IX

121 13 30
                                    

Następny dzień. Kolejny poranek, kolejna szansa i kolejne ryzyko.

W ciszy zasiedliśmy z Juliuszem do śniadania i w takim stanie pozostaliśmy aż do końca posiłku. Mężczyzna uśmiechał się co prawda, ale w jego oczach widziałam zmęczenie. Ja też nie czułam się w nastroju do wesołych pogaduszek.

Po spożyciu, poeta zaszył się w swojej jaskini, prawdopodobnie obśliniając karty wyznaniami do Zygmunta. Nie miałam nawet ochoty wparować do jego sypialni i zaglądać przez ramię. Obecnie Adam był dla niego drażliwym tematem, sama zresztą nie już wiedziałam, czy oni kiedykolwiek poczuli coś więcej niż tolerancję. Bezsilnie opadłam na sofę w salonie, bezmyślnie wpatrując się w sufit. W ustach wciąż miałam posmak herbaty, którą wypiłam do śniadania.
Zamknęłam oczy, pozwalając moim myślom na luźne poruszanie się po mojej głowie.

Za otwartym oknem usłyszałam szmer przechadzających się mieszkańców. Paryż budził się do życia.
Tętent przejeżdżających obok kamienicy koni wybudził mnie ze stanu 'śpiączki myślowej'. Niechętnie podniosłam się z kanapy i przysiadłam na parapecie, obserwując, co się dzieje za oknem.

- Słyszałaś o tym Polaku, wiesz, tym sławnym poecie, zaraz, jak mu tam było? Mickiewicz? Tak, to jego nazwisko. Na imię chyba ma Andrzej albo Adam. Nieważne, w każdym razie podobno widziano go z Celiną Szymanowską, tą samą, która ostatnio była na koncercie tego sławnego Chopina! - nieświadoma swoich słów kobieta rozmawiająca ze swoją przyjaciółką przyprawiła mnie o ból, bezlitosny ból, kłujący prosto w serce. Jej towarzyszka zachichotała i kobiety odeszły w drugą stronę.

Musiałam coś zrobić. Coś, co zaspokoi moją błagającą o pomoc duszę.
Nie, nie mogę zawitać z wizytą do Cypriana, on wyjechał na kilka dni z Paryża. Chopin też odpada, dopiero co się poznaliśmy.
Zygmunta nie biorę nawet pod uwagę. Nie chcę go znać, fujka zresztą, a sam Adaś też się na mnie uwrażliwił od mojej wczorajszej 'improwizacji'.
Jedynym logicznym wyjściem, jakie mi pozostaje to Elżbieta. Tak, zdecydowanie tylko ona była mi w stanie pomóc.

Szczegółem, który okazał się jednak dosyć trudny do przeskoczenia, było to, że właściwie nie wiem, gdzie pani Branicka się znajduje. Nie chciałam pytać o nią Juliusza, ale wiedziałam, że muszę, bo inaczej zwariuję do reszty.

Cicho zapukałam i wetknęłam głowę między drzwi a framugę, i odchrzaknęłam.

- Juliuszu? - mężczyzna odwrócił się w moją stronę. - Mam taką małą zagwostkę, otóż... Nie miałam wczoraj okazji zamienić słowa z Panią Branicką, a to, doprawdy, fascynująca kobieta! I z tym właśnie małym problemem do Ciebie przychodzę. Należysz może do jej kręga znajomych?

- Owszem, należę. Ostatnio proponowała mi nawet spotkanie na rozmowę w parku, ale musiałem z przykrością odmówić, z powodu pracy. Wobec tego, możesz pójść za mnie. Zamienisz z nią kilka zdań, a nawet więcej, a ja będę miał spokój od jej pełnych wyrzutów dopisków na końcu jej korespondencji - uśmiechnął się wesoło. Odwzajemniłam gest, ale w duchu czułam się fatalnie, wiedząc, kto sprawił mu taką radość.

Pokierowana instrukcjami Juliusza i własnym instynktem wyruszyłam w wcale niedaleką podróż ku miejskiemu parkowi w Paryżu, a właściwie jednemu z kilku, w którym lubowała przesiadywać Eliza. W akompaniamencie śpiewu ptaków przeszłam przez bramę, oświetlona słonecznym blaskiem, miło muskającym mnie po policzkach.

Przeszłam się alejkami, wsłuchując się w skrzydlatą pieśń, jednoczenie rozglądając się, czy przypadkiem nie ma gdzieś w pobliżu Elizy. W istocie, była, odwrócona do mnie tyłem siedziała na ławeczce i z zamkniętymi oczami miała głowę zwróconą ku słońcu.

 Wieszcze i co jeszcze? || Słowackiewicz Au ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz