XIII

113 14 44
                                    

Adam odwracał wzrok to na mnie, to na Cypriana, to na Juliusza. Pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Boże mój, czyli aż tak bardzo Cię dotknęły moje słowa, Juliuszu? Nie miałem nic złego na myśli, wybacz!

- Adam, nie osłabiaj mnie, błagam, no chociaż Ty! - jęknęłam kryjąc twarz w dłoniach.

- Fryderyku, Cyprianie, Zuzanno, ja jednak lepiej pójdę, nie chcę bardziej rozdrażnić Pana Słowackiego. Miłej zabawy. Oraz dobranoc - poczułam, jak podnosi mi się ciśnienie, a następnie znowu opada.

Chlipnęłam, ja już nie mam siły.
No czemu oni są takimi idiotami, wpierw się nachleją, a potem ryczą i mnie o palpitacje serca przyprawiają.

I tak ich lubię.

Pociągnął nosem. Odwrócił się na pięcie i szybko zszedł na dół, by opuścić budynek, zręcznie wymijając szczebioczących Francuzów. Szybki był, przecież byliśmy na czwartym piętrze. Podniosłam wzrok na sufit zrezygnowana, bliska wyczerpania.

- Cyprian, zostań proszę z Julkiem i Frysią, okej? Ja pójdę po Adama. Tylko nie umrzyjcie mi tutaj. I pilnuj ich dobrze.

Norwid kiwnął głową, a ja pobiegłam za Mickiewiczem.
Rozglądnęłam się po placu przed salą balową, szukając wzrokiem Adasia pomiędzy drzewami. Dostrzegłam go, idącego wzdłuż alejki w ogrodzie, najwyraźniej rozmawiającego po cichu z samym sobą. Pokręciłam głową, widząc smutek wymalowany na jego twarzy i podeszłam w jego stronę, tak, by nie uciekł, niczym Słowacki.

- Adam? - poklepałam go po ramieniu, zawiadamiając go w ten sposób o mojej obecności. Wieszcz zląkł się i podskoczył lekko, ale nie odwrócił się w moją stronę, stojąc jak wryty. Stanęłam przed nim, patrząc mu prosto w oczy, które po krótkiej chwili kontaktu wzrokowego opuścił na chodnik. - Posłuchaj, wiem, że to trudne. Nawet nie wiesz, co przed chwilą przeżyłam. Jednak nie możesz się za to obwiniać, bo to kompletnie nie Twoja wina, okej? Proszę, spójrz na mnie. Rozumiesz? To nie Twoja wina, Adaś.

Mężczyzna podniósł głowę i przez jego twarz przemknęło zdziwienie, wymieszane z ulgą. Odetchnęłam i rozjaśniłam twarz uśmiechem.

- Wobec tego co wprawiło Julka w taki stan, jeśli to nie ja zawiniłem?

Westchnęłam ciężko i beznamiętnym wzrokiem obdarzyłam drzewo pośrodku ogrodu. Jego gałęzie rozpościerały się we wszystkich kierunkach, były zresztą bardzo rozległe, czemu przyglądałam się przez chwilę, myśląc przy okazji nad słowami, którymi obdarzę Adama.

- Zygmunt. Zygmunt pierdolony Krasiński. Juliusz zobaczył, jak zdradził go z jakąś laską, ten chuj złamany! - warknęłam.

Przetarłam oczy dłonią i wzięłam głęboki wdech, i szybko wypuściłam nabrane powietrze nosem. Mężczyzna zamrugał i wydusił z siebie tylko krótkie "och". Westchnął cicho i uniósł głowę ku niebu.

- W głowie się to nie mieści. Muszę koniecznie zapalić. Masz może fajki?

Parsknęłam.

- A wyglądam Ci na kogoś, kto zawsze nosi przy sobie wyroby tytoniowe?

Poeta uśmiechnął się słabo i spojrzał w tym samym kierunku co ja, procesując całą naszą rozmowę.

- Piękny wieczór - podsumował krótko, obserwując z uwagą widoczne dziś rozgwieżdżone niebo, które zaczynały powoli znikać za gęstymi chmurami. Zgodziłam się z nim, rzeczywiście było to urokliwe. - Przejdziemy się?

- Chętnie. Muszę to wszystko rozchodzić.

Odwróciliśmy się i zaczęliśmy iść spacerem po całej długości alejki. Liście drzew, z nisko opuszczonymi gałęziami tuż nad nami, muskały nas po głowach, łaskocząc przy tym, ale nie zwracałam na to zbytnio uwagi. Wolałam ją skupić na Adasiu, który potrzebował teraz rozmowy ze mną. W sumie chciałam też go o coś zapytać, dlatego odezwałam się po chwili przyglądaniu się twarzy poety w milczeniu.

 Wieszcze i co jeszcze? || Słowackiewicz Au ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz