cz. 2 - "Tuve'an Rhen"

61 4 0
                                    

Gotowe. Wszystko było już dawno gotowe.

A dzień był piękny. Nieco zbyt piękny, jak na to, co miało się wydarzyć. Słońce świeciło wysoko na niebie, które nie było skażone nawet najmniejszą, puchatą chmurką. A ptaki ćwierkały, donośnie wygłaszały swoje pieśni przebijając się przez ciszę i gęstą atmosferę stresu i zdenerwowania.

Nie byli już we Flotsam. Byli na północ od Wyzimy, nieopodal Białego Mostu, miasta graniczącego Temerię z Redanią. Przy zamku La Valette Nie pytali dlaczego. Nie ufali co prawda Letho, ale doskonale zdawali sobie sprawę, że w tym jednym nie mógł kłamać. Płacili mu za wykonanie zadania, więc je wykonywał, na pewno nie zrobiłby jakiejś nielogicznej głupoty. A i oni nie potrzebowali żadnego zapewnienia, zamach na króla był przykrą koniecznością, ale jego śmierć jedynie dodatkiem, bez którego daliby sobie radę. Choć mimo wszystko woleli, by jednak wszystko poszło zgodnie z planem, by Foltest oddał swój ostatni oddech wiedźminowi.

Yuviel przestąpiła z nogi na nogę, wgapiając się z wyczekiwaniem na małe okienko w wieży samotni. Nieco się niecierpliwiła, chciała mieć to wszystko już za sobą i wrócić do obozu. Chciała ruszyć plan dalej, chciała już wrócić do Vergen.

- Nie boisz się? – zapytał jeden ze stojących obok elfów. Odwróciła się od razu w jego stronę. Rozpoznała w nim Yavandira. Jego długa twarz wykrzywiała się w jakimś dziwnym, niejasnym dla niej grymasie. Nie przepadała za nim. Wydawał jej się dziwny. A każde wypowiadane przez niego słowo brzmiało ślisko, jadowicie. Był jednak jednym z lepszych szermierzy komanda. Dlatego Iorweth wybrał go do tej misji. Choć ona była przeciwna.

- Nie – mruknęła niechętnie.

- Nie boisz się, że się nie uda? – dopytał jeszcze, podchodząc kilka kroków bliżej do niej. Ostatnie, czego potrzebowała, to głupich pytań od jakiegoś młokosa. Westchnęła i przewróciła oczami w zirytowaniu. Wzrok na powrót wbiła w to małe okienko. Wyczekiwała jakiegokolwiek ruchu.

- Nie – powtórzyła w zirytowaniu. – I powiem ci dlaczego, Yavandir. – Żadnego ruchu, dźwięku, nadal nic. Letho nieco się ociągał. – Jeżeli cokolwiek poszłoby nie tak, w drzewach naprzeciw samotni ukryci są strzelcy, którzy szybko zareagują, a ty dobrze o tym wiesz, bo tłumaczyłam to wiele razy przed misją – warknęła. – Przestań zadawać głupie pytania i skup się na zadaniu. – Odpuścił już wtedy. Dał sobie spokój i usłuchał wydanej od niej reprymendy. Po prostu usiadł gdzieś nieopodal czekając na sygnał. Wszyscy czekali na sygnał. Powtórzyła sobie jeszcze raz plan w myślach. Był prosty. On zabija króla, oni go ubezpieczają, a potem wszyscy odpływają do Flotsam. Chyba, że coś pójdzie nie tak. Ale nie mogło.

W zasadzie nie musieli czekać długo.

Do ich szpiczastych uszu szybko dotarł stłumiony, acz przeraźliwy, rozrywający krzyk. Wszystko musiało się przecież udać. Jakby w jednej chwili na niebie zebrały się najciemniejsze chmury, jakie widziała w swoim życiu. Foltest już nie żył.

Elfka uniosła dłoń ku górze, dając komandu sygnał, by się przygotowało. Usłyszała szum nakładanych strzał, jęk napinanych cięciw. Mogła nawet dojrzeć odbijające światło, skrzące między koronami drzew, żelazne groty. Nastała chwila ciszy. Jakby specjalne milczenie na cześć zmarłego Foltesta. A po ciszy, kolejne wyczekiwanie, na to, co dopiero ma się wydarzyć. Po wyczekiwaniu kolejny krzyk, zdecydowanie mniej przeraźliwy, mniej rozrywający. Krzyk rozpaczy. Uniosła dłoń wyżej. Z małego okienka samotni wynurzyła się postawna sylwetka Letho, a po chwili opadła z hukiem w taflę rzeki, zanurzając się całkowicie, powodując tym samym chwilowe zachwianie równowagi wody. Łódka przycumowana do brzegu zakołysała się niespokojnie. Było już praktycznie po wszystkim. Ale ona nadal wbijała skupiony wzrok w małe okienko, jakby w przestrachu, że wyskoczy z niego ktoś poza wiedźminem. Uniosła rękę jeszcze wyżej ku niebu, pilnując kątem oka ruchów zabójcy potworów, który płynął w ich kierunku. Zmarszczyła brwi. W oknie ukazał się jednak ktoś jeszcze. Wytężyła oczy, choć nie musiała, i tak by go poznała. Mlecznobiałe włosy, blizna, przecinająca lewą część jego twarzy. Znała go doskonale, aż za dobrze. Myślała, była pewna, że nie żył. Komando czekało. Na sygnał do wystrzału. Ona nie chciała, by strzelali. Nie w niego.

Ostatnie Dwa Płatki Śniegu || WiedźminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz