cz. 2 - "Tilleadh Vatt'ghern"

37 3 0
                                    

- Jesteśmy już niedaleko.

Zatrzymali się. Czuli w żyłach zbliżającą się akcję. Czuli buzującą, nabierającą siły adrenalinę, która powoli rozchodziła się po ich ciałach. Czy się bali? Nie. Scoia'tael się nie boją. Niczego. I nikogo. To miała być wręcz prosta akcja. Zasadzka to coś, co weszło im w krew. I w rutynę. Takie działania wykonywali niemal automatycznie. A choćby cząstka ich wzbierającej nienawiści do Letho była milion razy ostrzejsza i milion razy bardziej parząca niż choćby namiastka strachu przed śmiercią. Wiele potrafili ścierpieć. Na wiele byli gotowi. Takimi uczynił ich świat. Bezwzględnymi.

Yuviel zagryzła wargi i stłumiła kotłujące się w głowie myśli. To nie był czas na jakiekolwiek rozmyślania. Trzeba było działać jak najszybciej i jak najskuteczniej.

- Możesz już nas związać, Vatt'ghern – mruknął Iorweth, odwracając się plecami do wiedźmina. Niemal od razu wysunął też nadgarstki możliwie daleko za siebie, żeby ułatwić białowłosemu zadanie. Geralt w odpowiedzi wbił wyczekujące spojrzenie kocich oczu w elfkę, jakby czekając na jej zgodę. Kiedy jednak skinęła ku niemu głową w geście zezwolenia, zaczął powoli, ale skrupulatnie owijać ich ręce grubym sznurem. Splot był ciasny, ale nie uniemożliwiał ruchów. I, co najważniejsze, nie było trudno go szybko rozwiązać.

- Geralt, gwoli ścisłości, ufam ci, ale jeden głupi ruch, a nasi strzelcy zareagują – odparła miękko. Głos miała jakby nieco bardziej cierpki niż zwykle. – Uważaj na słowa, królobójca nie jest głupi – dodała jeszcze, ściszając nieco ton. Wiedźmin wymruczał ciche potwierdzenie, kiedy zaciskał ostatnie więzy. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. I to go w gruncie rzeczy nieco wyprowadzało z równowagi. Nie będzie im łatwo podejść Letho. A pokonać go będzie jeszcze trudniej.

- Nie spieprz tego – wysyczał jeszcze watażka.

Potem wszystko toczyło się względnie szybko i względnie gładko. Geralt ścisnął ich za przeguby, obserwując bacznie, jak strzelcy chowają się po krzakach i drzewach, a potem sam ruszył do przodu, pchając dwójkę elfów przed sobą. Kiedy wspinał się po marmurowych schodach słyszał już cichy, płytki oddech Letho. Czuł jego obecność. Był jej pewien. A w chwilę potem również go zobaczył. Wiedźmin siedział spokojnie, nieruchomo na kamiennej ławie, tuż pod pomnikiem dwóch elfich kochanków. Doprawdy wzruszający widok. W rękach trzymał różę pamięci, którą uprzednio musiał zerwać z jednego z krzewów. Kwiat wysychał powoli, pozbawiony całkowicie miłości i jakiegokolwiek głębszego uczucia poza gniewem i nienawiścią. Działania Letho były płytkie. Nastawione na korzyści. Łase na pieniądze.

Mężczyzna nie zareagował nawet. Ani, kiedy pierwszy raz do jego uszu dostał się dźwięk ich kroków, ani nawet, kiedy ich już zobaczył. Miął tylko i darł w palach wysuszone, zbladnięte płatki róży i czekał. Spokojnie. Cierpliwie. Budziło to w nich swego rodzaju przerażenie. Wywoływało gniew. Ale chyba taki był cel.

- Letho. – Głos Geralta był ostrzejszy, jak nigdy przedtem. Był głośniejszy. Poważniejszy. Po karku Yuviel przebiegł dreszcz. Opuściła głowę ukrywając schowane głęboko w oczach zalążki strachu. Łysy, o dziwo uniósł w końcu głowę i przeleciał po nich spojrzeniem tych przerażających, kocich ślepi. Coś, na czym zatrzymał wzrok rozjaśniło jego twarz iskierkami kpin i rozbawienia. Uśmiechnął się kąśliwie. Było coś niezwykle przeszywającego i niepokojącego w tym uśmiechu.

- Proszę, proszę – zaczął tym typowym dla niego, oślizgłym głosem. – Iorweth i jego kurwa, to śmieszne, jak udało ci się ich złapać? – zapytał, wstając leniwie. – Chyba cię nie doceniłem Geralt, przyznaję, nie sądziłem, że mogłoby ci się to udać – dodał jeszcze krzyżując ręce na piersiach. Zamilkł na chwilę, jakby czekał na reakcję wiedźmina. Gdy jej jednak nie uzyskał zaczął mówić dalej. – Czego chcesz?

Ostatnie Dwa Płatki Śniegu || WiedźminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz