Maj 2010
- NIE NAZWĘ SWOJEGO SYNA, BUCHANAN!
Od samego rana Rosallie nie była w humorze. Siódmy miesiąc ciąży mógł byś oficjalnie nazwany, najgorszym okresem podczas całego tego etapu. Była bardziej markotna niż zwykle, oraz rozemocjonowana. Nie pomagało jej ADHD, które u niej stwierdzono gdy miała sześć lat, powodujące u niej ciągły przyrost energii, kłócące się przy tym z czasem, kiedy jej organizm sam wymuszał w niej ciągłe zmęczenie.
Pomocne też nie było, jak się okazało, upragnione wymyślanie imion dla dziecka, którego płeć już znali. A raczej dzieci. Na świat miała przyjść dwójka Starków - czy jak kto woli, Smithów - chłopiec i dziewczynka. I jak dla dziewczynki mieli już mniej więcej wybrane imię, tak jej braciszek był powodem kolejnej sprzeczki, między przyszłymi rodzicami.
Patrzyła na swojego partnera jak na wariata, po tym jak zaproponował kolejne imię. Wcześniejsze jej się naprawdę podobały, jednak to, to było za dużo. Buchanan. Jak można tak dziecko skrzywdzić? Co to kurwa za imię, w ogóle?
Will skrzywił się, robiąc przy tym śmieszny, według niektórych, grymas twarzy i podniósł rękę, przysłaniając ucho. Musiał przyznać przed samym sobą, że Rosallie miała naprawdę mocne gardło, a jak krzyczała, to jej głos można było usłyszeć nie raz, w całym budynku Stark Industries, czy też ogromnym ośrodku, w którym się poznali.
- Co ci się nie podoba? - zapytał po paru minutach, kiedy tylko w jego uszach przestał słyszeć nieznośny pisk. Rosallie skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, odchyliła głowę do tyłu i spojrzała na niego z oburzeniem, rozchylając przy tym lekko usta i marszcząc delikatnie czoło, oraz niespecjalnie nos.
- Eee, wszystko? - powiedziała jakby tłumaczyła coś naprawdę prostego. William westchnął i pokręcił głową. - To najgłupsze imię dla dziecka i współczuję każdemu, kto ma tak na imię. Jak to w ogóle brzmi? Buchanan. Kurwa, jak jakiś banan. A w skrócie? Nan?
- Buck albo Bucky. - wtrącił Will, ale szybko tego pożałował. Uchylił się przed lecącą w jego stronę poduszką, która trafiła w komodę na której stał telewizor, oraz wazon z kwiatami. Westchnął ponownie.
- Nie ma nawet takiej opcji. - burknęła.
- Bo twój dziecięcy obiekt westchnień się tak nazywał?
- Nie skrzywdzę tak dziecka. Już starczy że jest spokrewniony z Obadiah.
Will pokiwał głową, zaczynając to rozumieć.
- To myślimy dalej. - stwierdził kręcąc głową.
Każdy w ich wieku, przez większość czasu by panikował, ze względu na takie drastyczne zmiany w swoim życiu. Jeszcze ponad rok temu, oboje cieszyli się życiem, ciągłe wychodzenie z domu, na różne imprezy, picie dużej ilości alkoholu, czy też częste wyjazdy w dalekie kraje, aby spędzić tam weekend, albo dwa tygodnie. Większość osób w ich wieku, nie cieszyło by się z tego, że muszą zostawić tamte życie.
Ale nie oni. Rosallie i Will wręcz skakali z szczęścia, z faktu że będą rodzicami. Racja, zawsze była ta niepewność czy będą dobrymi rodzicami, biorąc pod uwagę swoje dzieciństwo. W życiu Willa nie było obecnego ojca, po części również matki, dla której ważniejsze było bogactwo, niż własny syn. Chłopak praktycznie był sam, całe swoje życie, póki nie poznał Rosallie, która dała mu nadzieję na lepsze jutro. Nadzieję na to, że życie jednak ma sens i nie warto go marnować. Była dla niego ostatnią nadzieją, na w miarę normalne życie i szansą, na założenie szczęśliwej rodziny.
Stark natomiast miała trochę więcej szczęścia. Po tragicznej śmierci rodziców, miała bliskich. Ukochaną ciocię Peggy, którą odwiedzała co dwa tygodnie w Waszyngtonie i która była dla niej wielkim wsparciem, od kiedy tylko pamiętała. Carter praktycznie wychowała ją, razem z Tony'm, lecz kiedy zamieszkała w domu seniora, życie nastolatki się posypało. Żyła nie swoim życiem, tylko takim jakie wykreował jej brat, oraz media. Czuła się przez lata jak uwięziony ptak w złotej klatce, któremu w końcu udało się uciec i zaczerpnąć odrobinę wolności. Ale nikt jej nie nauczył, na czym polegała wolność.
CZYTASZ
Rosallie Stark: The Beginning of Chaos
FanfictionRosallie od małego była wychowana w światłach reflektorów. Nic dziwnego, zważywszy na jej nazwisko, który znał cały świat od wielu dekad. Nie mogła więc wyobrażać sobie lepszego życia. Denerwujący ale kochany brat, bez którego by nie dała sobie rady...