł na kamiennym murku i spojrzał się w moją stronę, przekrzywiając główkę. Przez chwilę bacznie mnie obserwował, po czym skubnął źdźbło trawy i odleciał z nim ponad naszymi głowami. Zerknąłem na Shi, którego głowa trwała odwrócona w stronę mówiącej głośniej kobiety. Opowiadała ona jakąś historię o zmarłym siedzącym obok niej osobom. Wkrótce zaczęły rozlegać się kolejne takie opowieści.

– Shi – zwróciłem się do chłopaka, więc ten odgarnął fioletowe włosy ze swojej twarzy. – Zostaniesz na razie z moimi rodzicami? Ja i Valon pójdziemy złożyć kondolencje rodzinom osób z naszej załogi.

– Jasne – odrzekł, tylko lekko unosząc kąciki ust i przysunął się bliżej moich ojców, którzy od razu się nim zaopiekowali.

Miło się oglądało, jak Liuxianczyk nawiązywał z nimi coraz lepszy kontakt, chociaż do stolicy Koderu dotarliśmy zaledwie tydzień temu. Gdy ja pracowałem, towarzysząc któremuś z rodziców na spotkaniach i czy nawet sam załatwiając różne sprawy państwowe, drugi tata spędzał z nim czas, pomagając zaznajomić się ze wszystkim potrzebnym w naszym kraju. Ostatnio dostrzegłem, jak Shi rysował dla Valerija jakieś liuxiańskie symbole i coś mu przy nich ze śmiechem objaśniał. Robiło mi się ciepło na sercu, kiedy widziałem go szczęśliwego i kiedy razem leżeliśmy na futrach przed kominkiem, tylko się przytulając, aby spokojnie spać na razie w osobnych pokojach. Jednak ostatniej nocy moja kruszynka wślizgnęła mi się pod kołdrę, zwijając się w kulkę w moich ramionach. Nie wiedziałem, czy moi rodzice wiedzieli o tym, bo nic nie dawali po sobie poznać.

Wstałem z kolan, zerkając sugestywnie na przyjaciółkę. Ta również się więc podniosła i ruszyliśmy na obchód grupek, w które zbili się ludzie. Każdej z nich poświęcaliśmy kilka minut rozmowy, składając szczere kondolencje i dając sobie ściskać dłonie. Kilka osób, głównie dzieci, się do mnie przytuliło, ale zniosłem to ze spokojem, dając im również to wsparcie, skoro go potrzebowali. Zebrani posyłali nam wdzięczne spojrzenia, a w niejednym z nich kryły się łzy. Nawet i mnie dosięgnął ten melancholijny nastrój, choć nie zebrało mi się na sam płacz. Po prostu na moment na mojej duszy osiadł szary, brudny pył wyrzutów sumienia. Ja również wtedy mogłem zginąć, ja również mogłem dołączyć do Floriama w zaświatach. Mimowolnie zacząłem się zastanawiać, jak wyglądałaby obecnie sytuacja, gdyby ten scenariusz się spełnił i wtedy zostałem szturchnięty czyimś łokciem.

Książę z porcelanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz