Rozdział 19

78 8 0
                                    

Zacisnąłem mocniej pięść na miękkiej szmatce, by wydusić z niej nadmiar wody i pochyliłem się z powrotem nad łóżkiem, by delikatnie przetrzeć bladą twarz Shi. Przyłożyłem materiał na dłuższy moment do jego czoła, po czym powolnymi ruchami zgarnąłem spływające po reszcie cery krople cieczy. Powtarzałem czynności, aż poczułem, że chusta utraciła swoją chłodną temperaturę. Wtedy przysunąłem się znowu do miski i wypukałem przyrząd, by wrócić do kojenia snu ukochanego.

Mogłem tak siedzieć przy nim godzinami, wyręczając pielęgniarzy we wszystkim, w czym mogłem. Chciałem się nim jak najlepiej zająć, nawet tak dobrze, jak on zajmował się mną po moim podtopieniu w esparskim morzu. Pragnąłem się mu za wszystko swoją czułością odwdzięczyć, a zarazem dopilnować, że będzie pod stałą opieką. Trwał pod nią zresztą od dwóch dni i powoli wracał do zdrowia. Dobę temu zeszła mu gorączka, a podczas snu, w który zapadł, nie męczył go kaszel. Lekarze zakładali, że w ciągu następnego tygodnia powinien być już zupełnie sprawny, jeśli tylko dopilnuje brania leków i nie będzie się nadwyrężał.

Negocjacje z cesarską rodziną na razie zostały wstrzymane. Zamierzaliśmy je kontynuować dopiero, gdy Shi odzyska przytomność i poczuje się na tyle sprawnie, by sam w nich nawet brać udział. Nie planowaliśmy jednak w ogóle dopuszczać blisko niego jego rodziców czy liuxiańską służbę, a w szczególności zostawiać ich samych. Kusiliśmy się za to przeświadczeniem, że za niedługi czas najprawdopodobniej usiądziemy do decydującej a przy tym praktycznie otwartej rozmowy z Liuxianem, która zadecyduje o podejmowanych przez nas w przyszłości krokach.

Westchnąłem, zerkając na wyłaniającą się spod trzymanej przeze mnie chusty rozluźnioną twarz Shi. Przetarłem jeszcze raz jego czoło, po czym podniosłem się z materaca, aby podejść do okien i jedno z nich szerzej uchylić. Do środka wpłynęły więc przyjemne zapachy później wiosny, w tym zapach żywicy zircianów. Jedno z drzew niemalże dotknęło swoimi najmniejszymi gałązkami gładkiej szyby, gdy poruszył nimi delikatny wiatr. Przyjrzałem się więc nim, stwierdzając, że najprawdopodobniej dzisiaj w nocy odbędzie się ich ostatnie kwitnienie, a przy tym nadejdzie czas spełnienia mojej obietnicy.

Wróciłem do łóżka, przysiadając koło bioder Liuxianczyka i tym razem potarłem jego policzek swoją własną dłonią, śledząc fakturę odżywionej przez koderskie kosmetyki skóry.

– Niezależnie od tego, czy się obudzisz, czy nie, dam ci swój podarek podczas kwitnienia – mruknąłem do niego, lekko się uśmiechając. – Najwyżej obdaruję cię nim jeszcze raz, gdybyś nie odzyskał przytomności.

Miałem już zamiar wrócić do przemywania jego twarzy, gdy jego ciało drgnęło, a spomiędzy jego różowych ust wydostało się niewyraźne mruknięcie. Zacząłem się więc mu uważniej przyglądać, gdy niepewnie rozchylał powieki, przyzwyczajając swoje skośne oczy do dziennego światła. Sięgnął palcami do krawędzi okrywającej go kołdry, po czym kilkoma opuszkami przejechał po swoim policzku, gdzie wcześniej spoczywała moja dłoń.

– Chyba musiałem umrzeć, skoro siedzi przede mną jakiś piękny anioł... – powiedział cicho, niewyraźnie się uśmiechając, a do mnie dotarło, że najwyraźniej już się obudził.

Opadłem obok niego, by zagarnąć go w swoje ramiona, a on bardzo chętnie wtulił się w moją pierś, specjalnie nawet wsadzając nos pomiędzy części rozchylonego kołnierzyka mojej koszuli.

– Pachniesz kwieciście – mruknął, po czym spojrzał na mnie, odzyskując przytomność w błękitnych oczach. – Jestem w twojej sypialni, prawda?

– Owszem, leżysz w moim łóżku – potwierdziłem. – Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.

– Mnie absolutnie nie – odparł, dalej się do mnie tuląc i przy tym prezentując, jak bardzo brakowało mu naszej bliskości. – Ale moi rodzice...

Książę z porcelanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz