~prolog~

181 6 6
                                    

Brunetka ponownie nachyliła się do muszli klozetowej, a z jej ust wyleciała ponownie mieszanka jedzenia z ostatnich dni oraz alkoholu, który nie tak dawno wypiła. Uniosła kciuk w górę, dając znać swojej przyjaciółce, że może ją puścić, po upewnieniu się że nie będzie kolejnej fali. Blondynka która stała za nią, podniosła się na chwiejnych nogach, czując jak jej nogi zesztywniały, po prawie dwóch godzinach siedzenia w jednej pozycji. Przeczesała ręką swoje włosy, sięgające ramion, kręcąc tym samym głową, z głupoty swojej wieloletniej przyjaciółki. 

- Nie było tak źle.- powiedziała brunetka, opierając się plecami o ścianę, parskając tym samym śmiechem. Przymknęła oczy, chcąc napawać się chwilą ciszy, nim blondynka wygłosi swoje kazanie, jaka to ona jest nieodpowiedzialna.  

Podirytowana dziewczyna podeszła do niej, po czym uderzyła w głowę, na co syknęła i się za nią złapała.

- Zwariowałaś? Na kacu jestem.

- Może chociaż trochę zmądrzejesz!- warknęła zdenerwowana.- Jesteś jak Tony, nieodpowiedzialna, dziecinna

- A ty nie jesteś jak swój brat, Titi.- wtrąciła się jej w pół zdania, unosząc jedną brew do góry, z chytrym uśmiechem, powodując że druga dziewczyna wzięła głęboki wdech, nadymając policzki, zaciskając oczy oraz ręce w pięści. Złączyła dłonie razem, przykładając do twarzy, tym samym pod nosem zaklinając dzień w którym postanowiła się z nią zaprzyjaźnić. 

- Boże, za jakie grzechy.- mruknęła cicho, kładąc ręce na swoich biodrach. Westchnęła cicho, stając naprzeciw przyjaciółki.- Wstawaj Rose. 

- Wygodny jest ten dywan.- odrzekła wciąż pijana, poprawiając pozycję na białym, puchowym dywanie przy toalecie, w swojej łazience.

- Słuchaj, rusz dupę z tego dywanu zanim Pan i Władza zacz

- Fletcher! Co z Rosie?!- Fletcher wzięła głęboki wdech, słysząc głos starszego brata swojej przyjaciółki, którego tak bardzo nie znosiła, że zastanawiała się, dlaczego w ogóle zgodziła się z nimi zamieszkać, gdy zaczęła trzecią klasę podstawówki. 

- Zacznie się wtrącać.- dokończyła przez zaciśnięte zęby, po czym wyszła z łazienki, mówiąc do niej jedynie aby tu została i nic nie narozrabiała, trzasnęła drzwiami dwa razy, co znaczyło że wyszła na korytarz willi w której mieszkała cała trójka. Zza ściany było słychać kolejną kłótnię Tiny i Tony'ego, na co Rosallie wyłącznie przewróciła oczami.

Złapała się drążka na ręczniki i z jego pomocą wstała. Spojrzała na lustro, które było na wprost niej, tuż przy linii szafek z białym porcelanowym, okrągłym zlewem. Na chwiejnych nogach podeszła bliżej, łapiąc się przed upadkiem za krawędź umywalki. Uniosła ponownie głowę na zlew, prychając głośno na swój widok. Oblepione przednie pasma włosów, rozmazany tusz do rzęs, który spłynął na jej policzkach, fioletowo zielone wory pod oczami i jasno niebieskie tęczówki, przekrwione od nadmiaru alkoholu.

W skrócie wyglądała jak siedem nieszczęść. Do tego luźno wisząca na niej bordowa koszula jej brata, którą dzień wcześniej miała na imprezie z okazji swoich dziewiętnastych urodzin, które Tony zorganizował u nich w domu.

Przeczesała ręką włosy, a bardziej nieułożoną grzywkę, która domagała się wizyty u fryzjera, albo zapuszczenia by się jej pozbyć. Zagryzła lekko wargę, rozsuwając ręce na całą długość marmurowego blatu, który znajdywał się w wgłębieniu ściany. Wzięła głęboki wdech, zdając sobie sprawę że Tina miała rację. Musiała przystopować z alkoholem, aby nie mieć powtórki sprzed czterech lat, w czasie których sięgała po różnego rodzaju używki. Na szczęście wyszła z tego, po roku pobytu w zakładzie zamkniętym, na odwyku leczenia uzależnień. Ukończyła spokojnie studia, na które się dostała w wieku trzynastu lat, z wyróżnieniem i od roku mogła się cieszyć że nie była już studentką i nie musiała zaliczać niepotrzebnie liceum.

Cicho syknęła, słysząc krzyk Tiny, która jak zwykle kłóciła się z jej bratem. Przymknęła na moment oczy, po czym gwałtownie uniosła głowę do góry i wygięła w dół kąciki ust, rozszerzając tym samym oczy, gdy usłyszała że do akcji wkroczyła Pepper Potts, asystentka jej brata.

- Anthony Edward Stark i Hattina Amara Fletcher!- krzyknęła uspokajając ich.- Rosallie Elizabeth Stark, natychmiast na dół!

- I tyle z spokojnego kaca.- mruknęła pod nosem, odpychając się rękoma od umywalki. Po chwili syknęła z bólu głowy, wiedząc doskonale że nie powinna robić gwałtownych ruchów.

Ale cóż poradzić? Rosallie Elizabeth Stark, przyciągała kłopoty, chaos i destrukcję, samym swoim bytem.

Podejrzewała że przyniosła pecha swoim rodzicom, gdy szesnastego grudnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego, gdy jechała z nimi samochodem na Bahamy, wydarzył się wypadek w którym zginęli, a ona cudem przeżyła. Wtedy też wydarzyło się coś... Niespodziewanego. Po paru dniach, gdy została uznana za zaginioną, została znaleziona w szpitalu, gdy tajemniczy mężczyzna pozostawił ją przed budynkiem z plastrem tuż nad uchem, który zakrywał ranę, prawdopodobnie od rozbitego szkła w tylnej szybie, jak doniosła później policja.

Mówiono że miała szczęście, bo jako jedyna to przeżyła, oraz pecha, że w tak młodym wieku była świadkiem śmierci rodziców. Nie pamiętała jednak tego wydarzenia, lecz miewała sny, a raczej koszmary, gdy była dzieckiem. Słyszała ostatnie słowa swojej mamy, którymi było zdrobnienie jej imienia, którego używał również Tony, w życiu się nie zwracając do niej inaczej, oraz... Mogło to zabrzmieć głupio, ale widziała obraz mężczyzny z charakterystyczną metalową lewą ręką. To było tak głupie jak o tym wspominała, że nikomu tego nie zdradziła. Nie chciała wyjść na wariatkę. Chociaż nie była pewna, czy kiedyś nie zdradziła tego nikomu, pod wpływem środków odurzających.

Jeszcze nie przeczuwała, że to wydarzenie było przełomem w jej życiu, które niedługo miało się zmienić o sto osiemdziesiąt stopni.  

Rosallie Stark: The Beginning of ChaosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz