~eleven~

37 2 10
                                    

Rosallie po całym dniu siedzenia wyłącznie w swoim pokoju, w końcu postanowiła go opuścić. Dzień po tym, co się wydarzyło w domu Stane'a, próbowała spędzić jeden dzień, udając że nic takiego nie miało miejsca. Ale o tym wydarzeniu, brutalnie przypominały jej siniaki na nadgarstkach, które wykręcił jej Obadiah, gdy próbowała uciec z jego sypialni. Wspomnienia z tego feralnego zdarzenia, uderzały w nią, jak ciężarówka w Bogu ducha winną sarnę.

Nie chciała być w tym stanie. Chciała udawać że wszystko jest dobrze. Że kolejny raz nie upadła na samo dno, z własnej winy. Ale prawda była, że upadła. Boleśnie oraz niebezpiecznie. Dno było cienkie, jak lód na zamarzniętym jeziorze, a pęknięcia zaczęły się powiększać, tworząc wzór ogromnej pajęczyny, wydając przy tym odgłos, który zwiastował, że lód lada chwilę miał się przełamać na małe kawałki, a ją pociągnąć na dno zbiornika. Mogłaby się oczywiście uratować, gdyby tylko stała przy brzegu. Ale w tym przypadku, była na samym środku, tam gdzie jest najgłębiej, a gleba niby nie poczuła na sobie światła słonecznego.

A ona razem z nią.

Zebrała w sobie odwagę. Wyciągnęła rękę, która była zakryta długim rękawem czarnej bluzy i nacisnęła klamkę, po czym pociągnęła drzwi w swoją stronę, aby je otworzyć. Wzięła głęboki wdech, na uspokojenie. Wyciągnęła nogę, stawiając ją za granicą ścian swojego pokoju. Po chwili dołączyła do niej druga noga. Przymknęła na moment oczy, zastanawiając się co właściwie robi. Przecież była w swoim domu, miejscu gdzie mogła poczuć się najbezpieczniej na świecie, bo tu nie miała spotkać jej żadna krzywda. Zachowywała się jak paranoiczka, za bardzo bała się, że znowu zostanie w ten sposób skrzywdzona.

Już nigdy nie chciała być w tym stanie.

Skarciła sama siebie w myślach, za chwilę myśli że mogłaby nie czuć się bezpiecznie z willi Starków i ruszyła w stronę krętych schodów na końcu korytarza, aby zejść na dół. Jej kroki były ciche, przez duże białe płyty na podłodze, które lśniły z czystości. Ktoś więc musiał być nad ranem, aby jak zwykle doprowadzić budynek do porządku, bo Tony i Rosallie nigdy nie na leżeli do typów osób, które by zajmowały się sprzątaniem. Co prawda, Rosallie nie była niechlujna. Wręcz przeciwnie. Uwielbiała porządek, zwłaszcza w swoim pokoju, lecz nie zawsze chciało jej się układać w szafie, bądź wyciągać sterty rzeczy pod jej łóżkiem, które tam upychała.

Gdy już miała zejść po ostatnich stopniach, usłyszała czyjeś głosy. Złapała się mocniej barierki, odwracając głowę. Jej dłoń mocniej zacisnęła się na balustradzie, gdy usłyszała głos, który przez tyle godzin chciała wyprzeć z swojej pamięci. Do jej oczu od razu zebrały się łzy, których nie była w stanie opanować. W ułamku sekundy usiadła na schodach, próbując się uspokoić. Po jej policzkach zaczęły lecieć słone krople, kapiąc na jej nogi. Wzięła cicho głęboki wdech i ponownie spojrzała w stronę salonu, bardziej kucając by nikt jej nie zauważył.

Dostrzegła Obadiah, który stał przy kanapie, a dokładniej nad Tony'm. W oczy nastolatki rzucił się reaktor łukowy, który trzymał starszy mężczyzna. Rozszerzyła nieświadomie usta w szoku, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że bez tego jej brat mógł nie przeżyć. Miała zamiar wstać i pobiec tam, zwłaszcza ma widok swojego Tony'ego który nie był w najlepszym stanie. Ale powstrzymały ją, kolejne wypowiedziane słowa przez Stane'a.

- Twoja siostra zawsze będzie tym samym, za co uważano Elizabeth. Zwykła dziwka. Miłość do żołnierzy, zrujnowała je obie.

- Rosie nie jest nią. - powiedział z trudem Tony przez zaciśnięte zęby. Stanę prychnął na to i pokręcił głową.

- Są takie same. Są nic nie wartymi kurwami, które źle wybrały w życiu. Miały okazję być z kimś, kto by zapewnił im piękne życie. Ale wolały biedaków którzy w każdej chwili mogliby umrzeć podczas misji. Żałosne.

Rosallie Stark: The Beginning of ChaosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz