XIV

111 11 21
                                    

Strasznie tu cicho.

Siedziałam ze wzrokiem utkwionym w środek zielonkawej ściany kuchni Słowackiego. Mężczyzna mimo słabego uśmiechu na swojej wyjątkowo bladej twarzy nie jadł ani nie rozmawiał ze mną więcej, niż było to według niego konieczne. Praktycznie wcale.

Miarowo stukałam palcami o stół nakryty poplamionym, niezmienionym już od dawna obrusem, taki nerwowy tik. Choć brzmi to nierealnie, bo jak to, Słowacki bez względnego porządku?
Zmarszczyłam brwi. Nie słyszę nic prócz stukania i mojego oddechu, który zdawał się wydobywać z moich płuc w jednym tempie z moją wystukującą rytm ręką. Nie wiedziałam już jednak czy moje serce wciąż bije, bo w ogóle nie wyczuwałam żadnego ruchu, nie mówiąc już o jakimkolwiek słyszalnym z niego dźwięku zastawek przepuszczających pulsującą krew. Pozostała mi tylko nadzieja i rytm.

Wszystko wydawało mi się takie puste, bez smaku. Zupełnie wszystko straciło sens w obliczu samopoczucia Juliusza.

Od momentu kiedy prawie zginęłam, w porę uratowana przez Julka nie wymieniliśmy więcej niż 3 zdania w pełni złożone. Pozostałe nasze "rozmowy" ograniczały się do skrótów myślowych, ubranych dodatkowo w pomrukiwanie i odwzajemniane ponure uśmiechy.

Westchnęłam cicho. Miałam wrażenie, że jestem tutaj całkiem sama. Mimo że Słowacki siedzi w takiej samej pozycji co ja, skierowany do ściany, tuż po drugiej stronie tego samego stołu nie czuję jego obecności. Wydaje się nie oddychać, jakby wstrzymywał oddech specjalnie, bym o nim zapomniała.

Znowu westchnęłam i rzuciłam okiem na jego zmęczoną sylwetkę. Drżała mu warga, a oczy miał zaciśnięte równie mocno, co pięści. Dłonie miał zimne, a knykcie aż pobielały od mocnego ucisku.

Otworzyłam usta, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk. Dotknęłam szyi, jakbym chciała sprawdzić przez skórę, czy moje fałdy głosowe dalej są na miejscu, w krtani.

Odwróciłam wzrok ponownie na ścianę i upiłam łyk herbaty z filiżanki, którą niepewnie trzymałam w dłoni.
Głośny szczęk naczynia odłożonego przeze mnie na spodek ocucił Juliusza, który powoli zwrócił swoją głowę w moim kierunku.

- Dobrze się czujesz? - wychrypiałam.

Kiwnął delikatnie głową i przejechał palcem po nakryciu blatu.

- Tak - wyszeptał. - Tylko... - pociągnął nosem - smutno mi. Boże...

Nie miałam nawet siły się zaśmiać, więc ograniczyłam się tylko do delikatnego uniesienia kącików moich ust.

- Wiem, Julek. Nie musimy o tym rozmawiać. Możemy tak sobie po prostu posiedzieć i popatrzeć na siebie nawzajem, kompletnie niewerbalnie.

Nie byłam jednak w stanie podnieść wzroku prosto na te jego błyszczące od łez sarnie, wypełnione smutkiem oczy. Nastąpiła chwila ciszy, przerwana stłumionym chlipnięciem mężczyzny. Powstrzymałam się przed gwałtownym wstaniem i przytuleniem go z całej siły. Zacisnęłam zamiast tego ręce na kolanach, wbijając w nie paznokcie.

- Nie, nie. Możemy o tym porozmawiać - wydusił z siebie Juliusz. Wstrzymałam oddech, wyczekując rozwinięcia tej myśli. - Ja... Ja muszę o tym porozmawiać.

Poruszyłam się na krześle. Spojrzałam na jego nieruchomą twarz, po której ściekała coraz szybciej płynąca pojedyncza łza. Kątem oka dostrzegł mój zmartwiony wyraz twarzy i przetarł szybkim ruchem powieki, uśmiechając się nerwowo.

- Wiesz, nie jestem wykwalifikowanym psychologiem - zaczęłam niepewnie - lecz lubię... Uwielbiam! rozmawiać z ludźmi, którym szczególnie ufam, zatem... Możemy być ze sobą naprawę szczerzy - położyłam moją trzęsącą się dłoń na jego równie drżącej, lodowatej ręce. Wpatrywał się w nasze kończyny przez chwilę. Stopniowo poczuł rozlewające się po przedramieniu ciepło, które mu zapewniłam moim dotykiem. Poczuł się trochę pewniej, zauważyłam to w jego oczach. - Zawsze jesteśmy.

 Wieszcze i co jeszcze? || Słowackiewicz Au ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz