I

390 17 24
                                    

Ten materac naprawdę mnie wciągnął.

Otworzyłam oczy. Dlaczego wszystko wydawało mi się inne? Dlaczego sufit jest zupełnie inny niż ten, który widziałam kiedy zasypiałam w łóżku ostatnim razem? Dlaczego wszystko pachniało, jak nie miasto XXI wieku, gdzie zapachów jak ze świecą szukać..

Podniosłam się i rozglądnęłam. Dlaczego leżałam na podłodze? Za dużo pytań. Przegrzanie systemu. Przerwać misję. Przerwać misję!

Gdzieś za ścianą dobiegło mnie przygrywanie fortepianu. Melodia brzmiała znajomo, a raczej styl grania na tym instrumencie. Słyszałam również głosy. Ich właściciele mówili po polsku, czyli przynajmniej byłam wśród swoich.

Powoli wstałam, jakby w obawie, że coś zaraz znowu mnie przyciągnie do ziemii, odcinając drogę ewentualnej ucieczki. Oczy starałam się mieć dookoła głowy, żebym nie była zaskoczona, gdy jakiś niepoczytalny nożownik wyskoczyłby na mnie zza drzwi. Zdawało się, że znajdowałam się na jakimś korytarzu, a odgłosy dochodziły się zza.. ostatnich drzwi znajdującymi się w tym holu. Nie wydawało mi się, by wejście za nie było aż tak ryzykowne, dlatego to zrobiłam.

Było ryzykowne. Bardzo.
ZA BARDZO.

Mimo wątpliwości delikatnie nacisnęłam klamkę i weszłam do pomieszczenia.
Jeszcze nigdy nie omdlałam, ale czułam, że jestem tego bliska.

Właśnie byłam świadkiem starcia Juliusz Słowacki kontra Adam Mickiewicz. A przygrywa im sam Fryderyk Chopin.
Myślałam, że tego nie robił.

Wieszcze Narodowi na przemian wytaczali rymy i żartobliwe przytyki do swojego rywala, tak jak było to opisywane w internecie i w podręcznikach do nauki języka polskiego.

Weszłam do pomieszczenia, na szczęście nie zauważona. Stanęłam za nieznanymi mi gapiami, pewnie przedstawicielami francuskiej arystokracji. Podobnie jak zgromadzeni przysłuchiwałam się wypowiadanym przez poetów sentencjom, z tym, że w moim przypadku musiał jeszcze pilnować się, by nie omdleć. Przy okazji zastanawiałam się, który mamy, a raczej oni mają rok.

Na pewno powyżej 1822, bo romantyzm już dawno rozkwitł. Założyłam, że to lata 30, ale nie jestem niczego w 100% pewna.
Tak jakbym czegokolwiek była kiedykolwiek w 100% pewna.

W końcu oboje skończyli lekkim skinieniem głowy, każdy w stronę tego drugiego. Chopin skończył, a goście wcześniej bijąc brawo, powoli się rozeszli. Wyglądało na to, że trafiłam na jakiś bankiet lub inną wyrafinowaną dla żabojadów, tj. Francuzów imprezę. Jakże uroczyście.

Po minie Słowackiego widziałam, że nie czuje się najlepiej. Możliwe, że gruźlica już się u niego zaczęła. W każdym razie pobladł i widać było, że zbliżał się atak kaszlu.
Nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale podeszłam do niego, by mu jakoś pomóc, albo chociaż się zainteresować.
Naprawdę powinnam była się zastanowić co robię.
"Mayday, mayday, to się na pewno źle skończy, mayday, przerwać misję, MAYDAY!"

- Panie Słowacki? Czy wszystko w porządku? - usłyszałam własny głos, a mimo to nie wierzyłam, że naprawdę wydostał się z M O I C H ust.

Zainteresowany popatrzył na mnie z wielkim zdziwieniem, nie dziwię się mu z resztą. Dotychczas pewnie nieczęsto był rozpoznawany na ulicy, zwłaszcza przez tak młode osoby, przyćmiony sławą Mickiewicza. Prawdopodobnie większość gości już zdążyła zapomnieć, jak rywal Adama miał na imię. Uśmiecham się przyjaźnie, okazując mu wsparcie.

- Tak, wydaje mi się, że.. - Juliusz odpowiadając zaniósł się atakiem tak histerycznego kaszlu, iż na moich oczach zemdlał i opadł na podłogę. Przerażona, sama ponownie nie mając kompletnie pojęcia dlaczego, krzyknęłam:

- PANIE MICKIEWICZ! PANIE MICKIEWICZ, POMOCY! ADAMIE! PANIE MICKIEWICZ!

Francuz, z którym rozmawiał Mickiewicz, podobnie jak większość gości nagle się podnosi i wskazał na mnie, szepcząc rozmówcy do ucha, jednak tamten zdawał się przestać być zainteresowany słowami swego towarzysza, i podszedł do mnie.

Obrzucając wzrokiem leżącego Słowackiego, przeniósł go na mnie, rzucając mi przestraszone i jednocześnie ciekawskie spojrzenie.

Powiedział coś do Francuzów znajdujących się na przyjęciu i nie odrywając ode mnie wzroku, pomógł wstać Juliuszowi, i zaniósł go do powozu, dając mi znać, że mam iść z nimi. Poczułam, że przerażenie wyżera moją duszę, a oddech zatrzymuje się w płucach nie pozwalając mi oddychać.

Mimo wszystko pobiegłam za Mickiewiczem co tchu.

*

Siedziałam w mieszkaniu Słowackiego. Tak, wiem jak to brzmi.

Siedziałam tak i siedziałam. Wolałabym leżeć z zamkniętymi oczami udając, że nie wiem co się wokół mnie dzieje. Okrutne, ale mało mnie to obchodziło.

Adam Mickiewicz również tu siedział. Rozmawiał na korytarzu z doktorem wezwanym do Juliusza, który leżał w swoim łóżku i co jakiś czas rzucał mi zbolałe spojrzenie.
Nie rozumiałam ani słowa z tego, co Adam mówił do doktora i odwrotnie.

Nagle do pokoju wszedł twórca epopeji narodowej, a ja modlę się w duchu, by nie okazało się, że jest rok 1849 i Julek zaraz umrze.

- Dziecko - zwrócił się do mnie, a ja już wiedziałam, że to co usłyszę raczej nie przypadnie mi do gustu. - Nie jestem pewien, czy powinnaś tu być.

- Co ma pan na myśli, panie Adamie? - zadałam powoli pytanie mimowolnie wiedząc, co rozmówca ma na myśli.

Juliusz próbował się odezwać, jednak kaszel odebrał mu mowę i mężczyzna opadł na poduszki bezsilnie.

- Biedak - powiedziałam i podeszłam do łóżka, by poprawić poduszki, jednak Adam mnie powstrzymał.

- Nie wiemy nawet kim jesteś! Skąd się tu wzięłaś i jak dostałaś się na przyjęcie, do cholery?! - wieszcz złapał mnie za nadgarstek.

Próbowałam się wyrwać, jednak ucisk mężczyzny był zbyt silny. Skubany dobry jest. Przestałam się wierzgać i patrząc z troską na Juliusza spokojnie odpowiadziałam.

- Ja wiem kim jesteście. Lecz kim jest dziewczyna - ja nie wiem - uśmiechnęłam się, parafrazując słowa "Świtezianki".

- Kłamiesz - Mickiewicz uspokoił się słysząc słowa własnego utworu, lecz po chwili ponownie się zbulwersował. - Dlaczego nie odpowiadasz, do cholery! Skąd pochodzisz i jak się tu znalazłaś, wiedźmo?

Wzdrygnęłam się, słysząc ostatnie słowo. Może jednak nie powinnam była narzekać na XXI wiek.

- Panie Adamie - odezwał się Juliusz zbolałym głosem. - To dziecko. Uspokój się, proszę.

Upomniany mężczyzna spojrzał na autora Balladyny. Przyglądał mu się przez chwilę, po czym ponownie spojrzał na mnie.

- Dobrze, porozmawiajmy na spokojnie. Jak Polak z Polakiem, emigrant z emigrantem.

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
Julek spojrzał na tą scenę zmęczonym wzrokiem, z nutą przerażenia wymalowaną na twarzy. Uspokoiłam go spojrzeniem i wyszłam z pokoju za Adamem.

 Wieszcze i co jeszcze? || Słowackiewicz Au ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz