Izba była nieduża. Nieduża, ale dość przytulna. Przy jednym z trzech okien stało biurko, na nim kilka oprawionych w skórę, bardzo starych ksiąg, kałamarz, kacze pióro, bo to wydawało się jej być najlepszym do pisania i kilkanaście, czy też kilkadziesiąt fiolek, zlewek, szklanych naczyń pełnych po brzegi dziwnymi maziami. Pewnie maściami na hemoroidy, żylaki i specyfikami przyspieszającymi gojenie. Nawet ona czasem zapominała, co jest czym. Przy biurku, naturalnie stało krzesło, stare, ale sprawdzało się bardzo dobrze w swojej roli. Gdzieś w rogu majaczyła drewniana, duża szafa na ubrania, zaraz obok której wbity w ścianę był kominek. Po drugiej zaś stronie mieściło się łóżko. Podwójne. Wygodne, ale wiekowe. Światło do pokoju wpadało przez owe trzy, małe, zasłonięte firankami okienka, niby lufciki w statku. Wystarczały jednak w zupełności, by w środku mogło być widno.
Promienie słoneczne odbijały się od ksiąg, od zlewek, od szafy i krzesła, od biurka, i od niej, ogrzewając jej zastygnięte we śnie ciało, przykryte do pasa wilczą skórą. Promienie słoneczne dosięgnęły też jego, leżącego tuż obok, o włos od jej nagich ramion. Lisa puszczy. Wielkiego, nielękliwego przywódcy Scoia'tael. Poruszyła się niespokojnie, a okrycie osunęło się lekko. Zamruczała jeszcze sennie i po chwili otworzyła leniwie swoje przenikliwe, zielone oczy. Przeciągnęła się delikatnie, podnosząc się z posłania. Przeskanowała izbę wzrokiem. Ujrzała tę samą, starą szafę, to samo, stare biurko, to samo stare krzesło, te same, dziwne mazie w szklanych naczyniach i swoje brudne, zaplamione ubrania leżące na podłodze, a zaraz obok nich ich duma i broń, dwa, połyskujące pod wpływem promieni zefhary. Odwróciła się gwałtownie w stronę śpiącego obok mężczyzny. Zmrużyła na chwilę oczy i potrząsnęła lekko jego ramionami.
- Iorweth – mruknęła w jego stronę ściszonym głosem. – Wstawaj, Crevan – dodała mówiąc niemal szeptem. Obudził się. Spoglądał na nią zaspanym wzrokiem oczekującym wyjaśnienia. – Już świta, bóg jeden wie czy patrole już nie wyszły za wioskę, musisz wrócić do obozu – odparła, sięgając po skórzane, ciemne spodnie leżące na drewnianej podłodze w dzikim rozkroku. Elf podniósł się szybko na jej słowa i usiadł na skraju łóżka, obserwując jej ruchy. – Nie gap się tak, tylko ubieraj się i spadaj stąd, zanim któryś z żołnierzy nie przypomni sobie, że ma kaca – syknęła w jego stronę głosem pełnym gniewu, na co ten uniósł ręce do góry w geście obrony. Rozumiał w pełni jej zdenerwowanie. Mogło chodzić o ich życie. Gdyby jeden z żołnierzy Loredo ich przyłapał, powiesiłby ich oboje. Jedyną, najważniejszą cechą Loredo było to, że wściekle nienawidził elfów. I był szalonym głupcem, który pragnął rozlewu krwi, ale to się w pewien sposób łączy z pierwszym. Dlatego nie czekał na kolejne, gniewne wysyczenie prośby Yuviel, po prostu posłusznie wypełnił ją za pierwszym razem.
- Nie jestem pewien, czy mówiłem ci o tym, ale nasi znaleźli wczoraj w puszczy jakiegoś dh'oine. Wzięli go na jeńca – rzucił poprawiając kaftan. Kobieta odwróciła się w jego stronę i wbiła w jego twarz zimne, przenikliwe spojrzenie swoich oczu. Pod jego wpływem zadrżała mu powieka. Nie uszło to jej uwadze.
- Dh'oine? A co dh'oine robił tak głęboko w lesie?
- Nie wiem, Gvalch'ca, chciałbym wiedzieć – odpowiedział odwzajemniając spojrzenie. Westchnęła i posunęła zgrabnie i szybko palcami, po rzemyku gorsetu, kończąc sznurowanie.
- Przesłuchali go? – Zaprzeczył ruchem głowy. Do jego uszu ponownie dotarło ciche westchnięcie, podniosła się z sieni i wepchnęła swój łuk do szafy, zakrywając go ubraniami. – Trzeba będzie to zrobić jak najszybciej, zajmij się tym proszę, jak wrócisz do obozu. Wiesz co to oznacza? – spytała. Wiedział. Rozmawiali o tym wielokrotnie. Nie chciał znowu poruszać tego tematu, sama myśl o nim go drażniła. Skinął więc głową, licząc, że to ją zbędzie. Mylił się. Potrafiła być naprawdę uparta. – Musimy przenieść się głębiej w las, coraz częściej mówisz mi, że zwiad kogoś znalazł, nie dość, że mnie to denerwuje, to jest niebezpieczne dla komanda, zacznij o tym myśleć na poważnie. – Miała rację. To też wiedział. Ale nie chciał się do tego przyznać, wolał wierzyć, że się myli, a jego elfom nie grozi żadne niebezpieczeństwo ze strony dh'oine zamieszkujących miasto. W końcu byli jedynie rasistowskimi głupcami. Przynajmniej w jego głowie. – Iorweth, posłuchaj, ludzie Loredo i Roche'a węszą, zapuszczają się naprawdę blisko obozu, a sądzę, że i co do mnie zaczynają coś podejrzewać.
![](https://img.wattpad.com/cover/316296339-288-k725747.jpg)
CZYTASZ
Ostatnie Dwa Płatki Śniegu || Wiedźmin
FanfictionNadchodzi czas wielkiej śnieżycy. Wilczej zamieci. Elfy, które kiedyś były rasą panów, królowały nad tym światem - dzisiaj są ciemiężone i wieszane na szafotach. Ale ich waleczność przetrwała, Iorweth zrobi wszystko, by era, w której elfy pozbywa si...