ARTEMIS
Była potworem.
Matka miała co do niej rację — nie zasłużyła na to, by się urodzić.
Ostatnie noce spędziła w rodzinnym domu. Jedyne, co odwiodło ją od ukrywania się w podłej jakości noclegowni, to urlop jej matki i nieobecność ojca. Starlight została w domu — miała spędzić najbliższe święta samotnie, z rzadka spotykając swoje zajęte koleżanki. Tak więc Artemis wykorzystała swój pobyt na zacieśnienie więzi z młodszą siostrą. Ukrywała się przed Astro jak tchórz. Ale on miał magię, a ona... Wiedziała, że już raz pozbawił jej pamięci — mógł zrobić to ponownie, sprawić, że nie będzie mieć dowodów na jego winę. Dlatego wzięła dłuższy urlop i zniknęła. Nikt nie wiedział, gdzie stał jej dom rodzinny, nikt więc jej nie szukał.
Pamiętała, jak Luna zapytała o powód jej wzburzenia w noc jej wyjazdu. Nie wiedziała, o co jej chodzi, bo nie natknęła się na nią na korytarzu, gdy opuszczała komnatę czarodzieja. Jej wiecznie czujne oko również nie dostrzegło królowej. Nie miała więc podstaw, by podejrzewać nieokazującą emocji Artemis o jakąkolwiek złość.
Wróciła w noc, w którą doskonale wiedziała, że Astro nie będzie w pałacu. Już wcześniej mówił, że wtedy jego siostra wychodzi za mąż. Wtedy ostatecznie wszystko zniszczyła.
Astro nigdy się nie przyznał. Dała mu czas, z którego nie skorzystał. Czuł się bezkarny... Więc go wydała. Podała Gwiezdnej Straży wszystkie dowody, jakie miała, pokazała nawet smocze jajo zakopane przed domem czarodzieja. Kapitan wydał nakaz aresztowania.
Tak bardzo żałowała tego, co zrobiła...
Astro był przestępcą. Jakiekolwiek powiązanie z gatunkiem, który przyczynił się do cierpienia tak wielu ludzi... To było nie do pojęcia. Nie mogła tego ignorować. Ale nie był złym człowiekiem. Nawet jeśli traktowała go dość chłodno i nie dopuszczała do siebie bliżej, on zawsze podchodził do niej z sympatią. Znała go już od pięciu lat i nigdy dotąd nie zrobił niczego, by stracić jej zaufanie. Pomagał, gdy prosiła go o drobne przysługi. Zagadywał, gdy samotnie stała na służbie. I znaczył wszystko dla jej przyjaciółki. Więc dlaczego... skazała go na dożywocie?
Wieść o aresztowaniu jej doradcy dotarła do Lunaris prędzej, niż Artemis zdołała wyznać jej swoje grzechy. Dlatego nie otrzymała rozgrzeszenia. Była zdrajczynią w jej oczach. Straciła jej zaufanie.
— Co on ci takiego zrobił? — zapytała ze łzami w oczach, z trudem panując nad gniewem.
Artemis skuliła się pod jej wzrokiem. Wiedziała, że ją zrani... Dlaczego się nie powstrzymała? Dlaczego nie zaczekała kilku miesięcy?
Głupia, głupia, głupia Artemis.
— Luno, ja...
— Co ja ci takiego zrobiłam?! — wykrzyczała królowa.
— Musiałam, przepraszam...
Luna opadła na łóżko, szlochając bez opamiętania.
— Lu...
— Nie chcę cię już widzieć. — Jej głos był zimniejszy niż najmroźniejsza zima.
— Wysłuchaj...
— ODEJDŹ!
Odeszła. Ale nie na dobre. Wciąż była jej strażniczką. Choć na rozprawie jej nie towarzyszyła, wciąż pilnowała swojej królowej. Lunaris nie zwolniła jej ze służby — wbrew całej nienawiści do Artemis, jaką w tamtej chwili czuła, wiedziała, że kobieta potrzebuje tej pracy. Oraz że nikt nie będzie chronił jej tak jak ona. Już nieraz ją ochroniła — i zamierzała robić to aż do śmierci. Nawet jeśli Lunaris nie chciała na nią patrzeć.
Minęła noc od osadzenia Astro w Więziennej Twierdzy. Lunaris nie wychodziła ze swojej komnaty. Odwołała wszystkie swoje spotkania. Stella wzięła urlop na czas świąt, choć właśnie w tym okresie była najbardziej potrzebna. Królowa nie dopuszczała do siebie nikogo... poza Selene.
Ukochana Artemis jako jedyna została dopuszczona do Luny zarówno pierwszej, jak i drugiej nocy. Oficjalnie królowa chciała rozmówić się z kapłanką na temat Astarteliów, ale czy w takiej sytuacji Selene przesiadywałaby w komnacie dziewczyny tyle czasu? Cały ten czas Artemis spędzała, stojąc pod drzwiami, wpatrując się w widok za oknem.
Bariera od północnej strony była siateczką pęknięć. Wszystkie czasopisma pisały tylko na dwa tematy: aresztowanie królewskiego doradcy i nieuchronne runięcie bariery. Społeczeństwo panikowało — nie czuli się już bezpiecznie. Artemis również.
Selene nie poświęciła Artemis nawet przelotnego spojrzenia. Ona również nie mogła znieść jej widoku. Wszyscy się od niej odwracali. Nawet Artemis nie była już w stanie znieść swojego odbicia w lustrze.
Minęły dwie noce. Aż nastała trzecia, ostatni noc nowiu. Wtedy Lunaris odezwała się do niej pierwszy raz.
Ubrana była w szarobłękitną suknię oraz czarny płaszcz z szerokim kapturem. Na dłonie nałożyła grafitowe rękawiczki. Jej włosy były starannie upięte, a twarz pełna chłodu.
— Wychodzę. Każ przygotować powóz.
Artemis była zdziwiona. Luna nie opuszczała komnaty... by nagle opuścić cały pałac.
— O-oczywiście, wasza wysokość — wydukała. Nie miała odwagi mówić do niej po imieniu... Nie teraz.
— Idź już. — Królowa cofnęła się do komnaty, ale nim zamknęła drzwi, odezwała się jeszcze raz. — Ach, i jeszcze jedno, Artemis. Postaraj się wybrać ludzi bardziej godnych zaufania. Nie chcę żadnych plotek.
Zabolało ją to. Ale w pełni sobie na wszystko zasłużyła.
Kiedy kazała przyszykować powóz i zebrała kilku strażników, jeszcze raz spojrzała w niebo, które Księżyc postanowił opuścić. Gwiazdy były jedynym światłem... Ale i z jedynie ich wsparciem zobaczyła najgorsze.
Na jej oczach siateczka pęknięć przeobraziła się w pył.
Mam nadzieję, że nikt nie planuje marszu po Artemis z widłami, pochodniami i taczką...
CZYTASZ
Kroniki Lumeny: Księga pierwsza • Księżyc
FantasiaLumena: kraina nocy, gdzie Księżyc i gwiazdy są najjaśniejsze. Królestwo magii, którego przed dziesięciu laty omal nie zniszczył jego największy wróg - smoki. Smoki, które opanowała gorączka, a Smocza Furia po dziś dzień wspominana jest jako najbard...