Rozdział 13

108 8 0
                                    

Konie i wóz znacząco zwolniły na osłoniętym koronami drzew, wyłożonym kostką trakcie, by pojedynczo przejechać przez brukowy mostek. Po jego barierkach pięły się gęste krzewy dzikich róż, których najdłuższe pędy dotykały koniuszkami płynącej wody. Ciecz była tak krystaliczna, że spokojnie można było obserwować wyłożone wygładzonymi przez prąd kamieniami dno oraz kolorowe rybie kolonie. Gdzieniegdzie pobłyskiwały również półszlachetne kamyczki, zwane przez nas zirciankami, które gęsto występowały w naszych nadmorskich potokach. Były to tak naprawdę odpowiedniki bursztynu powstałego z żywicy zircianów – drzew pokrewnych lipom. Przybierały najczęściej dwa kolory: fioletowy lub zielono-niebieski, dlatego przezywaliśmy je purpurkami bądź cyjankami.

Gdy Felix znalazł się na środku mostu, przełożyłem sobie lejce do jednej ręki, aby drugą zgarnąć biały kwiat róży, który prawie odłamał się od dość starej łodygi. Rozprostowałem miękkie płatki, uśmiechając się promiennie i poczekałem po drugiej stronie rzeczki, by zrównać się z wozem. Patrzyłem przez moment, jak Shi trwał od dłuższego czasu przyklejony do drewnianej ścianki i świecącymi się oczami podziwiał wszystko wokół siebie. Nie dziwiłem się mu nawet w najmniejszym stopniu, zdając sobie sprawę z piękna wiosennego Koderu oraz promieniującego niezmąconym spokojem ducha tego lasu.

– Shi – zwróciłem się do niego, więc przerzucił zdezorientowany uwagę na moją osobę, a ja wykorzystałem chwilę i wsunąłem mu kwiat za prawe ucho. – Twoja uroda nie może się nawet równać z pięknem tej puszczy.

Liuxianczyk zaśmiał się cicho z lekkim, ironicznym tonem.

– Nie musisz mnie mamić słodkimi słówkami – stwierdził z szerokim uśmiechem. – Piękno twojego kraju wystarczyło, by mnie omamić. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę, gdzie mieszkasz.

– Za półgodziny powinniśmy znaleźć się w stolicy. Nie różni się ona znacząco od miasta, w którym ostatnio nocowaliśmy. Jest w niej po prostu trochę więcej arystokratycznych dworów, no i zamek.

– Wasze miasta chyba zawsze będą mnie zachwycać – wyznał z westchnięciem. – Są tak czyste i zadbane, z budynkami z kamieni tylko docieplonymi drewnem, z niewyobrażalną ilością zieleni w ogrodach, parkach, skwerach. Ich granice rozmywają się z granicą lasów i łąk. Pełno w nich strumyków i przeróżnych zapachów... Są po prostu piękne.

– Wszystkie cechy, który wymieniłeś pełnią nie tylko funkcję ładnego wyglądu, ale mają również bardziej praktyczne zastosowanie – odparłem z wewnętrzną dumą. – Po pierwsze dbamy o czystość miast, by zapobiegać rozprzestrzenianiu się chorób u ludzi i zwierząt. Po drugie wykorzystujemy większe fundusze na budowę domów z trwalszych materiałów, by nie dochodziło do pożarów i wypadków. Ilość roślinności pomaga nam się chronić przed powodziami, tak samo lasy wchłaniają większość wilgoci i oddają ją, gdy jest potrzebna. Poza tym nie zakopujemy strumieni, a w szczególności większych rzek, by mieć stały dostęp do dużej ilości wody oraz móc sprawnie korzystać z sieci kanalizacyjnej.

– Sieci kanalizacyjnej? – powtórzył z niezrozumieniem. – W sensie ścieków ulicznych?

– Nie, nasza sieć kanalizacyjna jest bardziej zaawansowana i przede wszystkim niewidoczna – sprecyzowałem. – To pomysł naszych inżynierów, który co prawda wymagał od nas porządnej przebudowy miast, ale przyniósł oczekiwany efekt. Jest to trochę takie połączenie esparskiego szamba z systemem owych ścieków ulicznych jak w innych państwach, tyle że kanały biegną pod ziemią i wpadają do odnóg rzecznych, zabierając nieczystości od razu ze sobą. Przepłukujemy je oczywiście raz do roku, by zapewnić odpowiednią drożność, ale nie to w tym wszystkim jest najlepsze. Toalety są najlepsze.

Książę z porcelanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz