Rozdział 8 𝓓𝓮𝓪𝓷

201 24 11
                                    


To dla mnie niepojęte jak w ciągu ułamku sekundy może się zepsuć poczucie własnej wartości, czy zwykłe myślenie o sobie. W jednej chwili czujesz że nie jesteś sam, że jest nadzieja, że wszystko ci się uda i będzie dobrze, a nagle, nawet nie wiadomo kiedy dostęp do tych optymistycznych myśli staje się całkowicie odległy i niemożliwy. Stajesz się niepotrzebny, bezużyteczy, czujesz się niezrozumiany i masz po prostu dość. Chcesz być sam, a jednocześnie pragniesz tego aby ktoś przy tobie był i próbował ci uświadomić że lepsze jutro nadejdzie, nawet jeśli w to nie wierzysz.

W taki stan wprowadziło mnie wczorajsze spotkanie z Eleanor. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś się spotkamy, ani tym bardziej, że mi podziękuje. Nie potrafię przyjmować miłych słów, bo nikt nigdy ich w moją stronę nie kierował. No, oprócz mamy, ale te pojedyncze słowa traciły swoją moc za każdym razem, gdy zastępował je ciąg wyrazów rzucanych we mnie przez ojca. Jesteś beznadziejny. Nic z Ciebie nie będzie. To tylko niektóre z twierdzeń, które wżarły się we mnie i krążyły w moim krwiobiegu. Dlatego właśnie żadne miłe słowa do mnie nie docierały, były odpychane, nie wierzyłem w nie.

Gdy wczoraj się spotkaliśmy, poczułem dziwne uczucie, nagły przypływ sił, że to znak i musimy porozmawiać. Gdzieś wewnątrz tliła się we mnie potrzeba, że nie chcę być sam. Kiedyś jej nie było, ale chyba odrodziła się z przyjazdem do cioci Miriam, która okazała mi tyle troski, ciepła i zrozumienia.

Wiedziałem, że przyjeżdżając tu, podjąłem jedną z najlepszych decyzji w całym moim dotychczasowym życiu. Jednocześnie pragnąłem mieć już Lily ze sobą, cały czas zastanawiałem się, jak mogę ją stamtąd zabrać. Z miejsca, w którym nie mogła przeżywać dzieciństwa, tak jak inne dzieci w jej wieku. Z miejsca, którego nawet nie mogła określić domem, bo przez ojca byliśmy zmuszeni co chwilę zmieniać miejsce naszego pobytu.

Gdy wczoraj wracałem do domu z rynku, w mojej głowie już panowało tornado. Widziałem, że ciocia była bardzo słaba, więc nie chciałem jej dorzucać swoich problemów. Poza tym, pomimo jej cudownej postawy nie potrafiłem się przemóc do tego, aby tak często jej się zwierzać. Jak tylko zjedliśmy kolację ciocia udała się do swojego pokoju i poszła spać. Coraz bardziej się martwiłem, jakoś ciężko było mi uwierzyć w to, że to tylko zwykłe przeziębienie, ale nie chciałem dopytywać.

Gdy miałem już pewność że śpi, wziąłem kluczyki do auta, telefon i wyszedłem z domu. Dochodziła dziesiąta, na dworze było już całkowicie ciemno, ale byłem przyzwyczajony do takich wypraw. Ruszyłem do mojego nowego ulubionego miejsca, do lasu.

Chciałem być sam, wyrzucić z siebie wszystkie emocje, które bałem się okazywać przy ludziach. Czułem się wtedy słaby i gorszy od innych. W końcu wychowałem się na słowach, że mężczyźni nie płaczą i nie są wrażliwi. Ojciec nienawidził mnie za tą wrażliwość, która była we mnie od zawsze, dlatego już jako dziecko bałem się wypowiadać przy kimś co czuję.

Gdy dojechałem do celu zacząłem przechadzkę, miałem nadzieję że sama cisza i powietrze wystarczą mi do tego, aby uporządkować myśli. Po chwili zacząłem biec. Byłem coraz dalej, a jedynym odgłosem, który mi towarzyszył były łamane gałązki, na których co chwilę stawałem. Mało widziałem, drzewa stały obok siebie bardzo gęsto. Po dłuższej chwili uświadomiłem sobie, że właściwie nie wiem gdzie jestem, aczkolwiek nie za bardzo się tym przejąłem. W końcu chciałem być gdzieś, gdzie nikt mnie nie zobaczy.

Myśli zaczęły napływać strumieniami, a przez to że dookoła nie było słychać żadnych dźwięków, nie umiałem ich powstrzymać. Nie miałem nic na czym mogłem się skupić, aby wyciszyć umysł. Byłem wściekły, na siebie, na rodziców, na cały świat. Głównie za to, że pozwalali Lily cierpieć, a była przecież tylko bezbronnym dzieckiem.

I'm fallingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz