Rozdział 25

444 37 9
                                    

Coś musiało pójść nie po myśli Juana, bo całą drogę powrotną do hotelu kręcił się nerwowo w miejscu. Co raz pośpieszał kierowcę, by jechał szybciej. Muszkę rozwiązał już praktycznie na samym początku, więc teraz zwisała smętnie po obu stronach rozpiętego kołnierzyka.

– Gdy tylko dotrzemy na miejsce, masz się przebrać i spakować. Wyjeżdżamy maksymalnie do dwudziestu minut – rozkazał, nie uraczając mnie spojrzeniem.

– Coś się stało? – postanowiłam się odezwać. Czyżby dowiedział się o mojej rozmowie z kuzynem?

– Czy to prawda, że po wyjściu do toalety, poszłaś odpocząć do jakiegoś pokoju? – miałam wrażenie, jakby jego pytanie było tylko czystą grą. Jakby chciał podpuścić mnie do powiedzenia prawdy.

Jednak ja tylko skinęłam głową. Nie patrzyłam nawet w jego stronę, tylko wbijałam swoje spojrzenie w zagłówek kierowcy.

– Serduszko, używaj słów – zostałam natychmiast skarcona – I patrz mi w oczy, gdy rozmawiamy. Zbyt długo tolerowałem twoje humorki.

– To prawda. Źle się czułam, szumiało mi w głowie, a nawet nie wypiłam łyczka alkoholu. Stwierdziłam, że wolę nie wracać na salę, dopóki mi nie minie. Dlatego poinformowałam o tym twoich ludzi, sprawdzili jeden z najbliższych pokoi i gdy zobaczyli, że wszystko jest w porządku, zostawili mnie na chwilę samą.

– Rozmawiałaś z kimś? – cholera, czyli wie.

– Po wyjściu z Sali zapytałam tylko jednego chłopaka z obsługi, gdzie znajdę toaletę. Potem już tylko z twoimi ludźmi.

– To dobrze, bardzo dobrze – uśmiechnął się. – Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, już niedługo któreś z nich popełni błąd, wkraczając na mój teren.

– Myślisz, że będą chcieli mnie uratować? – wyszeptałam ze ściśniętym gardłem.

– Po naszym dzisiejszym pojawieniu się tam? Na pewno. Nie widziałaś miny Bethany, ta kobieta jest gotowa iść na wojnę. Co prawda dlatego, żeby ratować własny honor i dobre imię rodziny, ale jest skłonna przelać krew.

Odwróciłam się zszokowana w stronę okna. Skoro Juan domyśla się, że mogą spróbować prędzej czy później pojawić się w San Diego, oznacza to, że jest gotowy stanąć z nimi twarzą w twarz. A co jeśli nie uwierzył moim zapewnieniom, że z nikim nie rozmawiałam? A co jeśli jego ludzie jednak słyszeli urywki ze spotkania z Marco i przekazali mu. Przecież jak dowie się o wszystkim, sam zaplanuje na nich zasadzkę.

Tyle pytań kłębiło się aktualnie w mojej głowie, że nieświadomie zaczęłam nią kręcić na boki coraz mocniej. Łzy potoczyły się po moich policzkach, rozmazując makijaż i tworząc ciemne smugi na twarzy. Ciałem wstrząsnęły lekkie drgawki, a z ust uciekł mi cichy szloch.

– No i czemu płaczesz? – prychnął pod nosem – I tak cię nie uratują i tak. A ja nareszcie będę miał upragnioną zemstę.

– A nie możesz – zaczęłam, biorąc przy tym urywany wdech – zemścić się bez rozlewu krwi? – miałam cichą nadzieję, że nikt już więcej nie zginie przeze mnie. A tak by się stało, gdyby Juan przejrzał cały plan.

– Oczywiście, że nie. Popsułoby to całą zabawę. Będą cierpieć tak, jak cierpiał mój ojciec i siostra, umierając w płonącym aucie, tak jak mój brat, który zginął z ręki przeklętej Bethany. Wszystkiemu jest winna rodzina Romanov, to ich ojciec kazał podłożyć ładunki, to jego syn przyczynił się do śmierci Antonia. Do tego Rossi, cholerny Marco, który zawsze wpierdala się tam, gdzie go nie potrzeba. Rozjebał interesy, spiskując z O'Sullivanem. Szkoda, że staruszek już nie żyje, chociaż akcja z samolotem była iście efektowna.

Caballero wyglądał, jakby wstąpił w niego sam szatan. Źrenice mu się nieco rozszerzyły, zaczął szybciej nabierać powietrze do ust... Ale to jego uśmiech ten, który wstąpił na jego usta, gdy mówił o śmierci swoich wrogów, był przerażający. Nigdy go takiego nie widziałam, nawet po tym jak mnie zgwałcił i kazał patrzeć na siebie w lustrze. Nawet wtedy wyglądał bardziej ludzko niż teraz. Nawet wtedy gdy zmusił mnie do oddania strzału.

Teraz nie miałam pojęcia, z jakim człowiekiem miałam do czynienia. Nie wiedziałam, czego mogę się po nim spodziewać. Jak mam się przy nim zachowywać. To wszystko sprawiało, że ponownie poczułam ogromną gulę w gardle taką, która uniemożliwiała mi wzięcie powietrza. Taką, która powodowała narastającą panikę.

– Masz kwadrans na doprowadzenie się do porządku – jego głos ponownie wyrwał mnie z matni, w której coraz bardziej się zagłębiałam.

Z samochodu wyszłam dość ociężała. Czułam dosłownie każdy milimetr swojego ciała. Byłam świadoma tego, że muszę się ruszyć, iść do pokoju i przebrać się na podróż. Jednak w pewnym momencie mój mózg jakby odłączył się na chwilę od ciała. Mimo tego, że chciałam, musiałam postawić kolejny krok, ja nadal stałam w miejscu.

– Zegar tyka, Melanie! Nie chcesz spędzić czternastu godzin w tej sukience! – krzyk i groźny ton Caballero podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Zebrałam się w sobie i dość chwiejnym krokiem ruszyłam do środka.

Wszystkie czynności wykonywałam machinalnie, nie przykładając do nich zbytniej uwagi. Nim się obejrzałam, stałam na środku sypialni w czarnym dresie i z włosami spiętymi w luźną kitkę na dole mojej głowy. Spoglądałam w lustro. Pierwszy raz od tygodnia, tak naprawdę widziałam siebie w całości. Wychudzoną, zniszczoną z poszarzałą skórą. Miałam wrażenie, że moje odbicie zaraz zacznie się ze mnie śmiać.

– Naiwna Melanie co ty myślałaś, rzucając wszystko i wyjeżdżając za pierwszym lepszym facetem, który zaproponuje ci trochę więcej kasy. Głupia!


Kolejny we wtorek.

Zapraszam na instagrama: kasiunia18_wattpad oraz do obserwowania mojego profilu

Uczucia KobietyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz