XIV i pół

114 13 31
                                    

Wyjrzałam zza drzwi kamienicy.

Podniosłam głowę na ciemne niebo, gdzieniegdzie rozświetlone niewyraźnymi gwiazdami, zakrytymi w większości przez ciemne, deszczowe chmury, z których właśnie zaczął kąpać deszcz.

Uśmiechnęłam się, gdy chłodna kropla spadła prosto na mój nos, łaskocząc mnie przy tym. Odwróciłam głowę na niepewnych wieszczy, nonszalancko unosząc brew.

- No to co Panowie. Przygoda czeka!

Otworzyłam szerzej drzwi i wybiegłam na plac przed kamieniczką, obracając się, i pozwalając, by zimny deszcz otulił mnie, i muskał moją skórę. Zachichotałam i założyłam kaptur na głowę.

- Julek, nie przejmuj się! - rzuciłam wesoło do zmartwionego poety. - Moje loki, choć krótkie, też się szybko puszą, za chwilę będę wyglądała jak pudel. I tak już straciłam nadzieję.

Norwid parsknął pod nosem i uniósł głowę na chmury, które z każdą sekundą zmieniały swoje ułożenie. Zanosiło się na ulewę, ale póki co wyszliśmy jedynie na deszcz.

- Nie wiem co brałaś, ale daj namiary na dilera.

- Ja nie przyjmuje do mojego organizmu takich rzeczy. To wszystko tylko i wyłącznie wina mojej euforii wywołanej genialnym pomysłem.

Norwid cofnął się lekko z nerwowym uśmiechem, a ja parsknęłam pod nosem.

- Wy chyba nigdy nie jechaliście na rowerze w burzy. WTEDY są dopiero wrażenia. Istny wyścig z czasem - prychnęłam, nie kryjąc uśmiechu. Juliusz posłał mi zbolałe spojrzenie.

- Z-zi-imno-oo - ocenił szczekając zębami. Rozejrzał się po ciemnej okolicy - oprócz bladego snopu światła ulicznej lampy nie było tu żadnego jasnego miejsca. Mimo wszystko wydawało się być tu przejrzyście.

Uśmiechnęłam się szerzej i odwróciłam, idąc wesołym krokiem w stronę parku.

- HEJ! GDZIE TY IDZIESZ? - pisnął panicznie Słowacki, ruszając szybko za mną. Usłyszałam za sobą śmiech Cypriana.

Szliśmy powoli. I tak byliśmy już przemoczeni do suchej nitki. Co chwila oglądałam się na poetów za mną - zziębionego Julka i rozbawionego Norwida, którzy starając dotrzymać się mi kroku jakby slalomem starali się wymijać spadające w coraz szybszym tempie deszczowe krople.

Przekroczyłam bramę parku i obróciłam się w ich stronę, rozkładając ręce, i unosząc je w górę.

- Tada! - mój melodyjny głos zdawał się nie zachęcać Juliusza do wesołego spacerku pomiędzy alejkami ogrodu. - Oto jesteśmy na miejscu.

Cyprian parsknął, gdy z ust Julka dobiegł cichy jęk. Mężczyzna posłał mu mordercze spojrzenie i pomstując na nas pod nosem, naciągnął mocniej płaszcz na głowę.

- Cz-czy możemy ju-uż wraca-ać? - wypowiedział półgłosem z niezadowoleniem wymalowanym na zaróżowionej od wiatru twarzy. - Jest zimno, wieje, pada i ogólnie jest nieprzyjemnie. Poza tym napiłbym się herbaty.

- Dopiero co wypiłeś, Julek - zauważył Cyprian.

- Herbaty nigdy nie za wiele - wzruszyłam ramionami.

- Szczerze? Kłóciłbym się.

- Nieważne! Chodźmy, jest tak klimatycznie!

Wydawałam się bardziej zachwycona niż wieszcze, którzy cały czas poruszali się za mną, rozglądając się niepewnie po okolicy, która teraz wydawała im się obca, mimo że to było to samo miejsce, z jakim obcowali za dnia, w pełnym słońcu.

 Wieszcze i co jeszcze? || Słowackiewicz Au ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz