.Prolog

28.8K 1K 868
                                    

Siedziałam skulona na tylnym siedzeniu samochodu i milczałam uparcie. Wlepiłam pusty wzrok w przestrzeń za szybą, starając się oddychać miarowo, choć żołądek, skręcony w ciasny, żeglarski supeł, manifestował chęć natychmiastowego rzygnięcia żalem i rozpaczą.

Krajobrazy za oknem przesuwały się miarowo i płynnie, zostając bezpowrotnie w tyle, a ja upatrywałam w tym zjawisku metaforę mojego dotychczasowego życia, w którym było mi wygodnie i nad wyraz bezpiecznie, a które oddalało się ode mnie wprost proporcjonalnie do pokonanej odległości. 

Przygryzłam wargi aż do bólu, powtarzając sobie w myślach, że lepiej, gdybym jednak trzymała język za zębami tak długo, jak to tylko możliwe. Skupiłam się na ignorowaniu zatroskanych spojrzeń mamy, które co jakiś czas odbijały się od przedniego lusterka i odnajdywały mnie, pomimo tego, że starałam się wcisnąć w najbardziej odległy kąt samochodu. Ciężko mi było nie mówić na głos tego, co myślę, ale ona i tak wiedziała. 

Przecież ani nie była ślepa, ani tym bardziej pozbawiona wyobraźni. Wręcz przeciwnie. Miała jej aż nadto i dlatego właśnie teraz znajdowałam się w tak beznadziejnym położeniu. Każde wyrażenie opinii dotyczącej obecnej sytuacji, skończyłoby się brutalnym zrzuceniem mojego cierpienia na jej barki. Bez względu na to, jakie myśli i emocje buzowały we mnie, wolałam uniknąć dokładania mamie wyrzutów sumienia.

– Zobaczysz, wszystko będzie... – odezwała się w końcu, na co ja, mimowolnie, wywróciłam oczami.

– Tak, wiem – przerwałam jej z głośnym westchnieniem, nie czekając nawet na słowo-klucz. 

To, że nie chciałam zadręczać matki, nie oznaczało wcale, że sama miałam ochotę być zadręczaną. Nawet przez siebie. ZWŁASZCZA przez siebie. Byłoby idealnie, gdybym mogła uniknąć bezowocnych prób przekonywania, że będzie dobrze. 

Dobrze już BYŁO. I tak nie uwierzyłabym w zapewnienia, że jakoś się ułoży, nawet, gdyby mi je składali wszyscy aniołowie w niebiesiech, z duchem świętym na czele. Poza tym, nie chciałam "jakoś". Chciałam dokładnie tego, co miałam jeszcze wczoraj!

– Dalej jednak jestem zdania – kontynuowałam, zupełnie nie wiedząc czemu – że byłoby lepiej niż "dobrze", gdybym nie musiała się przeprowadzać. Nie uważam, żeby to było, w jakikolwiek sposób, konieczne.

– Ciocia będzie miała na ciebie oko. – Pokiwała głową, a ja odniosłam wrażenie, że jedyną osobą, którą chciała przekonać co do słuszności swoich decyzji, była ona sama.

– Na mnie nie trzeba mieć oka – burknęłam urażona. – Jestem dorosła. No... prawie... – poprawiłam się, wiedząc, że dorosłość emocjonalna ma się nijak do tej dorosłości, którą wyciąga się z portfela i okazuje na prośbę legitymującego.

– Wiem. Dlatego masz własne mieszkanie do dyspozycji. Ciocia będzie po prostu obok. Tak, na... wszelki wypadek.

– Nie przewiduję wszelkich wypadków. – Zacisnęłam zęby. Nie chciałam być szorstka. To działo się poza mną i moją kontrolą. – I tym bardziej nie rozumiem, dlaczego nie mogłam zostać w Warszawie, skoro i tak będę mieszkać sama. Tata miał do mnie dwadzieścia minut z domu. Pół godziny z pracy.

– Nie przypominam sobie, żeby cię dzięki temu odwiedzał. – Wydęła usta w jawnej pogardzie dla swojego byłego męża.

– Ciocia też mnie jakoś szczególnie często nie odwiedzała – rzuciłam kontrę, spodziewając się cholera wie czego.

– Agata... – powiedziała miękko. Zupełnie tak, jakby chciała krnąbrnemu dziecku wytłumaczyć, dlaczego nie można lizać farbek i wkładać sobie kredek do nosa.

SzyszkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz