XI

134 12 54
                                    

Postawiłam kropkę i odłożyłam pióro, zamknęłam kałamarz.

Przyjrzałam się kartce, jaką trzymałam w rękach. List do Norwida skończony, wystarczy teraz go zaadresować i zanieść na pocztę. Zatęskniło mi się do telefonu i messengera, kiedy uświadomiłam sobie, że muszę wyjść z mieszkania Julka, by porozmawiać z Norwidem, będącym aktualnie w jakiś Głuchych, czy innym Soplicowie. Punkt dla Ciebie, Zuckerberg.

Westchnęłam ciężko i podniosłam się z krzesła, by rozprostować kości. Trochę bolał mnie kark, ale poza tym towarzyszący mi wcześniej ból egzystencjalny zmalał. Chyba.

Spoglądnęłam na zamknięte okno, modląc się, aby ten stan się utrzymał i żeby oglądania całkiem zresztą ładnej, paryskiej uliczki nie przerwała mi kolejna kobieta, wyznająca kontrowersyjne poglądy na temat Celiny i Adama, plotkująca o nich ze swoją domniemaną przyjaciółką.
Przecież to niemożliwe, czysty absurd. Niemożliwe, żeby Adam dopiero teraz dostrzegł Celinę i pragnął z nią przeżyć resztę życia. Poza tym, mówiłam mu o niej wcześniej. Chyba, że nawet nie wie, jak ona ma na imię, co jest wysoce prawdopodobne.
Niemożliwe, że Celina też dopiero teraz zdecydowała się, iż Adam Mickiewicz to TEN jeden mężczyzna, spośród tak naprawdę wielu.

Pokręciłam głową, z beznamiętnym wyrazem twarzy. Wdech i wydech. Otworzyłam okno, by wpuścić tu trochę świeższego powietrza.
Wyjrzałam na korytarz, sprawdzając, czy Juliusz też już skończył pracować nad swoimi listami bądź innym rodzajem sztuki pisanej wierszem, byśmy mogli usiąść przy ciepłej herbatce, na co umówiliśmy się kilka godzin temu. Zamierzaliśmy porozmawiać na spokojnie, sam na sam i wyjaśnić sobie pewne wydarzenia, i zagadnienia, które bezpośrednio wypłynęły na tę nieciekawą scysję pomiędzy nami. Tym razem bez zbędnych krzyków i łez.

Drzwi jego pracowni były lekko otwarte. Zza nich usłyszałam pomrukiwanie Julka, który czytał to, co właśnie napisał. Było to trochę dramatyczne, ale zachichotałam z jakiegoś powodu.

Zapukałam delikatnie i wetknęłam głowę między drzwi a framugę.

- Julek? Jesteś gotowy, czy dać Ci jeszcze trochę czasu?

Poeta podniósł głowę i przeniósł na mnie swój wzrok.

- Nie nie, właśnie skończyłem. Możemy przejść do naszej rozmo...

Nie dokończył. Usłyszeliśmy pukanie do drzwi, tym razem wejściowych.
Spojrzeliśmy po sobie.

- Spodziewasz się kogoś?

- Właściwie, tylko rychłej śmierci - odchrząknął.

- Słoneczko, błagam, nie żartuj sobie tak. Masz 31 lat, człowieku! Ja pitole... Może to Mickiewicz, lepiej otworzę.

- TEN BARD LITEWSKI? Chwila, skąd wiesz, ile mam l-

Juliusz przełknął ślinę i stanął nieśmiało za mną, gdy przeszłam cały, niedługi korytarz przedpokoju, i złapałam za klamkę. Wzięłam głęboki wdech i wydech, i nacisnęłam ją, otwierając drzwi.

Kąciki moich ust natychmiastowo się podniosły, a cały niepokój spowodowany wizytą niespodziewanego gościa mnie opuścił.

- Pani Salomea! - krzyknęłam. - Witam!

Matka Julka uśmiechnęła się przyjaźnie i podniosła brew.

- Dobry wieczór. Widzę, że mój syn otwarcie podjął się nauczenia Cię polskiego. To dobrze, już bardzo ładnie mówisz! - weszła, zaproszona przeze mnie gestem. Juliusz posłał mi uroczy uśmiech. - Och, Julek! Jakże miło mi Cię odwiedzić! Pięknie się urządziłeś!

 Wieszcze i co jeszcze? || Słowackiewicz Au ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz